czwartek, 13 września 2018

(a gęsi przelatują kaligraficznie przez krajobraz oziminowego śniegu)

Breyten Breytenbach


20 sierpnia 2016

szary świt z lekką wilgocią
kiedy drzewo i krzew wydychają noc

nad wzgórzem księżyc oko czuwające
co wszystko rozumie

nie pokazuj palcem
usiądź na balkonie ze skrzyżowanymi nogami
i wdychaj zapachy ogrodu
drżenie fraz chwytaj w rytmach
ciało zwał kości zakopanych w mięsie
opiętych skórą

wspomnienie to dziwna rzecz
były nawoływania szakala noc w oddali
i jakie cisze ustąpią teraz
                          śpiewom słowików
dawniej cykady nawet nocą
przędły swoje dźwięczne sutry
by przybliżyć poruszenia
                          fałd na szatach
                          modlących się

a może to przewidzenie?

daleko w dolinie szczekanie psa
chwila drżącej śmierci także jest dobra
by w momencie życia
                           znów wolno było przeminąć

czy to przewidzenie
to zapamiętane życie?

skłoń się głęboko             odmawiaj po cichu
z niewidoczności wychyliło się światło
z wolna jak oddech
a księżyc do czysta
rozpłynął się w błękitnej bezdenności


Z cyklu:
skłoń się i mamrocz skłoń się i mamrocz
wiele słów o wiele słów

(w zakurzonym mieszkaniu)

Pośród zakurzonego mieszkania zapełnionego martwymi książkami,
już niezamieszkiwanego, i stertami niegdysiejszych nowin
i strojami, które kiedyś noszono w ogrodzie
letnimi popołudniami, rozkwitł przez jedną noc wazon
śnieżnobiałych róż, przyniesionych w prezencie
przez mężczyznę o poranionej dłoni. Tak jakby usta o wielu wargach
 z melancholijnym nieco pąsem wypowiedziały
za dużo wierszy. Piękno musi być wieczne, jest takie niespodziane
i ulotne. Nagle satynowy rękaw pojawia się nad stołem,
waży chropawe dźwięki, a gęsi przelatują kaligraficznie
przez krajobraz oziminowego śniegu. Nagle wszystko to jest
warte dystansu. Nawet gdy człowiek małowiele wie o metafizyce.


[Wiersze w przekładzie (z afrikaans) Jerzego Kocha z książki: Breyten Breytenbach Ciało wędrowne, Wydaswnictwo a5, Kraków 2018, s. 131-132, 106.]