Joanna Helander, Śląsk w okresie PRL-u (ze strony http://www.karta.org/)
Hm… brzmi to nad wyraz aktualnie.
Joanna Helander, Śląsk w okresie PRL-u (ze strony http://www.karta.org/)
Takie propagandowe durnostojki były w czasach PRL-u zjawiskiem powszechnym w miejskim krajobrazie, szczególnie na terenach przemysłowych. Co pamiętam dość dobrze, tak zresztą jak przemówienia tow. Władysława Gomułki, które lubiłem oglądać z wyłączona fonią i podobno zarykiwałem się wtedy ze śmiechu (tego szczegółu akurat nie pamiętam). W przypadku wizualnej propagandy peerelowskiej, obecnej w postaci plakatów, banerów, murali, ciekawe jest dla mnie to, w jaki sposób pojawia się ona na wykonywanych wówczas zdjęciach. I jeżeli przegląda się archiwa fotografów działających w tamtych czasach, okazuje się, że bardzo niewielu z nich traktowało te elementy miejskiego krajobrazu, jako osobny temat. W zdjęciach robionych przez Joannę Helander na Górnym Śląsku w późnych latach 70., wizualna propaganda peerelowska pojawia się dość często (powiedziałbym „tautologicznie”, że tak często, jak można się na nią natknąć w ówczesnej Rudzie, Bytomiu, Chorzowie czy Katowicach), ale bez tego nachalnego mrugania okiem do widza, jak ma to zwykle miejsce u fotografów zaliczanych do nurtu tzw. „czarnego reportażu” lub „fotoreportażu narzekającego” (a może w ogóle jest to cecha rodzimej fotografii prasowej?).
Jerzy Lewczyński, Archeologia Fotografii (ze strony http://www.artbazaar.blogspot.com/)
Na kolorowe zdjęcia Jerze Lewczyńskiego, na których można zobaczyć interesujące nas tutaj obiekty, po raz pierwszy natknąłem się chyba w jakimś numerze pisma Format (?). I kiedy miałem okazję spotkać autora osobiście (było to akurat przy okazji wernisażu wystawy Jana Bułhaka pt. Ziemia Śląska” w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu w 2007), spytałem go jak wiele takich fotografii zrobił, a on odpowiedział, że „dużo”. I tyle, minęły cztery lata i na stronie Artbazaar trafiłem na informację o publikacji Jerzy Lewczyński „Archeologia fotografii”, gdzie wspomniane zdjęcia są reprodukowane. Nie wiem ile i jakie, ponieważ rzeczonego wydawnictwa jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, niemniej jednak sprawa zapowiada się interesująco. Tak sobie myślę, że w przypadku tamtych peerelowskich obiektów propagandowych, najlepiej byłoby mieć chyba stosunek taki, jaki twórcy popartowi przejawiali do ówczesnej komercyjnej reklamy (i jak ją w swoich pracach wykorzystywali). Przychodzi mi w tym momencie też do głowy Ed Ruscha i jego 26 stacji benzynowych. Czytając krótki wywiad z autorem zamieszczony na blogu Artbazaaru, mam jednak pewne wątpliwości, czy Pan Jerzy miał takie właśnie podejście.
Podobny koment zamieściłem pod tym postem: http://hiperrealizm.blogspot.com/2011/08/georg-aerni-xamfrans-barcelona-1996-98.html
OdpowiedzUsuńbo tu też to jest aktualne:
Zastanawiam się tylko, dlaczego, gdybym ja zrobił takie zdjęcia, to - dam głowę - nikt by o tym nie usłyszał, nie wzbudziło by takiego zainteresowania, nie było by cytowane, znane itp. Wg mnie są to zwykłe zdjęcia wg pewnego klucza.
Gdzie jest ta granica, po której zwykłe zdjęcia są TYMI ważnymi? Czy trzeba być już znanym artystą? Czy trzeba mieć znajomości? Czy może trzeba robić zdjęcia analogiem, wielkim formatem? Pomoże ktoś?
Na pewno trzeba mieć znajomości ;) Bo jak wiesz zapewne, wszystkim rządzi "układ"...
OdpowiedzUsuńMówiąc serio, nie wiem, czy w sytuacji "gdybś to Ty zrobił takie zdjęcia, nikt by o tym nie usłyszał". Musisz chyba spróbować.
W przypadku zdjęć Jerzego Lewczyńskiego, nie dam się postawić przed plutonem egzekucyjnym, jeśli idzie o całość jego działań, natomiast wspomniany cykl bardzo mnie pozytywnie zaskoczył. I nawet ta jego techniczna nonszalancja zupełnie mi tu nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie nawet, wydaje mi się, że dobrze współgra z kształtem fotografowanych obiektów.
Zastanówmy się, jak zmieniby się wygląd i chrakter motywu (niech to będzie np. taki szyld propagandowy), w zależności od tego czym i na jakich materialach (z wykorzystaniem jakich technologii cyfrowych) będziemy go fotografować.
No nie zmieniłby się, ale na pewno analogowe ładniej się odbiera i w domyśle stanowią wyższą wartość, już choćby tylko ze względu na sam materiał, technikę, podejście (z założenia ograniczona możliwość poprawek kadru). Pomijam tu plastykę, bo nie piszę tu o detalicznym dużym lub średnim formacie, czy mocno "bokehowych" efektach obiektywów tychże formatów - tu analog przeważa. Bo seria identycznych zdjęć z analoga zawsze jest wyżej ceniona, niż identyczna z cyfry... Zresztą, poza reportażowymi/przyrodniczymi fotografami cyfrowymi nie ma innych sław w fotografii cyfrowej, jak był kiedyś Ansel Adams, Bresson, Newton, Abbott etc. Dziś każdy ma cyfrę i cyka.
OdpowiedzUsuńNie do końca jest to kwestia wyboru analoga czy też cyfry oraz wielkości kliszy lub matrycy.
OdpowiedzUsuńTo raczej sprawa obróbki zdjęć. Oczywiście sam produkt wyjściowy, czyli kadr, musi być w porządku.
Ale popatrz co się dzieje, gdy heblami w Photoshopie lub Lightroomie rusza się bez umiaru. Weźmy ostatni cykl Tomaszewskiego pt. "Cześć pracy", gdzie niebo to zwykle szaroniebieska apla. Oglądałem te prace w Katowicach w CKK i z każdym zdjęciem byłem coraz bardziej zaskoczony, że wygląda to aż tak źle.
Albo czarnobiały "Rzut beretm", gdzie de facto ściągnięto kolor z barwnego zapisu i maksymalnie podbito kontrast. Do tego jeszcze obraz został przesadnie wyostrzony więc, te partie na które ustawiano ostrość (Tomaszewski lubi pracować na otwartrej przysłonie), wyglądają jak zgrafizowane, a reszta - poza głębią ostrości - pływa w mydlinach.
To co powyzej napisałem, mogłoby potwierdzać Twoją tezę o wyższości analoga, ale myśle, czy też jestem przekonany, że dotyczy raczej sposobu działania Gdy Tomaszewski pracował na Kodachromach, to zdjęcia były zwykle bez zarzutu, tylko, że wtedy musiał przewidywać różne sprawy, doptyczące ekspozycji, kontrastu i rozpiętości tonalnej, tuż przed wyzwoleniem migawki. Redakcja National Geographic stosowała zasadę, że nie manipuluje się naświetlonymi kadrami (chociaż kiedyś zamieścili na okładce zdjęcia piramid, które zostały "zbliżone" do siebie, przy pomocy którejś z pierwszych wersji Photoshopa).
No dobra dobra - po coś te narzędzia stworzono, choć umiar wskazany - też nie lubię przegrafizowanych zdjęć. I rzeczywiście Tomaszewski pojechał dosyć ostro we wspomnianych reportażach, ale ma do tego prawo. Kadry i momenty są bardzo dobre, a obróbka ma podkreślić przekaz i wyodrębnić faktury. I wg mnie jest trafiona, choć nieco nieumiejętna (np. gdy wokół czarnych obiektów pojawia się halo, albo na niebie zanikają faktury i do tego wchodzi kolorowy szum).
OdpowiedzUsuńNarzędzia te po coś stworzono i dzięki temu fotografia (cyfrowa) obecnie ma inny wymiar, nigdy nie osiągalny wcześniej (nikt się przy analogach kiedyś nie bawił w podobną obróbkę, bo było to pracochłonne; przecież Ansel Adams bardzo korygował tonalność swoich zdjeć i to nie w cyfrowej ciemni).
Wiem, żeś Ty analogowiec, ja zaś cyfrowiec i mi łatwiej się przychylić do takiej obróbki, ale takie mamy czasy. Zresztą obecne czasy to znów powrót do analogów przy zalewie cyfr. Zresztą nieobrobiony obraz z dobrej cyfry nie jest tak ładny, jak z analoga (z założenia nieobrobionego).
W kwestii TT pozostanę przy swoim. I od strony koncepcyjnej (tudzież mentalnej) i od technicznej (obróbka) oba cykle są położone. Zresztą popatrz dla porównania na zdjęcia z książki "Ostatni*Współcześni Żydzi Polscy", którą zrobił razem z Małgorzatą Niezabitowską (napisała zamieszczone tam reportaże) i która zapewniła mu teleporatcję do ekipy "National Geographic". Różnica wyraźna i mało subtelna.
OdpowiedzUsuńZa dużo "sztuki" i kombinowania, co nachalnie zresztą widać. Przy okazji, jako osobę mieszkającą na Górnym Śląsku, nie razi Cię mocno powierzchowny sposób obserwacji tego terenu?