Elżbieta Janicka, z cyklu Miejsce nieparzyste - Bełżec (03.07.2003)
Na wystawie Sztuka polska wobec holokaustu w Żydowskim Instytucie Historycznym, która otwarła się 17 kwietnia (i na którą już tutaj zapraszałem), pokazywane są także prace Elżbiety Janickiej wybrane z jej świetnego cyklu Miejsca nieparzyste. I patrząc przedwczoraj na trzy całkowicie białe kadry w czarnych negatywowych ramkach, które są fotografiami powietrza nad obozami zagłady w Polsce, nagle dotarła do mnie oczywistość dość przewrotnego dialogu, jaki autorka prowadzi tutaj z... Kazimierzem Malewiczem, jego Czarnym kwadratem na białym tle (1913) oraz późniejszym Białym kwadratem na białym tle (1918). Przeciwstawienie bieli i czerni w pierwszym obrazie zastąpiona zostaje w drugim tylko jednym kolorem, a geometryczną figurę, tym razem umieszczoną asymetrycznie i ukośnie, rozpoznać można wyłącznie fakturze nakładanej farby. I chociaż ten drugi obraz w interpretacji samego Malewicza mający być "supremację czystego uczucia lub percepcji w sztuce malarskiej", zaś komentatorzy jego dzieła wskazują też na postrzeganie rewolucji bolszewickiej, jako przewrotu torującego drogę do nowego społeczeństwa, sam proces znikania czarnego kwadratu (tak wyraźnego w opozycji do bieli) jest jednak... nad wyraz niepokojący.
Elżbieta Janicka, z cyklu Miejsce nieparzyste - Kulmhof am Ner (31.08.2004)
Przy okazji prezentacji Miejsc nieparzystych w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi w 2006 roku, ukazał się katalog z tekstami Eleonory Jedlińskiej, Rafała Jakubowicza oraz wywiad z autorką wystawy, przeprowadzony przez Krzysztofa Cichonia. Warto przeczytać tę interesującą rozmowę.
PORTRETY
POWIETRZA
z Elżbietą Janicką rozmawia Krzysztof Cichoń
Krzysztof
Cichoń:
Skąd wzięła się ta praca?
Elżbieta
Janicka:
Z powietrza i z tego, co piszczy w trawie. Z codziennej krzątaniny tu i teraz. Z
wypraw do Bełżca, Sobiboru i tak dalej.
KC: Kiedy Pani zaczęła
tam jeździć?
EJ: Przed sześcioma
laty.
KC: Podróżuje Pani
samochodem?
EJ: Nie, autobusami PKS,
pociągiem osobowym, a trochę piechotą, bo to zupełnie inne
doświadczenie czasu i przestrzeni. I
nieporównanie szersze pole obserwacji.
KC: Rozumiem, że na
początku nie robiła Pani zdjęć.
EJ: Nie.
KC: Za którym razem
zaczęła Pani fotografować?
EJ: Podczas trzeciej
podróży, czyli po dwóch latach. Wtedy wiedziałam już, co chcę zrobić. Wcześniej
nie fotografowałam, świadoma pułapki konwencji. Nie wyobrażałam sobie, że wyjmę
aparat, spojrzę w obiektyw, zacznę kadrować, szukać najdogodniejszego punktu
widzenia, czekać na najlepsze oświetlenie, bo jakimi właściwie kryteriami
miałabym się kierować - tymi co zawsze? I co by to w ogóle miało być? Reportaż?
Pejzaż? Martwa natura? Dlatego z góry założyłam, że nie wykonuję żadnego
zadania, żadnej pracy, a już zwłaszcza ze sztuką daję sobie spokój. To znaczy,
wie Pan, trochę fotografowałam. Aparatem małoobrazkowym. Turystycznie.
Fotografowałam i nie fotografowałam. Dosyć w sumie przypadkowo. Na pewno pamiętam
zdjęcie stacyjnej chatki i kuriozalnego pomnika „ofiar faszyzmu” w Sobiborze,
który wygląda jak pomnik Matki Polki i który - mam nadzieję - w końcu zniknie
na rzecz czegoś bardziej do sensu. Z Treblinki przywiozłam zielnik fotograficzny
- bardzo starannie, metodycznie sporządzony. Bo, wie Pan, człowiek rusza w
podróż wypełniony po brzegi obrazami - na przykład ziemi wymiotującej trupami w
rozkładzie. Obóz w Bełżcu położony był na wzniesieniu, więc to spuchnięte,
gnijące, śmierdzące i ociekające cieczami mięso zsuwało się po zboczu. Te doły
się tak właśnie przelewały. Słowem, robiło się coś, co jeden z SS-manów
określił jako „straszny bałagan”. Również jednak tam, gdzie
zamiast strasznego bałaganu panował straszny porządek, trwało przemysłowe
przerabianie ludzi oznaczonych sześcioramienną gwiazdą na trupy, następnie zaś
toczyła się zażarta walka z wyprodukowanymi trupami. Wyciąganie z samochodów
czy z komór - rękami albo hakami - rozrąbywanie, dźwiganie, ciągnięcie i
upychanie w dołach albo od razu palenie. Psujące się i zapychające krematoria o
zawsze niewystarczającej mocy przerobowej. Młynki do mielenia kości, które też
nie były doskonałe, bo nie mełły tak znowu na zupełny proch i pył. Tam gdzie
ciała zakopywano w ziemi, odkopywano je i wydobywano na powrót po upływie
miesięcy. Znowu dźwigano, ciągnięto - mimo odpadających kończyn i głów -
upychano na stosach i palono na tak zwanym świeżym powietrzu. Spalone szczątki mielono.
No więc dociera człowiek na miejsce, a tam jest... Są zioła i kwiaty. Grzyby,
jagody, jeżyny, maliny, poziomki, motyle i ptaki, pszczoły i świerszcze.
Zaskrońce wygrzewające się leniwie na słońcu. Opadające lub wstające mgły.
Balsamiczne aromaty. Czyste niebo albo niebo z chmurami. Słońce i księżyc,
planety i gwiazdy. Zieleń, zieleń i zieleń. To są miejsca piękne, dobre,
bezpieczne - figury raju po prostu. I komunikat jest jeden: „Nic się nie stało.
Wszystko w porządku”. Oczywiście dopóty, dopóki człowiekowi nie wejdzie w ciało
drzazga z ludzkiej kości. Przywiozłam coś takiego z Lasu
Rzuchowskiego, czyli z Kulmhof am Ner - niechcący, w skarpetce. Przywiozłam i
odwiozłam z powrotem - na miejsce. Najkrócej rzecz biorąc, ląduje człowiek w
kosmosie. To są naprawdę wyprawy w kosmos. A jednocześnie to jest dwa kroki stąd
- na wyciągnięcie ręki.
KC: Dlaczego zwróciła
Pani uwagę właśnie na powietrze?
EJ: W powietrzu krążą
popioły. My tym powietrzem oddychamy. A wiatr, chmury, deszcz, Popioły są w
ziemi, w rzekach, na łąkach i w lasach - poddawane nieprzerwanemu recyklingowi,
w którym uczestniczymy, nie ruszając się z miejsca zamieszkania, kupując w
osiedlowym spożywczym ser żółty ze spółdzielni mleczarskiej w Kosowie Lackim,
miód z tamtych terenów czy sos tatarski z Wizny. Bo tam się pasą zwierzęta. W
Treblince stoją przy drodze żółte, trójkątne znaki drogowe z krową. Znak z
krową obok znaku „Treblinka”. Jesteśmy skonfrontowani z problemem niepochowania
i niemożności wyprawienia pochówku. Problem ten ma wymiar zarówno symboliczny,
jak fizyczny - by nie rzec: fizjologiczny. Nie ma pogrzebu bez, tak czy inaczej
rozumianego, sarkofagu - „sarkofag” znaczy po grecku mięsożerny - którego
funkcja polega na pochłanianiu doczesnych szczątków i wyłanianiu duchowego
wizerunku zmarłego. W największym skrócie można powiedzieć, że pogrzeb to
sarkofag. Tu sarkofag nie wchodzi w rachubę, chyba że to my jesteśmy
sarkofagami - absorbującymi te szczątki zewsząd i na różne sposoby.
KC: Zastanawiam się, w
którym momencie zdecydowała Pani, że będzie to coś zupełnie niewidzialnego.
Przecież to mogło być coś bardziej konkretnego, choćby motyle. Ten moment
sublimacji to jest też trop, który powraca w sztuce wysokiej. Jest ona
niebywale anemiczna, powstrzymuje się, boi się zrobić cokolwiek
rozpoznawalnego, zostawić jakikolwiek ślad.
EJ: Sztuka polega na
namyśle: o czym, co i - przede wszystkim - jak. Obok ujęć, jak Pan się wyraził,
„anemicznych” mamy w tej dziedzinie także tradycję natłoku i nadmiaru operującą
realistyczną i surrealistyczną figuracją w wydaniu artystów takich jak na
przykład Marian, Segal czy Kitaj. W fotografii istnieje zaś tradycja obrazowania
w sentymentalnej konwencji „fotografii ojczystej” - zużyta i martwa, ale
uporczywie stosowana w odniesieniu do problemu Zagłady. Ta tradycja kulminuje w
„artystycznym” widoczku z obozu śmierci. O, proszę bardzo. Mam tu całą kolekcję
twarzowych pocztóweczek w poetyce „sweet, sweet Auschwitz” i „czar Birkenau”. Patrząc
na ten zestaw, człowiek zaczyna żałować, że nie był tam w sezonie.
KC: Rzeczywiście. A jak
to było w Pani pracy? W pewnym momencie trzeba się zdecydować na konkretne
ujęcie: aparat postawić albo położyć.
EJ: Albo położyć się z
aparatem.
KC: To ujęcie gdzieś
jednak Pani wyczytała między tekstami o popiołach.
EJ: Ono mnie naszło,
napadło, kiedy w ogóle o tym nie myślałam. I wzięło się z patrzenia, słuchania,
wąchania, oddychania... i jedzenia. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że w
tekstach o Zagładzie - oprócz popiołów - jest także powietrze pełne popiołów, bo
to przecież i Jastrun, i Suckewer, i Irit Amiel, i Darowski, i Grynberg, i
Celan.
KC: Jak przyszedł moment
decyzji - moment oczyszczenia: tylko biel i ramka z napisem AGFA?
EJ: Nie bardzo wiem, jak
to powiedzieć, ale wizualizacja była dla mnie w tym momencie nieistotna. I też
nie za bardzo widzę tutaj oczyszczenie. Fotografia analogowa - bo o niej mówimy -
jest cała materialnością. Polega na kontakcie materii z materią za
pośrednictwem materii. Nawet gdy nie jesteśmy w stanie rozpoznać przedmiotu
przedstawienia, mamy do czynienia z przedstawieniem przedmiotu. W tym sensie
fotografia abstrakcyjna nie istnieje. Fotografia analogowa jest zawsze
materialnym śladem. Ja wiedziałam - tylko, lecz z całą pewnością - że nie
chodzi mi o niebo, lecz o powietrze. Ale jak tu sfotografować samo powietrze?
Przyszło mi jednak do głowy, że - otwierając migawkę na dłużej - można tego
powietrza całkiem sporo nałapać do wnętrza aparatu i ono się jakoś na kliszy
odciśnie. Chciałam uzyskać taki odcisk. Nie zastanawiałam się specjalnie, jak
to będzie wyglądało. W zaakceptowaniu wizualnego rezultatu tej operacji pomogły
mi wcześniejsze fotograficzne doświadczenia - badanie elementarnych własności
fotografii: możliwości i ograniczeń, jakie stwarzają jej techniczne parametry.
Fascynowała mnie zawsze autonomia medium. Możliwość puszczenia medium zupełnie lub
prawie samopas, bo tym jest przecież fotografowanie bez patrzenia w obiektyw i
bez światłomierza.
KC: Gdyby nie podpisy
pod zdjęciami, możliwość ich interpretacji - interpretacji, która jest naturalnie
odrębna od intencji autora - okazałaby się o wiele szersza, o ile nie całkiem
otwarta. Patrzylibyśmy na tę biel w zupełnie odmienny sposób.
EJ: Tytuły są tu niejako
wrośnięte w obraz, nie dają się od niego oddzielić. A gdyby nawet podpisów pod
obrazami zabrakło, widzowi pozostaje wskazówka w postaci fabrycznego nadruku na
kliszy, który nie jest tutaj ornamentem, lecz komunikatem - niepokojącym i
wzbudzającym podejrzenia. AGFA, siłą rzeczy, kojarzy się z okresem największej
swojej świetności, czyli z II wojną światową. Na materiałach AGFA pracowały
kompanie propagandowe i szeregowi żołnierze Wehrmachtu, członkowie SS,
fotografowie w niemieckich nazistowskich obozach i więzieniach, Deutsche
Wochenschau, profesjonalista Hugo Jaeger i fotoamator Walter Genewein. Obrazy
Zagłady, które mamy przed oczami, ponieważ stały się częścią otaczającej nas ikonosfery,
to przede wszystkim AGFA. Nie trzeba tu być specjalistą od historii fotografii.
KC: A dźwięk w ciemnej i
pustej Komorze dzwiękowej?
EJ: Komory dźwiękowej, a
więc i dźwięku w ogóle nie było w planie. Trudno jednak tych miejsc nie
słyszeć. One są niebywale intensywne, „napierające” dźwiękowo. Pierwsze
nagrania miały charakter roboczy. Były pełne szumów i trzasków, a do tego
przerywane zapowiedziami „próba pierwsza, koniec próby pierwszej, próba
druga...” i tak dalej.
KC: Dźwięk z ramką?
EJ: Tak, z ramką. I
okropnie „brudny”. Wypożyczyłam więc profesjonalny sprzęt z mikrofonem wyprowadzanym
na zewnątrz, solidnie osłoniętym od wiatru, i zrealizowałam nagrania z
prawdziwego zdarzenia. Potem obie wersje odtwarzałam przyjaciołom, nie wiedząc
jeszcze za bardzo, co by z tego miało być. W trakcie jednego z „odsłuchów”
Zbigniew Dłubak powiedział - bardziej do siebie niż do mnie - że w tym
„brudnym” dźwięku nagranym bezpośrednio z kamery słychać druty. Chodziło mu o
szum akumulatora, szum prądu w przewodach - ni to w tle, ni to na pierwszym
planie, natrętny, nieprzerwany. Dla niego to był dźwięk z kwarantanny w
Birkenau, gdzie ciszy nie było, nawet gdy panowała cisza. Wtedy wybrałam
nagrania próbne, „na surowo” - z szumem, z oddechem, z uderzeniami wiatru.
KC: Skąd się wziął tytuł
całości? „Getto ławkowe” na mocy zarządzenia ministra wyznań religijnych i
oświecenia publicznego to rok 1937. Administracja Uniwersytetu Warszawskiego zaczęła
wówczas „znaczyć” studenckie indeksy...
EJ: Prostokątna
pieczątka. Fioletowy tusz. „Miejsce w ławkach nieparzystych”, Czyli „Żyd”, czyli
konstruktabstrakt - homogeniczny, niezmienny, esencjalistyczny. „Nie kupuj u
Żyda!”. „Bij Żyda!”. „Bo to jest dla nas hańba i wstyd, by nami rządził
fałszywy Żyd”. Liczba pojedyncza wyraża istotę sprawy. Konstruktabstrakt
sprowadza wielość do jedności, różnicę do tożsamości. Zaprzecza rzeczywistości.
Pozbawia życia - symbolicznie, a w „sprzyjających” okolicznościach dosłownie.
„Getto ławkowe” było sukcesem Młodzieży Wszechpolskiej polegającym na
wprzęgnięciu państwa polskiego w kolejną praktykę antysemicką, a zarazem - jak
pisano we „Wszechpolaku” i prasie katolicko-narodowo-radykalnej - ledwie
„kroplą w morzu potrzeb”. A że wiemy, co działo się przedtem, w trakcie i
potem, ta niewielka pieczątka daje nam wgląd w nieprzepartą logikę ciągu:
wyodrębnienie - napiętnowanie - eliminacja - eksterminacja. Przed kilkoma
dniami - rozmawiamy w czerwcu 2006 roku - usłyszeliśmy pochwałę „getta
ławkowego” z ust spadkobiercy przedwojennej Młodzieży Wszechpolskiej, członka
ugrupowania współrządzącego, które decyduje o edukacji w Polsce. Afirmacja
antysemityzmu dzisiaj to podpisywanie się pod mechanizmem, który doprowadził do
Zagłady. Trudno nie zapytać o wspólnotę, która dopracowała się takiej elity
władzy. Czy jest to wspólnota, która ma za sobą przeszłość „mimowolnych
świadków Zagłady”, czy może wspólnota o przeszłości „obserwatorów
uczestniczących” - myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem – wspólnota, z której
wypisali się - czynnie czy biernie - stosunkowo nieliczni, stając się nową
mniejszością we własnym kraju, ze wszystkim co to oznacza? Joanna
Tokarska-Bakir nazwała miejsce wyznaczone w kulturze Żydom - widzianym jako
„Żyd” - „miejscem niebezpiecznym”. Jej obserwacja dotyczyła kultury ludowej,
ale czy do kultury ludowej można ją ograniczyć? „Miejsce niebezpieczne” to
miejsce warunkowe, tymczasowe, które w każdej chwili może po prostu zniknąć, miejsce
z widokiem na „getto ławkowe” i getto tout court, na pogrom i Zagładę. „Miejsce
nieparzyste” jest takim właśnie „miejscem niebezpiecznym”. I w kolejnej
podróży, na leśnej polanie Sobiboru, dotarło do mnie, że „miejsce nieparzyste”
to przecież właśnie tu - tu, gdzie rosną poziomki; że to tak właśnie wygląda.
KC: Chciałbym wrócić do
kwestii podobieństwa między estetyką pustki - jaką przypisuje się często pracom
poruszającym problem Zagłady - a samym mechanizmem ksenofobii, który jest przecież
mechanizmem wypchnięcia obcego, pozbycia się go, wysłania gdzieś daleko (np. na
Madagaskar), skąd już na pewno nigdy nie wróci. Celem jest tu między innymi
zawładnięcie pozostałym po wypędzonych pustym, wolnym miejscem. Czy
psychologicznie zrozumiała potrzeba, by w pracach o Zagładzie mówić i robić jak
najmniej, nie mówić, nie pokazywać, milczeć wobec tego, co wydaje się niepojęte
i nieludzkie, nie jest jakimś mimowolnym i dość upiornym powtórzeniem,
usankcjonowaniem skutków tego pierwotnego wyrzucenia?
EJ: Czy estetyka pustki
jest powtórzeniem i usankcjonowaniem mechanizmu wykluczenia? Powtórzeniem -
tak. Ale czy usankcjonowaniem? Raczej próbą wyrażenia, unaocznienia
ostatecznych konsekwencji myślenia wykluczającego, wywołania wstrząsu, rodzajem
apelu do odbiorcy, znakiem niemożności przekroczenia, pójścia krok dalej,
porażenia, może nawet niemym krzykiem. Tym samym zresztą byłyby prace
figuratywne czy symboliczne, które niejednokrotnie nie stronią od poetyki
nagromadzenia i nadmiaru. Te działania są dwuznaczne, ma Pan rację. Do każdego
z nich odnoszą się ponadto obiekcje, które sformułował Adorno pod adresem Ocalonego z Warszawy Schönberga. To jest
chyba rodzaj strukturalnej pułapki, której nie sposób uniknąć.
KC: W tym kontekście raz
jeszcze zapytam, czy Pani zdjęcia są puste czy pełne powietrza. Kwestia vacuum
contra plenitudo wydaje mi się decydująca dla interpretowania tych prac.
EJ: Miejsce nieparzyste
jest pełne. Pełne powietrza. Wypełnione obecnością. Za punkt wyjścia i zarazem
odniesienia obrałam w tej pracy konkret - dostępny w zmysłowym doświadczeniu. I
tu - niestety, tak - zgadzam się z Panem. To jest pójście do końca procesu
przetwórstwa i utylizacji, któremu zostali poddani Żydzi jako „Żyd” - wyprawa
do kresu zasady wykluczenia.
Tylko że ten koniec to zarazem początek - o
tyle, o ile ta praca jest o nas, tu i teraz. Bo przecież,
żyjąc wśród sielskich krajobrazów Polski,
trudno nie myśleć o idei „oczyszczenia” spod znaku
Blut und Boden, która - wskutek wcielenia w
praktykę - znalazła kulminację w wołaniu „Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój
krzyk nie ustawał!”. Myśli się też o idei Endlösung - ostatecznego rozwiązania,
którego rezultatem stało się ostateczne związanie. Prochy wykluczonych mamy
dzisiaj w ziemi, w wodzie i w powietrzu, których im za życia odmówiono. Czasem
mam wrażenie, że zasadę tego recyklingu, w którym uczestniczymy i którego nie
możemy przerwać, zwiastowało hasło Bäd und Inhalation, wypisane na frontonie
komory gazowej w Bełżcu - jakby w długiej perspektywie było ono przeznaczone
dla tych, którzy zostaną przy życiu, na miejscu. Wie Pan, mieszkam tu od
urodzenia, a za każdym razem na nowo zdumiewa mnie formuła, którą tak często słyszy się w Polsce A, B, C, D, E
i F, że co jak co, ale powinniśmy Hitlerowi wystawić pomnik za to, co zrobił z Żydami.
KC: Czy sztuka jest
dobrym medium, żeby pamiętać o Zagładzie? Może sztuka się do tego nie nadaje?
EJ: Sztuki wizualne tak
samo się do tego nadają i nie nadają jak poezja i literatura. Obraz był uwikłany
w Zagładę w nie mniejszym stopniu niż język. Konieczność i niemożność wyrażenia
są jednoczesne i równie silne. Jankiel Wiernik - cieśla, więzień Treblinki,
który budował tamtejsze komory gazowe - zimą 1943 roku napisał, wyprzedzając
rozpoznania artystów i filozofów: „W najśmielszej wyobraźni nikt sobie takiego
obrazu nie wytworzy jak to, com widział i przeżył. Również żadne pióro tego nie
opisze. Chcę podać wszystko wiernie. Niech ludzie wiedzą. Niech cały świat wie,
co to jest «kultura zachodnia»”. Tekstem kultury jest każde działanie i każde zaniechanie.
Odnosimy się do kultury z wnętrza kultury. Ten horyzont jest nieprzekraczalny.
KC: Czy nie lepszym
sposobem radzenia sobie tu i teraz z pamięcią o Zagładzie jest jednak
historyczno-archiwistyczny wysiłek o przeciwnym zwrocie, by wydobywać,
wykopywać, składać fragmenty, wymieniać nazwiska, miejsca, daty - zapełniać
historiami to puste miejsce?
EJ: To byłby ten duchowy wizerunek, którego
wytworzenie, wysnucie z siebie, jest zadaniem sarkofagu. Co można, wydobywać i
co da się, sklejać. Na co dzień też staram się to robić. Bo lepiej zostać z
czymś - z czymkolwiek - niż z niczym. Lepiej późno - za późno - niż wcale. Tak.
To jest sposób, czy raczej próba, radzenia sobie tu i teraz ze sprawą Zagłady.
I ze sprawą Zagłady właśnie sobie nie radzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.