W końcu zobaczyłem "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Znając jego wcześniejsze produkcje, nie spodziewałem się niczego specjalnego i tu spotkało mnie totalne zaskoczenie. Film jest bardzo, bardzo dobry i gdyby nie kilka wpadek (np. zupełnie niepotrzebne wsadzenie widoku płonącej stodoły do kadru z pożarem zboża czy też scena odkopywania grobu zamordowanych Żydów w strugach deszczu), mógłbym powiedzieć, że genialny! Świetnie osadzony w polskich prowincjonalnych realiach (okolice Łomży, a jakże...), a pokazana w nim historia mordu żydowskich sąsiadów i przejęcia ich mienia, jest nie tylko prawdopodobna od strony psychologicznej, ale też ma liczne faktyczne odniesienia i to nie tylko na terenie powiatu łomżyńskiego. Zaskoczyła mnie także in plus świetna gra aktorów (tu np. Macieja Stuhra, z którym wcześnie za bardzo nie przepadałem). Oczywiście polskie prawicowe media nie zostawiły na reżyserze suchej nitki (merytoryczną i ciekawie napisaną polemikę z tekstami Piotra Gontarczyka, Piotra Semki i Dominika Zdorta znalazłem na portalu dlamyslacych.latte24.pl), czego się można było właściwie spodziewać, bo w przypadku większości tych panów (przewaga facetów w konserwatywnych redakcjach jest druzgocąca) nacjonalizm - który nazywają patriotyzmem, katolicyzm i antysemityzm mają oni niejako w pakiecie.
Teraz może cytat z artykułu wspomnianego Dominika Zdorta, który tekście pt. "O tym, jak śmiałem się na pokłosiu" pisze m.in.: Śmiałem się, gdy grany przez Stuhra młody polski rolnik
okazał się namiętnym kolekcjonerem żydowskich nagrobków i płynnie odczytywał z nich hebrajskie napisy. No cóż, po takim wyznaniu trudno już powiedzieć, że "śmiech to zdrowie". Dla Zdorta sytuacja, w której filmowy Józek Kalina - nazwany "namiętnym kolekcjonerem żydowskich nagrobków", orientuje się, że macewy z cmentarza w jego wsi, ciągle służą jako nawierzchnia lokalnej drogi, więc w zupełnie naturalnym odruchu przenosi je na swoje pole, jest śmieszna i nieprawdopodobna... To oczywiście wiele mówi o mentalnym poziomie dziennikarza gazety o nieadekwatnej w takim kontekście nazwie... Rzeczpospolita. Czy rolnik spod Łomży nie jest w stanie nauczyć się podstaw hebrajskiego, żeby móc odczytać inskrypcje na macewie? Przypominają mi się czytane kiedyś historie ludzi (oczywiście nie są to liczne przypadki...), którzy powodowani podobnymi motywacjami, co bohater filmu Pasikowskiego, porządkowali kirkuty i nie będąc wcale absolwentami hebraistyki katalogowali inskrypcje na macewach.
Historia żydowskich nagrobków, których odkrycie przez Józka Kalinę wywołuje w "Pokłosiu" całą lawinę tragicznych zdarzeń, przypomniała mi o projekcie Łukasza Baksika "Macewy codziennego użytku". Właśnie ukazała się książka, o której na razie nic nie słychać... Rzuciłem teraz okiem na stronę wydawnictwa Czarne, które album wydało i widzę tam informację, że premiera zapowiadana jest na 5 marca. No, więc będzie słychać - z tego co wiem, premiera krakowska odbędzie się w Cheder Cafe 25 marca. Wędrując po Polsce Baksik szukał "drugiego życia" (to eufemizm) żydowskich kamieni nagrobnych i znalazł prawdziwe spektrum rozmaitych i często szokujących zastosowań. Wszystko zaczęło się od Kazimierza nad Wisłą, gdzie na targu staroci napotkał szlifierski kamień zrobiony z macewy. No a potem były: chodniki, krawężniki, posadzka w klasztorze, stodoły, budynki gospodarcze, wieża ciśnień, parkowa pergola, nagrobki (katolicki i ewangelicki), peerelowski pomnik, mury ogrodzeń i mury przyporowe, kamienie młyńskie, żarna, piwnica/ziemianka, a nawet wykładzina szamba...
Fotografując rodzimy proceder recyclingu macew, Łukasz Baksik zaczyna zazwyczaj od planu ogólnego, który dostępy jest oczom przeciętnego przechodnia. Następnie podchodzi coraz, coraz bliżej do motywu, a wtedy już nie mamy żadnych wątpliwości, z czego zrobiono oglądaną stodołę, chodnik czy mur. Co ciekawe, przy powtórnym oglądnięciu zdjęcia, jakie rozpoczyna taki swoisty proceder "dekonstrukcji krajobrazu", w większości zarejestrowanych przez Baksika przypadków żydowskie nagrobne kamienie są właściwie dobrze widoczne... Mroczna historia jest więc cały czas w zasięgu naszego wzroku, a często całkiem dosłownie - pod naszymi nogami. Jeżeli więc widzimy, albo wiemy (autor projektu czasem dokonuje fizycznej ingerencji, obracając np. "chodnikową" macewę inskrypcjami do góry lub wyciąga kamień z muru) i nie reagujemy w żaden sposób, to jak jest z tą naszą pamięcią o dawnych sąsiadach i stosunkiem do sfery sacrum (cmentarz to dla większości mieszkańców tego kraju, nie tylko zresztą dla tzw. "Polaków-katolików", to podobno "miejsce święte")?
Łukasz Baksik Macewy codziennego użytku, Tuszyn, kwiecień 2010
Łukasz Baksik Macewy codziennego użytku, Tuszyn, kwiecień 2010
Przy czym to tylko kino sensacyjne. Chciałbym zobaczyć ten temat zrealizowany przez Smarzowskiego (vide Róża).
OdpowiedzUsuńBłagam, tylko nie Smarzowski, właśnie zobaczyłem "Drogówkę"... I mam dość. 130% Smarzowsklego w Smarzowskim. Wszyscy en gros chleją, pierdolą się i biorą łapówki... Po prostu Samoobrona i Leperiada.
OdpowiedzUsuńA poza tym "Pokłosie", to nie jest kino sensacyjne, chociaż konwencja pod taką kwalifikację może i podpada. Faktografia scenariusza też w jakimś zakresie, ale stanowczo to nie jest kino sensacji.
Mnie właśnie niektóre momenty filmu, wynikające z przyjętej konwencji, po prostu irytowały. W każdym razie, mam nadzieje że powstaną lepsze filmy na ten temat.
Usuń"Drogówki" jeszcze nie widziałem, ale "Róża" była moim zdaniem bardzo dojrzałym filmem, stąd też myśl o Smarzowskim, bo za bardzo nie widzę kto inny mógłby to zrobić.
O "Macewach..." Baksika gdzieś słyszałem, ale widzę że to bardzo ciekawy cykl i warto kupić album.
W "Pokłosiu" jest trochę kiksów, ale generalnie film jest uczciwy (i też - prawdziwy). A czy powstaną inne? Wydaje mi się, że raczej kolejne "Drogówki", bo ludożerka tego łaknie, takiego nap.. obrazami, brutalnością i obsceną.
UsuńOczywiście wolałbym, żeby ten temat zrobił Bergmann czy Loach, ale to niemożliwe z przyczyn obiektywnych... ;))
Róży nie widziałem.
Baksik jest OK. Jak się oglądnie ciurkiem te kilkadziesiąt przykładów rodzimego recyclingu macew, to kopara opada...
Przeczytałem relację Dominika Zdorta o tym, jak się śmiał, i przypomniało mi się takie powiedzenie ludowe: "poznać głupiego po śmiechu jego". To są (red.red. Zdort, Semka i koledzy), znaczy się, ci "najlepsi z naszego pokolenia"? Oj, w ogóle mi nie do śmiechu.
OdpowiedzUsuńTo fucktycznie jest "nasze pokolenie"... Semka rocznik '65, Zdort rocznik '68, korporant Gontarczyk (też się w zasadzie łapie) rocznik '70.
OdpowiedzUsuńI rzeczywiście nie jest to śmieszne...