Zasadniczo Tomek
Sikora nie jest bohaterem mojej bajki, jednak w jego obfitej i różnorodnej twórczości
znalazłem coś, co kompletnie odróżnia się od tych wszystkich spreparowanych zdjęć
reklamowych, czy też „dowcipnych” w zamierzeniu historyjek, w których autor pozuje
z przyczepionym świńskim ryjkiem na twarzy. Wydana w 2012 roku książeczka 213 kilomètres sous les pavés de Paris to dzieło unikalne i wybitne. W albumie o
kształcie małej cegiełki znalazły się zdjęcia, wykonane na 382 stacjach (czyli
wszystkich) paryskiego metra, które liczy 16 linii, zaś na każdy przystanek przypadają
dwie fotografie (z wyjątkiem strony rozpoczynającej), a więc jest ich w książce… 748! Uff. No i ogląda się to
świetnie, zarejestrowane przez Sikorę motywy, to wprawdzie sytuacje raczej banalne,
można by powiedzieć, że przewidywalne czy też znane dla każdego, kto podróżował podziemną
koleją, jednak zebrane do kupy i ułożone liniami, w topograficznym przebiegu
każdej z nich, składają się na wiarygodną (a zarazem też dość przybijającą) wielkomiejską narrację. W
przeciwieństwie do fotoreporterów, którzy fotografując w metrze szukają zazwyczaj
sytuacji, gestów czy znaków wyłamujących się z banału powszedniości, Tomek Sikora fotografował systematycznie właśnie ów banał, konsekwentnie aż do bólu. Na
omawiany album trafiłem w krakowskiej księgarni Lokator (można tam znaleźć ciągle
prawdziwe książki), a gdy spojrzałem na stopkę tego wydawnictwa i dostrzegłem
datę 2012, zdumiałem się, że nie był on specjalnie omawiany czy recenzowany… W
jakiś sposób to sytuacja typowa dla odbioru fotografii w Polsce, co nie znaczy
wcale, że brak takiego omówienia w przypadku 213 kilomètres sous les pavés de Paris nie jest zwykłym
skandalem.