Julian Kornhauser
Śląsk
Pokrzywy i olchy,
woń mleczy i ciasta,
płonie dzieciństwo, rośnie smolna kulka,
nie kończąca się szosa,
śmigające rowery, słoje pełne
grylażowych cukierków, w białych workach mąka,
kaj żeś wloz, pierunie,
babcia przy piecu,
wije się szarfa i cofa,
piekarskie córki za oknem,
na stryszku łóżko i niemiecka książka,
odpowiedź śle trzcina nad Kłodnicą,
śpią sukienki po pierwszej komunii,
pociąg spieszy, wesołe pisklęta,
deszczowy poranek klnie na czym świat stoi,
spadają czerwone dachówki,
u wezgłowia najcichsze bery i bojki,
a potem, nagle, po latach,
wszystko, i trzciny, i ogniska,
kruche kukuruźniki i bunkry,
chowa się za rozkopanym podwórkiem,
z którego widać dwa rozdzielone murem
groby rodziców.
[spodobał mi się ten tekst - z tomu: Julian Kornhauser Wiersze z lat osiemdziesiątych, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, str. 160 - więc go tu przepisałem]
[Na okładce książki widać zdjęcie autorstwa Stanisława Markowskiego (sic!), które przedstawia fragment witryny znanej w tamtym czasie krakowskiej kliniki lalek. Firma ta znajdowała się najpierw na ulicy Stradom, a później przeniesiona została na ulicę Starowiślną. Chyba wszyscy wtedy robili zdjęcia tej upiornie wyglądającej wystawie (właściciel zakładu uwielbiał układać odkręcone główki, korpusy i kończyny w apokaliptyczne kompozycje) i ja oczywiście też to fotografowałem... Nie wiem natomiast, czy umieszczenie w tym kontekście żywego dziecka, to pomysł fotografa, czy też kolaż autorstwa Beaty Barszczewskiej-Wojdy projektantki okładki?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.