środa, 29 lutego 2012

Nie ma tu żadnych „artystów fotografików”


czyli rozmowa Jakuba Majmurka z Adamem Mazurem, kuratorem wystawy Świat nieprzedstawiony. Dokumenty polskiej transformacji w CSW Zamek Ujazdowski, którą można przeczytać na portalu Krytyki Politycznej. Polecam tę telekturę, bo rozmowa jest niezwykle gęsta, ale zdarzają się też w niej zabawne momenty, takie jak np. poniżej cytowany. 

Jakub Majmurek: Kluczowe pojęcie na tej wystawie to „dokument”. Jak go właściwie rozumiesz? Przedstawiasz zdjęcia artystów fotografików i fotografów prasowych, towarzyszy temu program filmowy, który otworzył pokaz kinowej wersji Naszej ulicy Marcina Latałło. Czy nie kusiło cię, żeby włączyć do wystawy także fotografie amatorów? Czy też np. plakaty reklamowe, ulotki, wszystko to, co zaczęło zaśmiecać nasze miasta po ‘89 roku?

Adam Mazur: Nie ma tu żadnych „artystów fotografików”. Są za to dokumentaliści i fotoreporterzy. Są także amatorzy, konkretnie dzieci fotografujące w ramach warsztatów zorganizowanych przez Piotra Janowskiego swoje życie w popegeerowskiej wsi. Zdecydowałem się włączyć ten materiał do wystawy, gdyż jest to w sumie jeden z nielicznych istotnych historycznie materiałów wizualnych zrealizowanych w ostatnim dwudziestoleciu pokazujący, jak widzą świat ludzie spoza klasy średniej. Efekt tych działań jest niezwykły. Zwłaszcza jeśli porówna się to z perspektywą przyjętą przez twórców Arizony, czy prezentowanego również na wystawie Tomasza Tomaszewskiego. Gdzieś na granicy subiektywnego dokumentu i fotografii amatorskiej – w najlepszym tego słowa znaczeniu – sytuuje się także Fotodziennik Bohdziewicz, bardzo intymny, autentyczny, świetnie komunikujący się z odbiorcą.


I jeszcze fragment na temat mojego setu zatytułowanego... „Kapitał” ze zdjęciami z Górnego Śląska, wykonanymi latem 2001 roku w Bytomiu, Starym Chorzowie i Zabrzu-Biskupicach.

Adam Mazur: (..) Miraż obfitości nie przysłania realnej biedy, tylko ją jeszcze lepiej wydobywa. Powracamy do tematu dziwacznej ciągłości, jakiejś cinkciarsko-mafijnej historii rozgrywającej się między schyłkowym socjalizmem, a schyłkowym kapitalizmem. Niby-cynamonowe sklepiki fotografowane na Śląsku przez Wilczyka też mówią o tych mirażach. Salon masażu „Emmanuele”, drink bar, xerocentrum, czy sklep z modną, tanią, elegancką odzieżą używaną importowaną to opowieść jednocześnie o uwiedzeniu i o biedzie. Przy czym to dotyczy nie tylko Polski.

6 komentarzy:

  1. Wystawa Rineke Dijkstry w Tate Modern w Londynie była określana jako wystawa fotografii artystycznej. Ale być może pokazywali tam inne zdjęcia... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno by było jednak uznać Rineke za "fotogarficzkę" czy "fotograficę" (?)... ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że to chodzi o artystów "fotografików", a nie artystów samych w sobie. Wiem, że to słowo dobrze brzmi teraz tylko w urzędach, ale jednak oznacza ono kogoś kto tworzy, a chcąc nie chcąc - wymienione nazwiska zajmują się tworzeniem, ale nie "fotografikowaniem".

    OdpowiedzUsuń
  4. "Artysta fotografik" czy też artysta "fotografik" to trochę "artysta artysta", Coś jak nazwa produktu spożywczego o brzmieniu "Serek Fromage" ;) (pamiętam jeszcze smak tego ciężkostrawnego gluta z czasów PRL)
    Po pierwsze: Adam Mazur opowiadał mi jak ostatnio oprowadzał Davida Goldblatta po Warszawie, tudzież prowadził z nim spotkanie w MSN, no i Goldblatt wzbraniał się przed nazywaniem go "artystą". Mówił, że "jest fotografem". I to mi się bardzo podoba.
    Po drugie: Thomas Ruth (nie do końca moja bajka) na pytanie dziennikarza, czy uważa się za artystę, miał odpowiedzieć - "ależ oczywiście, wystawiam przecież w galeriach sztuki". I to mi się też (bardzo) podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. nieskończony temat dywagacji czy fotografia sztuką jest. podobnej wagi jak dywagacje o wyższości nikona nad canonem... :)

    OdpowiedzUsuń

Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.