11.12.2003
Na wiosnę 2002 roku, kiedy miałem już właściwie zarejestrowany zasadniczą cześć materiału, która znalazła się w albumie „Czarno-Biały Śląsk”, poczułem znużenie kwadratową formą kadru. Zdecydowanie potrzebowałem jakiejś odmiany i zainteresowałem wtedy się aparatem panoramicznym Horizon 202, który dodatkowo znajdował się wówczas w zasięgu moich możliwości finansowych. Akurat tak się składało, że kamery te sprzedawała w Polsce firma o nazwie Himpol w Osinach Nowych pod Mińskiem Mazowieckim, a ja znając daleką od niezawodności jakość rosyjskiego, a wcześniej radzieckiego sprzętu, przy zakupie u oficjalnego importera, zyskiwałem 12 miesięczną gwarancję i serwis. I dobrze, że tak zrobiłem (chociaż w komisie aparat kosztował średnio o 500 zł mniej), ponieważ dopiero trzeci wymieniony korpus nadawał się do robienia zdjęć.
Horizon 202 to prosta, by nie powiedzieć, nieco prymitywna konstrukcja typu swing lens camera z sześcioma tylko czasami (1/2, 1/4, 1/8, 1/60, 1/125, 1/250) i zakresem przysłon od 2,8 do 16. Jeżeli jednak aparat jest prawidłowo złożony, to urządzenie takie, posiadające obiektyw ze szpiegowskiej kamery KGB o nazwie Ajax (kopii niemieckiego Robota), zupełnie przyzwoicie rejestruje kadry, wydając przy tym charakterystyczne brzęczenie sprężynowego mechanizmu, który obraca bęben z obiektywem. W przypadku fotografowania architektury, trzeba pamiętać, że wszelkie prostopadłe wedle nas linie, na zdjęciu posiadać będą beczkowatą dystorsję. A więc, frontalne ujęcia fasad odpadają, jednak jeżeli teren jest rozległy, a stojące na nim budowle, zlokalizowano nie trzymając się ściśle zasad symetrii, zaczyna być ciekawie.
A więc wiosną 2002 roku, a konkretnie pod koniec marca, zapakowałem Horizona 202 do torby i wczesnym rankiem udałem się w kierunku Starego Chorzowa, w którego ścisłym sąsiedztwie znajduje się teren nieczynnej koksowni Huty Królewskiej. Teoretycznie na obszarze tym wstęp był „surowo wzbroniony”, jednak kiedy się weszło przez dziurę w płocie i dodatkowo miało to miejsce wcześnie rano lub w niedzielę, istniało wysokie prawdopodobieństwo, że strażnicy pojawią się mniej więcej za 2 godziny, czyli pozostawało sporo czasu na robienie zdjęć. W ciągu jesieni i zimy 2001 roku, jeździłem tam wielokrotnie i właściwie jedynymi obserwatorami moich poczynań, byli złomiarze (zwykle dochodziły do mnie z oddali, tylko odgłosy cięcia żelaznych elementów lub prucia betonu w poszukiwaniu tychże) oraz dzikie zwierzęta, które na tym, cuchnącym jeszcze wyziewami z dawnej koksochemii terenie, znalazły swój nowy dom.
Pisząc wcześniejszego posta o adaptacji wiaduktów trasy High Line na śródmiejski park, przed oczami stanął mi nagle, zarośnięty samosiejkami teren dawnej koksowni Huty Królewskiej (primo voto Königs Hütte, secundo voto Piłsudski, tertio voto Kościuszko). Bo przecież ów postindustrialny obszar idealnie nadawał się na zrealizowanie podobnego pomysłu. W przypadku tego terenu, który od momentu zamknięcia huty (1992) w tempie niemal błyskawicznym zarósł drzewami (głównie brzozy i olchy), krzewami i wysoką trawą, bardziej adekwatna byłaby idea parku w stylu, powiedzmy „angielskim”. Myślę, że wystarczyłyby niewielkie tylko korekty dokonane przez „architekta krajobrazu”, oczywiście z uwzględnieniem zabezpieczenia stojących tam budynków lub przekształcenia ich w trwałe ruiny (tak żeby potencjalnym gościom nic na głowę nie spadło), wytyczenie szlaków komunikacyjnych i stref swobodnie rozwijającej się roślinności.
To oczywiście pomysł utopijny, bo kto miałby sfinansować takie przedsięwzięcie na obszarze kilkudziesięciu hektarów i dodatkowo skażonym chemią? Magistrat klepiącego biedę Chorzowa? Zresztą gdyby nie te skażenia, pewnie już dawno powstałby tu jakiś mall lub enklawa apartamentowców o nazwie np. „Królewska Dolinka”.
Ten teren fascynował mnie swoim kształtem i jakimś rodzajem wzięcia w nawias (nie zdając sobie z tego do końca sprawy, eksploatowałem wtedy klasyczny motyw vanitas). Jeździłem tam praktycznie rzecz biorąc aż do końca pracy na „Czarno-Białym Śląskiem”, czyli do wiosny 2004 roku, ostatecznie jednak, żadna z panoram nie znalazła się w albumie. Rano zwykle robiłem zdjęcia od strony Starego Chorzowa (mając za plecami światło), ze skarpy lub wiaduktu, z widokiem na baterie koksownicze z kremowej cegły w dole, szarobetonowe węglowe silosy na sześciu nogach i wieżę ciśnień na samym końcu. Popołudniami fotografowałem w przeciwnym kierunku z poziomu asfaltowego quasi-placu, w kierunku wspomnianych bunkrów na węgiel oraz koksowniczych pieców, widząc po prawej opuszczone budynki administracyjne i dalej hale zakładu koksochemii z wystającą obok nich wieżą neogotyckiego kościoła bożogrobców w Starym Chorzowie.
Któregoś razu, mając już ustawiony w kadrze, obrośnięty samosiejkami pierwszy z betonowych silosów, nagle zza nisko stojących chmur wylazło ostre słońce (Śląsk fotografowałem wtedy prawie wyłącznie przy świetle rozproszonym). Odsunąłem twarz od panoramicznego wizjera Horizona i zacząłem oglądać to niespodziewane zjawisko. Intensywne światło zabarwiło na żółto betonową konstrukcję, wydobywając z obrastających ją krzewów i drzew cała paletę ciepłych tonów i czarno brązowych cieni, a wszystko to na tle turkusowego nieba z lekko purpurową dominantą. Patrzyłem zafascynowany i natychmiast pożałowałem, że w torbie mam tylko monochromatyczne filmy Ilforda. Wziąłem sobie do serca tą lekcję.
28.11.2002
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTego terenu używano jako pleneru do filmów. Sam oprowadzałem tam ekipę ze Szajcarii, chyba w 2004 roku. I oni piali z zachwytu, porównując to miejsce do antycznych ruin... Potem zrealizowano w tammtejszej scenerii przedstwienie ś.p. Teatru Telewizji (nie pmaiętam teraz, co to była za sztuka?), a także jeden z odcinków paradokumentalnej serii Bogusława Wołoszańskiego.
OdpowiedzUsuń