Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2006
Napisałem właśnie tekst dla najnowszej edycji Kwartalnika Fotografia, w której będzie miała miejsce prezentacja zdjęć Przemysława Pokryckiego z jego projektu „Rytuały przejścia” (zdjęć obrzędów pogrzebowych, bo numer śmierci ma dotyczyć). Pierwsza pokaz fotografii z tego cyklu miał miejsce w 2006 w CSW Zamek Ujazdowski na wystawie „Nowi dokumentaliści”, z tym, że funeralia akurat reprezentowała właśnie powyższa fotografia (z tego co pamiętam, specjalnie na tę wystawę zamówiona przez jej kuratora - Adama Mazura). W międzyczasie realizowany przez Pokryckiego cykl mocno się rozrósł, zaś „sekcja pogrzebów” zyskała kapitalne uzupełnienie po katastrofie pod Smoleńskiem, kiedy fotograf miał okazję wykonać zdjęcia ceremonii celebrowanych w szeroko rozumianej sferze publicznej.
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2008
Myślę, że projekt ten można rozpatrywać, jako działanie nie tylko na poziomie wizualnym (bardzo atrakcyjnym dla oka), ale też rodzaj eksploracji o antropologicznym charakterze, do czego zresztą zdecydowanie uprawnia nazwa serii Les rites de passages, pożyczona od tytułu głośnej rozprawy naukowej francuskiego antropologa Arnolda van Gennepa. Tytułowe „rytuały przejścia” dotyczą oczywiście także (a nawet bardzo) sfery polityki. Żołnierze polegli w trakcie neokolonialnej misji wojskowej w Afganistanie, ofiary katastrofy Tu 154M, chowane są według ceremoniału państwowego, na który istotny wpływ ma silna pozycja Kościoła Katolickiego, w naszym podobno neutralnym światopoglądowo państwie.
„Rytuały przejścia” Pokryckiego to jeden z najciekawszych projektów, które po 2000 powstały w polskiej fotografii w ramach nurtu, całkiem trafnie nazywanego „nowym dokumentem”.
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010
Projekt Pokryckiego i owszem jest ciekawy, chociaż można znaleźć kilka podobnych wczesniejszych w polskiej fotografii (jesli chodzi o tematykę). Natomiast nie bede ukrywał że mam mały kłopot z pojęciem "nowy" dokumentalista. No bo co w tym nowego? Chyba że masz na myśli wiek fotogafów z tego "nurtu".
OdpowiedzUsuńZ pozdrowieniami.
Użyłem określenia "nowy dokument" i myślę, że dobrze wiesz, iż nie idzie tu o wiek autorów ;)
OdpowiedzUsuńPiszesz, że "można znaleźć kilka podobnych wcześniejszych (projektów) w polskiej fotografii". To niestety stara śpiewka. Być może faktycznie "można" je znaleźć, ale jaka jest ich jakość?
Ból polega niestety na tym, że historia polskiej fotografii cierpi na tym, że nie jest dobrze rozpowszechniona i trzeba sporo wysiłku żeby się do dobrych zdjęć dokopać.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o dokumentację "pogrzebową" to (być może wywoła to uśmiech na Twojej twarzy, gdyż jest to specyficzny autor o niespecjalnej renomie dzisiaj, aczkolwiek miał kiedyś swoje "5 minut") przychodzi mi do głowy m.in. Krzysztof Hejke, który wykonał sporą ilość fotografii dokumentującej rytuały w ginącej polskiej prowincji, w tym pogrzeby właśnie (a raczej czuwanie rodziny przy trumnie jak Pokrycki właśnie). Tyle że większość tych zdjęć leżakuje z różnych powodów w szufladzie, a znanych-nieznanych (bo "krajoznawcze" albumy Hejkego są niestety takie sobie jako całokształt) fotografii jest niewiele i oczywiście (jak większość polskiej dobrej fotografii) nie jest nigdzie promowana. A to z kolei dlatego, że nie ma szacunku w naszym kraju do tej formy artystycznej. Ale to już chyba wszyscy wiemy.
Opowieść o pełnych szufladach też jest mi dobrze znana. To jest trochę tak, że jak po 2000 w Polsce ktoś robi duży projekt fotograficzny, natychmiast pojawiają się wypowiedzi, "że to nic nowego, że już Franio, Zdzisio oraz Henio tak fotografowali i pełno mają takich zdjęć w szufladzie...". Szuflady się wprost uginają od zgromadzonych w nich materiałów ;)
OdpowiedzUsuńWspomniane przez Ciebie wczesne "etnograficzne" zainteresowania prof. Hejke, to żaden kontrargument w przypadku serii Pokryckiego.
Pamiętam jak kilka lat temu czytałem dość dramatyczny apel Pawła Pierścińskiego w temacie jego ponad 200 (dwustu) tysięcy (!) negatywów, które trzyma w swoim jednym pokoju i są tam dosłownie wszędzie. We wszystkich szufladach, w skrzyni od kanapy itp. Chciał je oddać za darmo komuś kto bedzie potrafił je w odpowiednich warunkach przechować. O ile dobrze pamiętam to nikt taki się nie znalazł. Pierściński "groził", że je spali gdy nie znajdzie się nikt chętny. Nie wiem czy ostatecznie do tego doszło, ale faktem pozostaje brak zainteresowania fotografią artystyczną w Polsce. Zakładając że Pierściński nie jest wyjątkiem, to dowodzi że Henio, Franio i Zdzisio jakieś tam zdjęcia robili, tyle że komuna (wystarczy spojrzeć jak są traktowani fotograficy np. w Korei Pn albo na Białorusi), a także brak zmysłu/chęci/umiejętności promocji spowodowały, że zdjęcia te widzieli tylko nieliczni (a nie że nie istnieją). To teza nr 1.
OdpowiedzUsuńTeza nr 2 - moim zdaniem, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, nie ma już tematów które ktoś nie "obfotografował". Pozostaje oczywiście kwestia jakości ujęcia tematu, choć uczepiając się już Hejkego to przyznam że jego obrazy czuwania przy zmarlych wypełnione "duchem światła", którego np. u Pokryckiego brak, mnie osobiście dużo bardziej ruszają.
A małym dowodem na tezę nr 2 jest chociażby rewelacyjna wystawa kalotypii francuskiej z lat 1848-1860 wystawiona w tej chwili w paryskim BnF, którą miałem okazję oglądać kilka dni temu. Mimo że to jedne z pierwszych zdjęć wykonanych na świecie to cała wystawa podzielona jest na części - fotografia eksperymentalna, fotografia dokumentalna, fotografia podróżnicza i jeszcze kilka innych. Oczywiście jest to Francja. Jak jednak zapewne wiesz na terenach polskich fotografia zaczęła się praktycznie w tym samym czasie. Już w połowie XIX zdarzało się nawet, że polscy fotograficy wyjeżdżali do Francji i otwierali tam swoje studia. Zawirowania historyczne spowodowały oczywiście to, że niewiele prac się z tamtych lat ostało. Czasami pozostały tylko ślady w dokumentach, relacje ich marszandów itp. Co nie oznacza, że Ci fotograficy nie istnieli.
Myślę że spokojnie możemy założyć, że w dzisiejszych czasach ślady twórczości każdego nie tylko zresztą fotografika (muzyka to inna dziedzina, ktora przychodzi mi od razu do głowy) możemy odnaleźć w przeszłości. To oczywiście nie jest niczym specjalnie złym (pomijając nieetyczne zrzynanie) - pod warunkiem że się pamięta, że czas prekursorów już minął.
Jeszcze żebym został dobrze zrozumiany - broń Boże nie mam nic przeciwko Pokryckiemu, ani nazwie "nowi dokumentaliści". Jest to w końcu tylko hasło. W muzyce rockowej w Wielkiej Brytanii też mamy w tej chwili tzw. "new wave", którego bardzo lubię słuchać. Ważniejszy jest kontekst, w którym się tego hasła używa.
Z pozdrowieniami.
1). Pierściński, to może nie jest przykład dla mnie. Wcale mi nie (byłoby) żal tego archiwum, a sprawa destrukcji nie doszła chyba wtedy do skutku? Napisałem zresztą o tym kiedyś felieton do pisma "Opcje", lata temu, bo to zdaje się był 2005?
OdpowiedzUsuńSłuchając całkiem niedawno Pierścińskiego na żywo i jego eseju pt. "Pisanie krajobrazów" (podczas Międzynarodowego Festiwalu Fotografii Młodych w Jarosławiu) jestem na 99,99% pewny, że w tym archiwum nie ma nic ciekawego. Jeżeli jesteś zainteresowany tym... (tu cisną mi się na usta różne mocne określenia), podeślę Ci pdfa.
2). Preferuję punkrocka, choć Johnny Rotten twierdził, że cały ten ruch to tylko zmowa producentów odzieży skórzanej ;)
Patrząc z perspektywy tzw. zgreda na lata 70. i 80., na punka oraz "nową falę", nie mógłbym powiedzieć, że to tylko hasła i nazwy. Podobnie jest z "nowym dokumentem", choć dystans do oglądu znacznie krótszy.
Jako mały suplement info, które znalazłem przed chwilą na wikipedii - "Po 50 latach pracy twórczej, Pierściński zdecydował się w 2004 roku na spalenie 262 tysięcy naświetlonych przez siebie negatywów w domowej kuchni węglowej w reakcji na brak zainteresowania przejęciem jego archiwum. Nie chciał, by po jego śmierci negatywy trafiły na śmietnik."
OdpowiedzUsuńAbstrahując od naszej dyskusji, którą mam nadzieję, podobnie do mnie traktujesz trochę z przymrużeniem oka (bo nie o licytację przecież chodzi w sztuce), mi jednak cholernie szkoda tych negatywów.
Mam Twojego maila? Podeślę wspomnianego pdfa, padniesz.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko oraz info z wiki, nie bardzo wierzę w tą "kuchenną" destrukcję ;) Chyba, że spalił negatywy, z tego "państwowotwórczego" okresu w latach 70., kiedy wraz innymi kolegami z "kieleckiej szkoły krajobrazu" uprawiali czystej wody socrealizm...
Mam wrażenie, że Pan Sevillian bardzo źle interpretuje intencje Hejkego i Pokryckiego. Emocjonalność jest, ale na nieco innym poziomie, ani gorszym, ani lepszym, wyższym czy niższym. Mowa o tym, że już wszystko było nie jest konstruktywna moim zdaniem z jednego powodu - wszystko dzieje się "teraz" i to "teraz" jest wyjątkowo niepowtarzalne. Rola w tym twórcy jest taka, żeby za pomocą swoich talentów umiał stworzyć swoistą reakcję na bodźce z otoczenia. Niemal każde zdanie i każda możliwa konstrukcja słów z języka polskiego została już wypowiedziana, a jednak książki się piszą. I sprzedają.
OdpowiedzUsuń