29.03.2003
na którą po raz pierwszy trafiłem chyba w 1993, a potem wielokrotnie tam przyjeżdżałem i robiłem zdjęcia.
Widoczne na zdjęciu familoki o mocno archaicznym wyglądzie, wybrukowana grubą granitową kostką ulica, wszystko to już nie istnieje.
Za którymś razem z okna na pierwszym piętrze, środkowego budynku po lewej stronie, wychylił się mężczyzna w białym podkoszulku na ramiączkach i spytał mnie, czy wiem, że tu „urodził się ten słynny pisarz”?
Chodzi panu może o Janoscha? – zgadłem, będąc świeżo po lekturze fenomenalnego fragmentu powieści „Jakie to szczęście znać Hrdlaka”, który pojawił się w także nie istniejącym już piśmie „Nagłos”, w numerze 14/15 z 1994, który poświęcony był Górnemu Śląskowi.
Okazało się że trafiłem.
11 marca 1931 w Zabrzu Porembie na ulicy Piekarskiej (primo voto Beckerwegstrasse) urodził się Horst Eckert, syn Johanna i Hedwig (z domu Głodny).
Pisarz bardziej jest znany, jako autor książek dla dzieci, które sam ilustruje.
Opublikowana w 1970 powieść Cholonek oder Der liebe Gott aus Lehm, w polskim tłumaczeniu opublikowana przez wydawnictwo Śląsk w 1974 i 1990 pod tytułem „Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny”, to obecnie aukcyjny i antykwaryczny rarytas.
Stojące przy Piekarskiej budynki bezsensownie wyburzono w 2005 pod budowę DTŚ – czyli „drogowej trasy średnicowej”, która docelowo ma połączyć (inwestycja ciągle jest nie zakończona) Katowice z Zabrzem.
Niesamowite miejsce! I tak się to powinno zachować w naszej pamięci jak na tej fotografi, obecnie DTŚka rozjechała ten rejon doszczętnie. Obok była jeszcz skośna uliczka Bielszowicka, a na jej narożu niesamowita kamienica wchodząca w klin patrząc od ul. Wolności. Na jej elewacji białe strzałki prowadziły do Lombardu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Marek
Całą tę pierzeję prawej strony ulicy Wolności - od Bielszowickiej do Piekarskiej - sfotografowałem w 2005. Także dom, o którym piszesz. Niebawem powieszę kilka klatek z tego miejsca. POZDROWIENIA
OdpowiedzUsuńJa tam mieszkałam:( Trudno mi było przeżyć to,że musimy się
OdpowiedzUsuńwynieść z Piekarskiej z powodu DTŚ-ki.Tak mi tego miejsca brakuje,(
Mieszkałam w budynku po lewej stronie na samym dole.Nie zabraliśmy
wszystkiego : drzwi antywłamaniowe ktoś ''zagolił ''
;/....mógł ktoś z nas zostać w mieszkaniu przez noc.Wiele
szpargałów,i moje rysunki zwierząt na ścianie których rodzice
zapomnieli zdjąć na pamiątkę ( ci,którzy szwendali się po
mieszkaniach,i mogą czytać ten wpis,będą wiedzieć jakie rysunki,były
podpisane).Te miejsce miało swój urok,o każdej porze roku było
piękne,za ulicą było mnóstwo drzew i lasów do których chodziłam z
psami.Na dworze spędzałam całe dnie,nikt się nie wyróżniał i nie
unosił pychą,chodziliśmy często brudni i szczęśliwi,niczego nam nie
brakowało bo przyjazn była dla nas cenniejsza,nić rzeczy
materialne.Byliśmy jak rodzina.Teraz każdy poszedł swoją drogą,pewnie
większość moich znajomych ma swoje rodziny,kontakty się urwały czego
żałuję....Chętnie spotkała bym tych licealistów którzy robili
zdjęcia archiwalne przed rozbiórką,szwendali się i wypytywali wiele
osób o życie na tej ulicy,pózniej pisali w internecie tak podłe
rzeczy,jaka to tam bieda i nędza była;/ Takim to tylko w twarz
pluć....Ciemnota i prostactwo;/ Tacy mądrzy,a życia nie znają i w nie
których sytuacjach nie dali by sobie nawet rady...;/ Gdy czytałam ich
opowiadania i Piekarskiej,ogarnął mnie ból i zarazem furia.Lepiej,żeby
mnie nawet nie spotkali bo nie ręczę za siebie/ Teraz mieszkam na
Jodłowej w Zabrzu.Elegancie osiedle,jednak mimo lepszych rozwiązań i
wygody,brakuje mi Piekarskiej,tamtych chwil i niezapomnianej atmosfery.Taka
magia którą emanowała ta ulica,mimo że to był obskurny familok.To
osiedle nie zastąpi nigdy tamtego miejsca i trudno jest mi się pogodzić
z faktem,że zrównano Piekarską z ziemią:( Mówiono na tą ulicę
''Brooklyn,,a teraz na Jodłową ''New
York''Parę miesięcy po rozbiórce,codziennie z psami szłam t
okolice Piekarskiej,do pobliskich lasów,na hałdy i łąki,piki jeszcze to
oczywiście było,nim nie wycieli wszystkiego przez tą cholerną
średnicówkę.Siadałam na rury na przeciw miejsca gdzie była Piekarska i
zbierało mnie na płacz:( Jak już wpomniałam,osiedle,nowy dom nigdy nie
zastąpi mi Piekarskej:(
Ja tam mieszkałam :(
OdpowiedzUsuńWitam i Pozdrawiam, niebawem powieszę jeszcze kilka zdjęć z Piekarskiej.
OdpowiedzUsuńDroga życiowo....
OdpowiedzUsuńŻycie byłoby proste, gdyby droga do niego była też prosta.
Prędko by się jednak ludziska na środku na śmierć zapchali,
dlatego stworzyli te boczne.
Niektóre z nich prowadzą szybciej do celu, inne zaś prowadzą donikąd.
To moja ul. Piekarska,
na zdjęciu szara ponura i kurzem pokryta, prawie bezludna i pozornie bez życia.
Pozornie bez życia, a jednak wrzało i tętniło ono tu nieustannie. Bajtle (dzieciaki) rznęli gałę (grali w piłkę) w ajńfartach (wjazd na podwórko), dziołchy (dziewczynki) skakały na skakankach a razem graliśmy na placu (podwórko) w chowanego albo skakaliśmy na jednej nodze za rzuconym przed siebie kamieniem bawiąc się w kwadraty. Zimą zamieniała się ona choć nie bardzo stroma w zjeżdżalnię. Tu powstawały ślizgawki po których zjeżdżało się na trzewikach i łyżwach. Zmarznięci, mokrzy i śniegiem oblepieni wartko lecieliśmy do domu by ogrzać nogi w piekarniku, zjeść pajdę chleba i w ten sposób posiliwszy się, zaczynaliśmy zabawę od nowa.
W domach tych nie było piwnic, w piecach palono węglem który przechowywano w chlewikach (komórkach). Pozostałości po nim wysypywano na haśiok (murowany popielnik) a za potrzebą chodzono do stojącego na placu haźla (wygódka), który nocą zastępowały stojące w mieszkaniach kible (wiadra). Tu baby w oknach wisiały o zegówek (poduszka, jasiek) oparte jak Machulik furmanką z zaprzężonym do niej, potężnym zimo krwistym koniem, węgiel przywoził. Nasze bacie i matki siedziały na placu (podwórku) na ławce i robiły na drutach albo razem w domu skubały pierze i gadały o tym i owym, czego w kolejce w Sklepie u Knosali nie zdążyły sobie opowiedzieć. Często spotykały się w sieni podczas pobierania wody z kranu lub jej wylewania do zlewu. W kuchni na piecu w kastrolu (duży garnek) grzała się woda do kąpieli lub na pranie. Cały dom pachniał wędzonką i żurem, którego zakwas kupowało się u Powaliny.
Ja zaś, do piekarza po chleb posłany wracałem z tym ciepłym i świeżo pachnącym bochenkiem wartko do domu nie zapomniawszy po drodze skrócić go zębami o kromkę. Taki był pyszny!
Bardzo nam tej ul.piekarskiej brakuje urodzilem sie tam i tam zawsze bedzie moj dom pozdro ....szpicok
OdpowiedzUsuńBardzo nam tej ul.piekarskiej brakuje urodzilem sie tam i tam zawsze bedzie moj dom pozdro ....szpicok
OdpowiedzUsuńMnie też brakuje... Szkoda, że nie zachowano tych domów!
Usuń