***
Wracając do Claude’a Lanzmanna, to odpowiedź na pytanie postawione przez Joannę Tokarską-Bakir, jest dość jednak prosta. Można ją zresztą znaleźć w tej części „Zająca z Patagonii”, gdzie autor „Shoah” pisze o realizacji swojego filmu. To właśnie farmazon i bufon, dziennikarz przepytujący do tej pory celebrytów i właściwie sam też celebryta, w przypadku podjęcia tematu Zagłady musiał zawiesić na kołku swoje dotychczasowe metody działania. To po pierwsze. Po drugie, przystępując do pracy nad „Shoah”, Lanzmann miał a swoim kącie tylko jeden dokument filmowy… Nie robił wcześniej filmowych reportaży, nie uczył się rzemiosła, więc jego postępowanie było wolne od dokumentalnej rutyny. Wyobraźmy sobie absolwenta polskiej szkoły filmowej, który kręci dokument na temat zagłady… No tak, może lepiej sobie tego jednak nie wyobrażać. To trochę tak, jak z polskimi studentami Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie z lat ’90, gdy w czasach dominacji czarnobiałego fotoreportażu, patrząc na zdjęcia trudno było przypisać im konkretnego autora, bo wszystkie prace wyglądały niemal identycznie… Z pewnością, gdyby Claude Lanzmann zdecydował się na studia w szkole filmowej, „nauczono” by go tam jak się robi „porządne” filmowe dokumenty. A tak, po zabawie w podchody i tajne nagrywanie mieszkających w RFN nazistów, przyjechawszy do PRL w 1978 roku, musiał się zmierzyć z polską przestrzenią, która potrafi walnąć pięścią między oczy. I do patentu, jak to wszystko sfilmować doszedł na własną rękę, a ponieważ robił to z autentyczną pasją i zaangażowaniem, pracował nad filmem długo, osiem lat, więc ta determinacja, obsesja w połączeniu z inteligencją, a także sporą dawką dziennikarskiej dezynwoltury (z czasów celebryckich reportaży), zaowocowały filmem genialnym i nowatorskim w sposobie prezentacji tematu. Ważny też był tutaj „impuls wizualny”, jak sam go nazywam, czyli sytuacja, kiedy charakter motywu, krajobrazu, obiektu, nie pozwala nam przejść obojętnie mimo i zmusza nas niejako do podjęcia działania. Dla Lanzmanna takim wizualnym wstrząsem, była wizyta w Treblince i obserwacja/percepcja obszaru położonego w bliskim sąsiedztwie dawnego obozu zagłady.
Kurde, świetne są te panoramy! Ale widzę, że też wygina poziomy (jak na sklejanych cyfrowych panoramach) - vide druty energetyczne - a myślałem, że aparat ten rejestruje jednak rzeczywistą rtzeczywistość. Ale i tak są one piękne.
OdpowiedzUsuńPrzypomnisz, co to za aparat? I jakie do tego są filmy?
Cześć :)
OdpowiedzUsuńDruty się wyginają, bo to jest zrobione Noblexem 135U, czyli aparatem typu "swing lens camera", gdzie obiektyw się obraca o 135° podczas naświetlania łukowo wygiętej kliszy. http://www.noblexcanada.com/135_u.htm
Jak sugeruje nazwa tego sprzętu, urządzenie jest na film typu 135, czyli małoobrazkowy.
http://tygodnik.onet.pl/33,0,67701,3,artykul.html
OdpowiedzUsuńNiech młodzież przeczyta, co o Lanzmannie mówi Agnieszka Holland...
Myślę, że zanim "młodzież" pozna wynurzenia reżyserki, która zresztą jest w konflikcie z Lanzmannem, powinna najpierw zobaczyć "Shoah", najlepiej od deski do deski ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, niech obejrzą (można znaleźć w necie), ale niech pamiętają przy tym o analizie kontekstualnej ;)
OdpowiedzUsuńAle Ci się zachciewa... Ale dobrze, nich tak właśnie to oglądają. A w ramach owej "analizy kontekstualnej", proponuję, żeby zrobili to z przerwami na lekturę "Legend o krwi" Joanny Tokarskiej-Bakir ;)
OdpowiedzUsuńNie no - zachęcam do obejrzenia "Shoah". Film jest dostępny na youtube - 59 części po 10 min. każda. Może nieco zniechęcająca forma, ale ogólnodostępna. Co ważniejsze, to jest ta "cała" całość (9,5 godziny), nie ta "pierwsza", którą wyemitowano w TVP w latach 80-tych.
OdpowiedzUsuńUwadze zainteresowanych polecam także artykuł zamieszczony w "Tygodniku Powszechnym":
http://tygodnik.onet.pl/33,0,54801,1,artykul.html
Co do Pańskiego projektu - wydaje mi się, iż sam w sobie jest bardzo ciekawy. Myślę jednak, że wszystko zależy od obranej konwencji i pokazania wielu aspektów zjawiska (a nie pójście jedną prostą ścieżką). Ale to już nie moja sprawa ;) Z ciekawością (i bardzo uważnie ;) ) obejrzę rezultaty.
Całkowita zgoda co do jakości faktografii Einsatzgruppen u Littela. Poza tym, że "Łaskawe" to zdecydowanie arcydzieło literatury pięknej (jak dziwnie brzmi ten termin w takim kontekście...).
OdpowiedzUsuń