Na zdjęcia z cyklu Lisbon-Moscow Andrzeja Maciejewskiego trafiłem na... Facebooku. Po prostu po procedurze "zaprzyjaźnienia się" z ich autorem, fotografie o nazwach europejskich miast, lecz przestawiających kanadyjskie pustkowia, zaczęły mi się wyświetlać, zwykle zaraz po otwarciu tego społecznościowego portalu (chyba powinienem te dwa ostatnie wyrazy wsadzić w cudzysłów...). Zdjęcia kapitalne, więc wszedłem na profil fotografa i przeglądnąłem je sobie wszystkie jedno po drugim (wszystkie jakie wtedy były udostępnione), co przekonało mnie, że seria ta jest fajnie wymyślona i prowadzona bardzo konsekwentnie. Co ciekawe, fotografii tych nie zobaczymy na autorskiej stronie Maciejewskiego, ani na jego blogu...
Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Paris, January 2013
O samym projekcie Andrzej Maciejewski mówi tak (w rozmowie z Karolem Gustawem Szymkowiakiem, jaka ukazała się niedawno na łamach internetowego magazynu FotoTekstura):
Pomysł
fotografowania miejsc w Ontario, które mają nazwy europejskich miast miałem już
w głowie około 10 lat temu. Przez te lata sam fakt, że to jest takie lekko
paranoiczne, żeby na przykład wioskę, w której są cztery domy nazywać Moskwa to
było jakby za mało. Musiałem mieć coś więcej. Teraz wiem co chcę opowiedzieć o
Ontario, o tutejszej kulturze, o stylu (czy raczej jego braku) w architekturze
itd. Nazwy miejscowości stały się tylko elementem wiążącym całość i oczywiście
lekką referencją do Europy. Myślę, że ten zestaw będzie o tym jaki jest końcowy
efekt eksperymentu przenoszenia kultury Europy do Ameryki. Co pozostało w nas z
kultury starego kontynentu. Jakby na to nie patrzeć Kanada jest kolonią, która
przetrwała tylko dlatego, że udało się prawie zupełnie zgładzić czy
przynajmniej totalnie zdegradować lokalną ludność. Jest to też kraj emigrantów
z całego świata i każdy dodaje coś swojego do tego „stylu”. Efekt często jest
bardzo żałosny i śmieszny. Ten projekt zacząłem w styczniu tego roku i planuję kontynuować
przez około rok. Oprócz ogólnych widoków tych miejscowości chcę jeszcze dodać
fotografię wnętrz i ludzi.
Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Belfast, March 2013
Obdarzone europejskimi nazwami prowincjonalne miasteczka i osiedla na terenie południowo-wschodniej Kanady, oglądane na zdjęciach Andrzeja Maciejewskiego właściwie niewiele różnią się od siebie. Przybysze z Europy, którzy osiedlili się na ziemiach odebranych plemionom Irokezów, zapewne kiedyś w kształcie stawianych domów i kościołów starali się nawiązywać do swoich lokalnych tradycji, ale po kilkudziesięciu czy paruset latach już tego nie widać. Procesy unifikacyjne, za którymi stoi technologia wytwarzania materiałów budowlanych, charakter współczesnych połączeń komunikacyjnych - czyli głównie dróg dla samochodów, wreszcie postępujący zanik typowo wiejskiej zabudowy na rzecz małomiasteczkowej czy przypominającej niekończące się przedmieścia, wszystko to sprawia, że fotografowane przez Maciejewskiego kanadyjskie "nie-miejsca" wyróżnia jedynie - absurdalnie brzmiąca dla mieszkańca Europy - nazwa.
Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Dresden, 2013
Ale ten właśnie element projektu Andrzeja Maciejewskiego, to jeden z lepów (że posłużę się terminologią Tomka Sikory), które z pewnością przyciągnie uwagę odbiorców. To bardzo ważne. A już po tym etapie wstępnego zainteresowania, z pewnościa zagrają same zdjęcia, bo sposób przedstawiania krajobrazów południowo-wschodniego Ontario, oszczędny oraz zdystansowany i nazwijmy rzecz po imieniu - "topograficzny", pokazuje je jednak jako miejsca wizualnie atrakcyjne. A to niezmiernie istotny parametr w przypadku odbioru fotograficznego dokumentu. Myślę, że w dalszym planie zagra tu także historia prezentowanego obszaru, bo jest to przecież ziemia, którą w mniej lub bardziej brutalny sposób odebrano Indianom. Poziomy znaczeniowe, jakie można wydobyć przy jeszcze bardzo wstępnym kształcie tej serii, każą się spodziewać dobrego odbioru cyklu Lisbon-Moscow Andrzeja Maciejewskiego i co najmniej kilkupłaszczyznowej interpretacji. Myślę też, że uwagę na pewno zwróci egzystencjalny wymiar tego projektu, widoczna w nim samotność obserwatora i... pustka ziejąca z wielu zarejestrowanych widoków.
Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Lisbon, May 2013
fuck!
OdpowiedzUsuńświetna rzecz.
mam nadzieję, że doczeka się publikacji;)
aha i najważniejsze. podwójnie wkleiłeś tekst z FotoTekstury;)
O kurcze, THX z uwagę, jakoś (???) nie zauważyłem tego zdublowania.
OdpowiedzUsuńJuż poprawione ;)
Zdjęcia świetne! I tylko na Fb na razie w większym wyborze...
Świetne, świetne! Zarówno wizualnie, jak i pod względem pomysłu na cykl bardzo mi się te fotografie podobają. Nie jestem jednak pewien, czy pomysł z dodaniem do zestawu zdjęć ludzi, zapewne portretów, jest słuszny. W końcu ten cykl, tak mi się wydaje, opowiada o przestrzeni, mieście. Oczywiście człowiek jest w nim obecny, ale obecny poprzez naznaczenie swoją działalnością przestrzeni, nie zaś wprost (jeśli sie pojawia, to jako detal). Natychmiast przypomniała mi się Melodia dwóch pieśni Power'a, która też, moim zdaniem, mogłaby być pozbawiona portretów.
OdpowiedzUsuńWola autora ;))
UsuńAle obserwując to co robi Andrzej Maciejewski, jestem spokojny... Zobaczymy jak do tego podejdzie?
Bardzo mnie cieszy ze ludzie tak wlasnie komentuja. W sumie to dalo mi do myslenia a lubie weryfikowac swoje pomysly. To sie zgadza ze te fotografie sa o przestrzeni ale kiedy ja patrze na przestrzen to mysle o sposobie myslenia ludzi ktorzy ta przestrzen tworza. Zawsze sie zastanawiam kim jest ten czlowiek ktory decyduje sie zbudowac sobie swoj wlasny dom w taki a nie inny sposob i potem poustawiac sztuczne kolumny i lwy przy wejsciu. Chyba dlatego tez ten projekt czekal az tak dlugo na realizacje. Dawniej mial byc tylko o przestrzeni a teraz mysle ze bedzie o mentalnosci ludzi ktorzy ja buduja.
UsuńSeria zdjęć wyłącznie z samymi krajobrazami, to w jakiś sposób oswojona ścieżka. Tym pomysłem rozszerzenia serii mnie zaskoczyłeś, ale pozytywnie, czekam więc (niecierpliwie) jak to zrobisz?
UsuńO, a miałem napisać, że to właśnie przełamywanie serii krajobrazowej portretami staje się coraz częstszym zabiegiem :)
UsuńMoja opinia z pierwszego postu wynika przede wszystkim z faktu, że ja sam dużo więcej dostrzegam ogądajac jedynie sfotografowaną przestrzeń. Portrety są dla mnie nieczytelne i sam ich nie wykonuję. Z paroma wyjątkami (np. Soth) wolę oglądać serie bez zbliżeń ludzi. Tak czy inaczej, już teraz z niecierpliwością czekam na rozwinięcie projektu! :)
Jeszcze jedno :) Jestem zdania, że jak najbardziej można opowiedzieć o mentalności, sposobie myślenia poprzez dokumentowanie przekształconej przez człowieka przestrzeni. Co więcej, uważam, że zaprezentowane zdjęcia taką właśnie opowieść przedstawiają.
UsuńNo tak, tyle że to "przełamywanie" odbywa się zwykle w modelu After-Stephen Shore apgrejdowanym do Aleca Sotha ;))
UsuńA wcale tak to nie musi wyglądać.
Fajne. W Polsce można spokojnie zrobić nie-miejsca inspirowane Ameryką i koło się zamknie ;-)
OdpowiedzUsuńGdyby to "zamknięcie koła", októrym piszesz było takie proste... ;))
UsuńDziekuje za wspanialy artykul, Wojtek. Ciesze sie ze zauwazyles ze jest w tym projekcie kilka roznych waznych aspektow.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję, że mogłem skorzystać z Twoich kapitalnych zdjęć :)
OdpowiedzUsuńAle dlaczego takiego projektu NIE WOLNO wykonać lustrzanką cyfrową? A może można? Czy proces artystyczny zależący od medium jest taki ważny?
OdpowiedzUsuńJa wiem, że duży/średni format analogowy inaczej patrzy, prosto, prawdziwiej, naturalniej, no inaczej optycznie. Ale czy ten próg różnicy jest aż taki wysoki? Czy może ważniejsze jest właśnie medium, że trzeba to potem odpowiednio wywołać, zeskanować...? Pomijam pomysł, przesłanie itp., bo jest jakby niezależne od medium.
Czy istnieje fotograf, ehm, zbluźnię: "topograficzno-dokumentalny", wykorzystującym aparat cyfrowy? Czy może dlatego się tego rozwiązania nie stosuje, bo małobrazkowy widok jednak trochę kłamie?
A kto Ci Misiu broni? ;)) Rób!
UsuńMówiąc poważnie, Andrew Borowiec zrobił już dwie serie cyfrą i jego sposób dzialania jest właściwie taki sam. Ale też on nigdy nie robił ekstremalnie dużych powiększeń, nawet jak używał Fuji GW69. No a przy "Post-Industrial Rust Belt" posługiwał się Leiką M9 z 18 Mpix.
No no, jeszcze zrobię! (A robię).
UsuńA jak zrobię, to żebyś zaś na mnie ponownie nie krzyczał znowu...
No :O)
Rafal.
UsuńOczywiscie ze wolno i pewnie mozna to zrobic z calkiem dobrym efektem. Zreszta jesli Andrew Borowiec zrobil rzeczywiscie swoje dwa projekty cyfra to jest wspanialy dowod ze da sie. Mysle jednak ze zeby takie fotografie robic maloobrazkowym aparatem (cyfra czy nie) trzeba miec niesamowicie duzo doswiadczenia w patrzeniu na rzeczywistosc. Ja bym sie nie odwazyl - zreszta ja nie umiem fotografowac malym aparatem. Jest jeszcze cos co jednak odroznia cyfre od analogu. Fakt ze w analogu nie masz natychmiastowej weryfikacji zmusza Cie do dazenia do totalnej kontroli. Po prostu musisz wszystko przewidziec i wyobrazic sobie jak to bedzie wygladac na fotografii. Samo zamkniecie jednego oka nie wystarczy. Kazdy szczegol musi byc zauwazony bo poprawek nie bedzie i juz. Z cyfra "wydaje" Ci sie ze sprawdziwles czy wszystko jest OK ale tak naprawde to bez duzego ekranu i obejrzenia wszystkich szczegolow to nie wies do konca. Tego typu fotografia wbrew mniemaniu bardzo wielu ludzi jest bardzo precyzyjna i szczegolowa. Wlasnie szczegoly i ich realcje wzgledem siebie sa tu zajebiscie wazne. Bez bardzo uwaznego oka nic z tego nie bedzie. A cyfra powoduje ze oko jest coraz mniej uwazne.
Wiec. Wolno i da sie ale.......
Andrew Borowiec od lat używa kamer celownikowych i pewnie ma we krwi wszystkie te przekłamania, jakie dają wizjery optyczne... Do swojej M9 podpiął obiektyw o ogniskowej 40mm (tak mówi o tym w wywiadzie, który kiedyś na hiperrealizmie linkowałem), a Leica nie ma ramek w wizjerze do tej optyki, ani trybu life view, czyli w grę wchodził mało prezyzyjny wizjer wsuwany w sanki na górze korpusu, więc chapeau bas!
UsuńNo i o taką mi odpowiedź chodziło! Dziękuję bardzo, Andrzeju.
UsuńMoże i można zrobić to cyfrą, ale chyba analog daje taką przewagę, że pomimo, ze powstaje "zwykły" obraz (bo to przecież dokument), to za nim stoi cały proces. I to ten proces zawęża wykonawcę do bardziej świadomych twórców.
Dokument topograficzny cyfrą może i zagra, ale sprowadzi autora do ocen typu: "sam bym takie zrobił!" (bo mam cyfrę i pomysł). Dokument analogowy już tak łatwo tego porównania nie przegra, bo a nim stoi cały proces (czyli to, co sam powiedziałeś). I nie przyciągnie odbiorców... Więc wolno, tylko czy się powinno?
Może inaczej: dokumenty oczekują wiernej reprezentacji analogowej.
Piktorializm natomiast, dominujący w fotografii cyfrowej, jest niezależny od medium - ma być po prostu ładnie, dynamicznie, kontrastowo itp.
Piktoralizm czy piktoresque to "stan umysłu"... ;))
UsuńA że dominuje w fotografii cyfrowej, szczególnie naszej rodzimej, to nie tylko efekt pewnej łatwości uzyskiwania "ładnych zdjęć" przez filtry photoshopa czy innego, za przeproszeniem lightrooma, ale to też - lub przede wszystkim - pochodna stosunku do rzeczywistości... Np. nie dostrzegania w tejże "odbicia" pewnych procesów, w których bierzemy udział: społecznych, ekonomicznych, historycznych, etc.
Jeśli idzie zaś o stwierdzenie "sam bym takie zrobił!", to coś podobnego parę razy usłyszałem lub przeczytałem po naszej z Elą wystawie "Inne Miasto" i to z ust (piór)... fotoreporterów... (sic!)
Hmm, zatem fotografia architektury w złotej godzinie, gdzie światło, noooo... jest piękne, miasta w światłach nocy, krajobrazów przy zachodzie słońca lub mgle, świadczy o dostrzeganiu pewnych procesów, czy nie? To chyba i trochę dokument i trochę piktorializm. Pomijam ubarwianie, dobarwianie, winietowanie, hdrowanie itp. (zresztą hdrowanie to trochę próba dosięgnięcia rozpiętości tonalnej analoga, coraz częściej zresztą coraz lepsze efekty dające). Sam chyba swoje skany obrabiasz w kierunku korekty kolorów, kontrastu, ekspozycji?
UsuńNo wiesz, fotoreporter by takie (lub bardzo podobne) wizualnie może i zrobił, ale na pewno nie technicznie (inny sposób patrzenia małego obrazka i wielkiego formatu), co właśnie jest tu kluczowe i świadczy o jakimś procesie artystycznym.
Wiesz co, ponieważ pewne wątki powracają jak bumerang (te aborygeńskie podobno wcale nie wracały...), dochodzę do wniosku, że chyba powinieneś przejść przez odwykową terapię analogową... Tylko klisza, tylko ciemnia, powiekszalnik i kuwety. I ŻADNYCH SKANERÓW, PHOTOSHOPÓW, DRUKAREK!
UsuńA potem będziesz mógł wrocić do cyfry... ;))
Cytat z wywiadu z prezentowanym autorem: "Duża część mojej pracy twórczej to właśnie planowanie, budowanie całości w głowie, myślenie o tym jak i dlaczego chce coś powiedzieć. Czasem zanim zacznę fotografować ten proces zajmuje kilka lat. Jest coś o czym chciałbym powiedzieć ale długo poszukuję sposobu w jaki bym chciał to wyrazić. Sam pomysł to o wiele za mało jak dla mnie. Muszę mieć do tego jeszcze odpowiednią formę."
UsuńTo IMHO jest clou, a nie czy to cyfra czy analog.
Kiedy jakoś dwa lata temu Wojtek napisał mi o "przezroczystości fotografii" (w kontekście fotoreportażu akurat) to pierwszy mój odruch był "o czym on mówi" :-D Dzisiaj w 100% się z tym zgadzam. Chodzi o to aby forma nie przysłoniła przekazu, który często jest dość trudny, często staje się widoczny dopiero po pewnym czasie (jeżeli chce się pokazać przy pomocy fotografii procesy o których pisze Wojtek).
Wojtek, tematy powracają jak bumerang (niektóre typy jednak podobno wracały), bo dopiero teraz mi Andrzej w prostych zdaniach (i bez nabijania się) opisał, jak to napisał Alek, clou problemu.
UsuńJa sobie kiedyś przy wolnym czasie albo zmianie zawodu analogową ciemnie przejdę. W zamian proponuję Tobie porobienie zdjęć aparatem cyfrowym, lustrzanką lub bezlusterkowcem, bo to nie to samo, co aparat w komórce. Wierz mi ;o)
Alek, a czy Ty myślisz, że przy cyfrze się nie myśli, nie planuje? Że się robi 80 zdjęć i potem wybiera jedno? Ha!
Ok, skoryguję: na pewno cyfra pozwala na więcej swobody, na podgląd i ocenę zdjęcia, jest łatwiej i taniej. Nie marnuje się materiałów fotograficznych itp. Fotograf analogowy musi sobie zaplanować te ileś klatek, bo to kosztuje. Fotograf cyfrowy może sobie te ileś klatek wybrać z tych kilkudziesięciu. Ale i tu i tu ostatecznie jest... obraz. Uzyskany różną drogą i za pomocą różnych procesów, ale obraz.
UsuńIMHO zamiast myśleć dlaczego te zdjęcia nie są robione lustrzanką cyfrową, pomyśleć o czym te zdjęcia opowiadają i co wzbudziło zainteresowanie autora :-)
UsuńMnie np. interesuje dobór europejskich odpowiedników nazw, czy wynikał z doświadczenia autora i następnie skojarzeń (np. Drezno i skojarzenie z przemysłem), czy może dobór nazw jest kompletnie nieistotny, ma tylko wskazywać na powiązanie mieszkańców ze starym kontynentem?
Ja też jestem zwolennikiem niepatrzenia na medium, tylko co jest prezentowane. I, jak pisałem wyżej, taki topograficzny dokument bardzo mi odpowiada, ale widzę, że takie zdjęcia nie są podziwiane i cenione, dopóki nie są zrobione maszyną analogową. I myślę też, że dlatego artyści fotograficy używają tego medium, bo ono udowadnia pewną pracę wokół tematu (przemyślenie tematu, wybór kadrów i cały ten ambaras związany z wywołaniem zdjęcia i tego aspektami technicznymi), a nie tylko zarejestrowanie obrazu. Chyba dlatego sam wybrałeś to medium. Zrób te same zdjęcia obiema technikami (cyfrą przy okazji analoga, nie na odwrót). Z cyfry wyrzucisz, bo "to nie to...".
UsuńTakich dyskusji o analogu kontra cyfra przeszedlem juz wiele i one nigdy nie maja konca. Nie rozumiem w sumie tego roztrzasania. Niech kazdy robi jak mu sie podoba - aby bylo ciekawie i po prostu dobrze.
UsuńDorzuce tylko jeszcze jedno - no moze dwa.
Negatyw ktory mam w reku jest kawalkiem plastiku ktory siedzial kiedys w moim aparacie i czekal az padnie na niego swiatlo. Po wywolaniu mam konkretny bardzo unikalny PRZEDMIOT ktory jest bardzo bezposrednio zwiazany z tym miejscem jakie fotografowalem. Dla mnie jest to cos co jest bardzo wazne. Ja produkuje przedmioty w postaci negatywow. To jest swiadek wydarzenia. W sumie nie chodzi mi o jakas magiczna wartosc tego przedmiotu ale o czysty fakt ze ten wlasnie kawalek filmu zarejestrowal ten bardzo konkretny i jedyny w swoim rodzaju obraz stworzony przez swiatlo.
Druga rzecz. Bardzo wazna. Uczenie sie fotografii polega na wyrabianiu sobie sposobu patrzenia. Wiem jakie to wazne dopiero teraz kiedy juz fotografuje ponad 30 lat. Moje oko wyrobilo sie i widze obrazy bardzo szybko i nigdy nie musze krazyc za dlugo zeby wybrac vantage point. Tego nauczylem sie tylko i wylacznie przez ogladanie tysiecy fotografii ale tez przez wyobrazanie sobie jak to co fotografuje bedzie na fotografii wygladac. Kiedy jade na przyklad do Drezna,ON (500km od domu)i tam fotografuje to zanim wroce do domu i wywolam film juz zapominam co w szczegolach bylo na jakim zdjeciu. Jesli chce sobie je przypomniec to nie moge wlaczyc laptopa i ich obejrzec tylko musze wlaczyc wlasna wyobraznie i tam sobie je poogladac. Ten proces rozwija bardzo dobrze wyobraznie fotograficzna. Jeden z moich lepszych nauczycieli fotografii zmuszal nas do patrzenia na jakis obiekt a potem bez zmieniania pozycji wyobrazenia sobie jak ten sam obiekt wyglada z troche innego konta patrzenia. Nie kazal przejsc i zobaczyc jak wyglada ale sobie wyobrazic. To jest cos co nadal robie jak siedze i nudze sie w poczekalni do dentysty itp.
Nie wiem wiec czy uczenie sie fotografii (czyli uczenie sie PATRZENIA) nie jest po prostu latwiejsze uzywajac analog. Widze dziesiatki mlodych ambitnych ktorzy w ogole chca jakby ten proces przeskoczyc.
@Rafał "Fotograficy" fotografikują... Nie idź tą drogą ;)
UsuńCały czas (ile to już trwa? chyba ze dwa lata...) sugerujesz, że mamy do czynienia z jakąś zmową użytkowników kamer analogowych oraz wspierających ich kuratorów/krytyków. Że "gdybyś robił to co robisz analogiem, to z automatu znalazłbyś uznanie". Nie, to tak nie działa.
To o czym napisali Andrzej i Alek jest istotne. Pomysł na temat (nauczenie się patrzenia jest tutaj bardzo ważne) i sposób jego prezentacji. Co z tego,z zapisanych obrazów wynika, poza tym, że są np. atrakcyjne i przyciągają uwagę. Rodzaj komunikacji z odbiorcą... etc.
To już dwa lata? ;o)
UsuńNie, nie uważam, ze jest tu jakaś zmowa. Może jedynie cichy niepisany układ, że fotografia analogowa jest lepsza per se. Zresztą jest to oczywiście, bo dlatego właśnie ci spiskowcy z niej korzystają :O)
Jednak tu trzeba zaznaczyć, i jest to chyba kluczowe, że sprawa dotyczy fotografii dokumentalnej, która musi być obiektywna i nietknięta korektą.
No bo co zrobić z chyba najbardziej znanym i cenionym fotografem, jakim był Ansel Adams, który chyba był "fotografikiem", bo szedł w kierunku uatrakcyjnienia obrazu, poszerzenia rozpiętości tonalnej poprzez ten cały postprocessing w ciemni? A co nie tak z Janem Bułhakiem? Że fotografował miasta z promyczkami słońca, miast w surowym pochmurnym świetle?
A propos patrzenia, to w topografii akurat, co pisałem wyżej, widzę raczej "zbieranie" miejsc, niż efekt jakichś długich przemyśleń nad kadrem: "30 stacji benzynowych przy Route 66", "50 zakrętów w lewo", "159 tablic z napisem Paryż"... Ok, na początku jest pomysł, ale jak już zrobisz pierwsze i drugie zdjęcie w serii, to trzecie i kolejne już robisz automatycznie.
Mylisz sie moim zdaniem co do tej automatycznosci. Czasem moze tak jest ale w wiekszosci takich serii (tych naprawde dobrych) kazda z tych pozornie podobnych fotografii jest odpowiednio i bardzo dokladnie wykreowana. Z tego typu fotografia - prosta, dokumentujaca zwykle miejsca, bez esow floresow i sztuczek akrobatycznych - jest dosc duzy problem. Wiekszosci ludziom wydaje sie ze oni tez by tak zrobili a moze i nawet lepiej. To jest oczywiscie wielka bzdura a to glownie dlatego ze oni tak nie robia nie tylko dlatego ze nie potrafia ale nawet jakby potrafili to by im odwagi nie starczylo. To wymaga pokory. Popatrz na fotografie Wojtka z Warszawy. Jakie one sa pozornie proste i oczywiste. Jakie mozna by powiedziec banalne. Pomysl ile odwagi trzeba miec zeby bedac badz co badz artysta czyli kims wyjatkowo utalentowanym pozwolic sobie na to zeby fotografowac tak prosto. Z Adamsem i Bulhakiem jest wlasnie taki problem ze oni musza byc "artystyczni". Nie moga byc fotograficzni bo to za malo.
UsuńJa akurat Adamsa lubię i cenię, i w życiu nie nazwałbym go fotografikiem...
UsuńUżywanie w jego kontekście słowa "postprocesing" jest jakimś rodzajem nadużycia, które wynika prawdopodobnie z zerowej wiedzy na temat technologii fotografii czarno-białej, metod naświetlania filmów i sporządzania odbitek w ciemni. Adams nie używał naświetlonego negatywu jako materiału do przekształceń i artystycznych wariacji... Pomysł na kształt zdjęcia (kontrasty i rozpiętość tonalną) był już na etapie naświetlania kliszy - po cholerę byłby mu w takim razie ten słynny "pomiar strefowy"? Wnikliwa obserwacja krajobrazu i świadomość technologii (w tym przypadku analogowej, czarno-białej). No i też różne rzeczy w tle, w jego przypadku np. muzyka (Adams zrezygnował z kariery pianisty na rzecz fotografii).
Przepraszam czy można? ;)
UsuńRafał nie wydaję mi się aby istniała jakaś "zmowa" typu dokument analogowy dobrze, dokument cyfrowy źle. Po prostu wydaje mi się, że za topograficzne cykle zabiera się pewien typ fotografów. Najczęściej ludzie Ci mają doświadczenie z wielkim i średnim formatem i/lub możliwości korzystania z takiego sprzętu. O tym, że jest on "przyjaźniejszy" dla tego typu fotografii nie ma chyba co dyskutować. Ja bardzo lubię kwadratowy średni format. Zupełnie inaczej pracuje mi się na małym obrazku (czy to cyfrowym czy analogowym). Trudno mi powiedzieć jednoznacznie czy gorzej... inaczej. Od pewnego czasu mam nową cyfrę (choć nie jest to żadna pełna klatka klasy PRO) i myślę sobie, że jeśli tylko pojawi się w mojej głowie pomysł i ten pomysł dostatecznie dobrze w mojej głowie dojrzeje (to o czym Andrzej mówił) to pokuszę się pewnie o realizację jakiejś topograficznej serii właśnie cyfrą. O ile będzie to pomysł, który da się zrealizować właśnie małym obrazkiem. "Nieruchomych podróżników" robię średnim i nie umiałbym chyba robić tego cyfrą. Tzn. nie na tym etapie. Może gdybym zaczął cyfrą, pewnie bym to pociągnął dalej. Z "Sam bym takie zrobił" to są oczywiście historie powszechnie znane ;) To też działa w dwie strony, bo np. jest spora grupa, która Ci powie "bo co? bo robisz analogiem to od razu jesteś lepszy, tak?". Zastanawiam się skąd Twojej przekonanie, że taki cykl cyfrą byłby mniej doceniony? Jeśli np. bazujesz na opiniach internetowych galerii czy forum (jak zwał tak zwał) to faktycznie tam taka fotografia jest od razu przegrana (bez znaczenia jest nawet to czy to jest 4x5 cala czy zdjęcie z komórki). Proste fakty z rzeczywistości to za mało aby zdobyć poklask wśród takiego środowiska. Od razu się znajdzie właśnie pięciu takich co to "sami by takie zrobili", choć po ich zdjęciach widać od razu, że nigdy nie zrobili więcej niż kilku zdjęć na ten sam temat, nie znają pojęcia pionu, poziomu itd. Więc się nie tłumacz tylko fotografuj dalej Zabrze. Ja fotografuję i średnim, i cyfrą, i jak mnie natchnie to nawet analogową małpą znalezioną gdzieś w garażu. Robić swoje - ale wiedzieć co i dlaczego się robi. Wierzyć w siebie, w to co i jak się robi - ale nie być zarozumiałym i krytykę traktować jako naukę, a nie policzek w twarz. A wracając do tej odwiecznej wojny cyfra - analog. Całkiem możliwe (niestety), że jeszcze trochę i te dylematy znikną bo analogowa fotografia będzie tak droga, tak mało popularna, że możliwość fotografowania np. wielkim formatem w kolorze - będzie miała garstka osób. I wcale nie jest powiedziane, że będą oni żywo zainteresowani dokumentowaniem rzeczywistości. Ja np. już dziś mam problemy aby mi ktoś porządnie wywołał średnio-formatowy kolor. No do cholery skoro w takim mieście jak Poznań nie ma naprawdę PRO labu to znaczy, że koniec jest blisko. Tak można to robić samemu, ale tak jak pisałem - nie każdy może sobie na to pozwolić z różnych powodów. Koniec bełkotu - dziękuję.
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję z Wasze odpowiedzi. Szczególne podziękowania dla Karola.
UsuńI jak to Wojtek z reguły mówi: "teraz wszystko zależy od tego, co z tego dla siebie wyciągniesz".
Dlatego lubię wchodzić na ten blog... :) Wielkie dzięki za informacje o takiej świetnej sprawie. pozdr
OdpowiedzUsuńPo tym wszystkim (w tzw. międzyczasie, tj. od ostatniego mojego komentarza zrobiłem sobie na rowerze szybką rundkę do Tyńca i z powrotem) nabrałem naprawdę dużego szacunku dla Jeleniogórskiej Szkoly Fotografii, gdzie uczą jeszcze "pomiaru strefowego".
OdpowiedzUsuń