niedziela, 15 sierpnia 2010

Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, cd.



Myślałem na początku, że wiem co to za miejsce, ale po bardziej wnikliwym studiowaniu skanu, musiałem się poddać. Wprawdzie widoczny w prześwicie dom, kojarzy mi się z wybudowanym jakoś pod koniec lat 50. obiektem na rogu Józefa i Szerokiej, tyle że reszta w ogóle się nie zgadza…
A może to okolice Placu Bawół i domy stojące na tyłach ulicy Wąskiej, zanim nie uległy częściowemu spaleniu, co miało miejsce podczas kręcenia „Nocy i dni” (konkretnie odwrotu z powieściowego Kalińca)?
Nie mam pojęcia.

*

Czytam teraz (nie mogę się oderwać od lektury) bardzo ciekawą książkę autorstwa Anis D. Pordes i Irka Grina pt. Ich miasto. Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa (wyd. Prószyński i S-ka SA, Warszawa 2004). Wywiady zostały przeprowadzone na początku tego stulecia i chociaż są zagajane w nieco drewniany sposób, to odpowiedzi mieszkających obecnie w Izraelu krakowian, przynoszą mnóstwo kapitalnych informacji o czasach sprzed 1939. Informacji topograficznych, socjologicznych, kulturalnych, politycznych i rozstrzygających też kwestię atrybucji wielu znanych mi obiektów (co nie zawsze jest uwzględniane w oficjalnej historiografii miasta). Szacuje się, że przed wybuchem wojny w Krakowie mieszkało ponad 60 tys. Żydów co stanowiło ok. 25% jego populacji.

Poniżej dwa fragmenty z rozmowy przeprowadzonej z panią Stenią Mannheim, dotyczące jak najbardziej kwestii politycznych, co jest tym bardziej ciekawe (i smutne zarazem - okaże się to po lekturze), ponieważ drugie z zadanych pytań oraz udzielona na nie odpowiedź, dotyczy czasów jak najbardziej współczesnych.

Kiedy wspomina pani dzisiaj przedwojenny Kraków, to o czym pani myśli?

Że kochałam Kraków w dziki sposób i że Kraków mnie zdradził! Pamiętam, że 3 Maja czy 11 Listopada – w któryś z tych dni – byliśmy na Błoniach, kiedy tam była parada wojskowa. To mogło być w 1937, może w 1938 roku. Wracałam do domu taka dumna, taka szczęśliwa – bo ta nasza Polska… Wtedy, po drodze, ktoś powiedział do mnie: „Ty parszywa Żydówko”! To mną wstrząsnęło! Kiedy przyszłam do domu, opowiedziałam o tym dziadziowi: „Popatrz, było tak pięknie, jechali na koniach nasi ułani… a tu mi mówią: Żydówko! Przecież ja jestem Polką!” . On powiedział wtedy: „Dziecko, ty żyjesz w ułudzie. Ty się łudzisz!”. Ja tego nie mogłam zrozumieć. Pamiętam, że to było dla mnie wielkim szokiem, bo ja byłam strasznie dumna! Jak ja śpiewałam „Witaj, majowa jutrzenko”, jak ja to śpiewałam! I znałam tak dobrze historię Polski…

Jakie były pani wrażenia w czasie tej wizyty w 1999 roku?

Chodziłam jak pijana. Byłam tam krótko, tylko dwa dni. To było straszne, bo zostawiłam grupę, a to były pobożne dzieci, no i kiedy w sobotę poszły się modlić do Templu, ja wybrałam się do miasta. To była wiosna. Kręciłam się po Rynku, potem poszłam Grodzką w dół, aż do Senackiej, zobaczyć to więzienie, w którym siedział tatuś. Stamtąd wzięłam taksówkę i pojechałam na Węgierską, zobaczyć tę bóżnicę. Poszłam na ulicę Rękawka, widziałam te wszystkie domy, w których mieszkali znajomi. Zeszłam na ulicę Krakusa i wchodzę pod numer siódmy z postanowieniem, że jak młoda łania skoczę na górę, zapukam do drzwi i powiem: „Pozwólcie mi tylko zobaczyć moje mieszkanie!”. Po lewej stronie były schody, a po prawej wejście na podwórko. Po prawej stronie, na ścianie było ogromne graffiti: „Żydzi do gazu!”… Sparaliżowało mnie w tamtej chwili. Zobaczyłam wtedy, jak w czasie wojny patrzę na sąsiadów, którzy wychodzą, aby pójść do gazu… Ja to po prostu widziałam! Wyszłam stamtąd. Wróciłam do apteki, o której miałam opowiadać młodzieży, i byłam strasznie przybita. Znów odezwała się we mnie ta dumna Polka, która do dzisiejszego dnia czyta często polskie książki…

Pani Stenia Mannheim przeżyła getto w Krakowie, obozy w Płaszowie, Oświęcimiu i Ravensbrück.