Eris Yo Latitude of Silence
Podczas pobytu w Chemnitz, w mailu od znajomego z Kopenhagi (dzięki Gregor ponownie), dostałem linka do strony Eris Yo. Okazało się, że są tam zdjęcia wykonane na terenie współczesnych Chin, a jeden z dwu zaprezentowanych cykli nosi tytuł „Latitude of Silence”.
O samej autorce informacje są bardzo skąpe. Wiadomo, że jest Chinką, że ukończyła wydział sztuk pięknych Uniwersytetu w Shenyang (tradycyjne malarstwo i drzeworyt) oraz że studiuje fotografię w Pekińskiej Akademii Filmowej.
Rok temu jej prace pokazywano w trakcie Chinese Youth Arts Photo Exhibition w Ningbo, a także podczas International Documentary Film Festival w Guangzhou. Większą porcję fotografii, dodatkowo w lepszej rozdzielczości niż na autorskiej stronie, można obejrzeć też na serwisie Flickr.
Zdjęcia nie mają tytułów ani opisów, nie są datowane, więc dla kogoś, kto nigdy nie był w Państwie Środka, kontekst topograficzny jest nieczytelny (być może zresztą o to chodzi? albo też zaważyły względy cenzuralne?).
Eris Yo Latitude of Silence
Oglądając „Latitude of Silence” momentalnie do głowy przyszedł mi Alec Soth i jego seria „Sleeping by the Mississippi”. Nie żebym chciał wsadzić chińską autorkę w szufladkę z takim napisem (jak mają to w zwyczaju polscy krytycy fotografii), ale wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z pokrewnym podejściem - zapisem dokumentalnym, który jest jednocześnie narracją o charakterze symbolicznym.
Zdjęcia Eris Yo (to nazwisko, czy pseudonim artystyczny?) mają charakter jak najbardziej indywidualny i o żadnej zżynce nie może być tu mowy. Fotografując konsekwentnie miejsca leżące na uboczu, opuszczone, zaniedbane, porzucone, przedstawia nam wizualną narrację ze współczesnych Chin (mocarstwa atomowego i kosmicznego z przyrostem gospodarczym w okolicach 10%), diametralnie inną od oficjalnych przekazów wizualnych. Kompletnie odmienną też od tego, co zazwyczaj przywożą na naświetlonych kliszach fotografowie o ambicjach artystycznych, przybywający z Europy lub USA. Więc, nie wieżowce Shangahaiu, mosty, autostrady, wielopoziomowe wiadukty, tamy-giganty, fabryki, tylko bezkresne pustkowia oraz podupadłe wioski (np. z psami buszującymi w odpadkach) i ich mieszkańcy.
Oglądając 2 lata temu podczas Foto Art Festiwalu w Łodzi, prezentacje zdjęć wykonanych w Chinach, zastanawiałem się, kiedy zobaczymy na fotografiach bardziej konkretne przejawy państwowej przemocy, jaka ma miejsce w tym totalitarnym przecież kraju…
No cóż, na współczesne chińskie pejzaże z instytucjami archipelagu LaoGai w tle albo na pierwszym planie, będziemy musieli jeszcze trochę poczekać (choć z pewnością takie fotografie powstają).
Myślę, że w kilku swoich zdjęciach Eris Yo daje nam w tym względzie pewne sygnały, oczywiście dyskretne.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńpodoba mi się - dojrzała, konsekwentna fotografia. może tak bardziej dokumentalnie to jeszcze warto zobaczyc Li Wei (www.liweiphoto.com) i Zhang Xiao (www.zhangxiaophoto.com - seria Three Gorges)
OdpowiedzUsuńDp Patosa (Twój komentarz nie wyświetlił się, bo przypadkowo zmieniłem ustawienia dotyczące moderowania).
OdpowiedzUsuńOdbiję piłeczkę w kwestii tego "duchowego kolektywizmu", popatrz na zdjęcia reporterskie, np. przysyłane na konkurs "Grand Press Photo", tu można mieć wrażenie, że ich autorami są produkowane seryjnie cyborgi...
Oczywiście, że rodzaj kamery w dużej mierze narzuca sposób patrzenia. Do tego dochodzą jeszcze kwestie kulturowe, panujące konwencje, gusta epoki, etc.
Trzeba to przezwyciężyć/przezwyciężać.