czwartek, 9 sierpnia 2012

WIĄZANKA PIEŚNI BOJOWYCH


Całkiem bez związku ze zbliżającą się kolejną "miesięcznicą" katastrofy komunikacyjnej pod Smoleńskiem oraz obchodzonym skrupulatnie dzień po dniu i godzina po godzinie, "przegranym zwycięskim" (jak to określił jeden  prawacki pajac) Powstaniem Warszawskim. A więc, wyłącznie dla własnej oraz Czytelników przyjemności wiersz Miłosza Biedrzyckiego z książki "No i tak", opublikowanej w 2002 przez wydawnictwo Lampa i Iskra Boża.


Miłosz Biedrzycki

WIĄZANKA PIEŚNI BOJOWYCH


1.  Bojówki

mamo, gdzie moje bojówki?
spóźnię się do szkoły
bojówki czarne i kamuflaż – AKCJA
kombi klima i elektryczne szyby w cenie – AKCJA
dwa razy i trzeci raz za darmo – BONUS GRATIS
niespodzianka darmowy upominek – BONUS GRATIS
TYLKO DZIŚ
tłusty miś


2.  Nic pięknego

„Wolałbym już mieć na imię Romek.
Romek brzmi krwiożerczo.”
(K. Jaworski)

otwieram telewizor, nie ma nic pięknego
jest Bryznej, jest Koko, jest Mandy i Christina Aguilera
doprawdy, wielkie są postępy klonowania
od czasu owcy Dolly
wiosna, drzewa robią karuzelę,
świat uparł się grać pieśń o siedmiu zbójach
wszyscy się patrzą i nic z tego nie wynika
tylko im włosy rzedną
masz pianę w uszach mówi moje słodkie kochanie
po goleniu
i tak dobrze, że nie na ustach, odpowiadam
i tak dobrze


3.  Billboardów 2,4

Bóg bogaty w miłosierdzie. proszę, w końcu i Kościół
dorobił się konkretnych kopyrajterów. poproszę
Boga Bogatego. przyjemność jedzenia
bez wyrzutów sumienia. jak Boga ckiego.
codziennie taniej i pyszniej. czterdzieści osiem
lamp i dodatkowo osiem na twarz. i sześć lat
na perforację blach (przez castingi przeszedł
praktycznie jak burza). jak wzBogaconego.
(o 47% więcej od zwykłego Boga).


4.  Nieszczęsne ochędóstwo

dziewczyn przekładających
z półki na półkę w sklepie dwudziestoczterogodzinnym
o czwartej nad ranem

25 komentarzy:

  1. ja do tego szaleństwa dodałbym jeszcze wrocławski "biały" tramwaj i tradycyjne marsze z pochodniami

    OdpowiedzUsuń
  2. "Tramwaj zwany pojebaniem"... :-P ;-) :-/

    OdpowiedzUsuń
  3. Spytam tak trochę z innej beczki, niźli post powyżej (ale wciąż najświeższy): zajmujesz się wszakże fotografia analogową, jak również jesteś eseistą nt. sztuki jako takiej (również fotografii). Zdjęcia architektury też są Tobie przecież nie obce. Dlatego zapytam Ciebie jako fachowca (z ciekawości tylko): co sądzisz o "jednym z najbardziej utytułowanych polskich fotografów architektury" (sic!), Marcinie Stawiarzu vel. Martinie Stavarsie (nie, nie Star Warsie ;o))? http://digitalcamerapolska.pl/stavars/

    OdpowiedzUsuń
  4. fafik-fotografik...

    Przy okazji przypomniało mi się, że u nas na Dworcu PKP był (jest?) bar o nazwie Gastro Wars (sic!). Ciekawe jakie wrażenie robił (robi) na podróżnych anglojęzycznych ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja osobiście nigdy o nim nie słyszałem. Ale po przeczytaniu gdzieś przed chwilą, że "specjalizuje się [on] w minimalistycznym pejzażu" i po przejrzeniu jego prac uważam, że zadziwiającym problemem współczesnych czasów jest niezrozumiałość pojęć, w tym minimalizmu właśnie.
    Takie estetyczne marzenia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Abstrahując od rozumienia czy też nie, co znaczy termin minimalizm, to są fototapety jednak... A w przypadku Chongqing, jeżeli poczynić porównanie z Feritem Kuyasem czy Nedevem Kenderem, czy z Chenem Jiagangiem, czy wreszcie z Zhangiem Kehunem, którzy wszyscy to megalopolis fotografowali (i każdy inaczej) to taka konfrontacja wypada jednak miażdżąco...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wojciechu, rozumiem, że na niekorzyść "Starwarsa"? Wymienieni przez Ciebie autorzy tworzą ciekawe prace, ale na granicy dokumentu - raczej to zwykła obserwacja, co ja cenię, choć na ścianę tego nie powiesisz (oczywiście rozumiem, ze fotografii się nie tworzy tylko do wieszania na ścianach). "Starwars" tworzy zaś imponujące potężne pejzaże miejskie, które na ścianie miło by mieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem polega na tym, że prace czterech wymienionych przeze mnie autorów oraz tych, którzy byli przed nimi i "wytyczyli pewien kierunek", wiesza się na ścianie. I trwa to chyba od jakichś min. 30 lat. I nawet w Polandzie...
      To co robi Mark S. to estetyczny anachronizm, bardzo bliski poetyce piktoralnej, tyle, że nie są to tzw. techniki szlachetne, tylko Photoshop. To jedna sprawa, druga to ewidentny i bardzo polski syndrom "problemów z rzeczywistością"...

      Usuń
    2. Z wszystkim się zgadzam, ale co to "polski syndrom "problemów z rzeczywistością""?

      Usuń
    3. Np. uważa się, że fotograficzny dokument w II RP nie istniał... No i niektórzy krytycy czy też historycy fotografii uważają, że pierwszym polskim reportażem była seria zdjęć Benedykta Jerzego Dorysa z żydowskiej dzielnicy w Kazimierzu nad Wisłą (Dorys wystrzelał wtedy nowo zakupioną laicą kilka rolek, a pokazał te fotografie dopiero w latach 60.), tymczasem, jak się popatrzy do przedwojennej prasy, to takich zdjęć jest zadziwiająco dużo. No ale ponieważ ich autorzy nie mają nazwisk kończących się na -ski, więc entocentryczne opracowania nie biorą ich pod uwagę... ;)
      Natomiast ilość artykułów, które dotyczą piktrialistów czy późniejszego ruchu tzw. "fotografii ojczystej" jest przeogromna.
      To po pierwsze, po drugie... - napisze jutro, bo zaraz wybywam na imprezę. NARAZKA

      Usuń
    4. No i po drugie. W „popierwszym” mamy zarysowane tło. Do czego się tutaj można odnosić. I do czego się odnoszono przez długie lata. Kiedyś szczerze nie cierpiałem piktoralistów w rodzaju Bułhaka czy Wańskiego, teraz mam już to raczej d..., ale fascynuje mnie ten wiecznie żywy, jak idee Lenina z PRL-owskiego sloganu, proceder „upiększania” rejestrowanej rzeczywistości… Która sama w sobie, umieszczona w kadrze, czyli w pewnym sensie świadomie zacytowana, w samej warstwie wizualnej mówi wystarczająco dużo, tak, że nie trzeba jej wcale podkręcać „szlachetnymi technikami” czy photoshopem. Ale to się ciągle wydaje zbyt proste… bo przecież każdy „umi” robić zdjęcia, ale nie wszyscy wiedzą jak poprzesuwać heble w photoshopie lub lightroomie ;)
      Autorzy książki „Świat nieprzedstawiony” (Adam Zagajewski i Julian Kornhauser), od których Adam Mazur zapożyczył tytuł swojej wystawy w CSW, postulowali na początku lat 70. Konieczność zaistnienia w polskiej literaturze „realistycznej powieści mieszczańskiej”, która opisywałaby i – co istotne – także komentowała tamtejszą rzeczywistość.
      Fotografie czterech wymienionych przez mnie autorów są czymś takim właśnie w przeciwieństwie do landszaftów, w właściwie sztadszaftów Stawara. Można je powiesić na ścianie jako „produkt artystyczny”, ale też oglądane w serii tworzą rodzaj wizualnej narracji, która zawiera elementy interpretacji prezentowanego tematu. U Stawara widać natomiast wyraźne pretensje do „sztuki”, co owocuje dość jednak kiczowatym sposobem obrazowania. Tymczasem „sztuka jest gdzie indziej”, że nawiążę do Artura Rimbauda oraz Milana Kundery ;)

      Usuń
    5. O widzisz! Takiej odpowiedzi od Ciebie oczekiwałem. Dziękuję!

      Ale z drugiej strony, czyż w ten sposób nie można narzekać na techniki Ansela Adamsa, który się bawił swoimi zdjęciami w ciemni, by wydobyć szczegóły ze wszystkich tonów. Po co to robił, skoro mógł tylko zarejestrować? A należy przecież do jednych z najbardziej znanych (i cenionych) fotografów w ogóle. Pomijam fakt doboru przez niego kadrów - bo te były odpowiednie,właściwe, mocne. Ale podkreślił to też przez obróbkę prac w ciemni, że zafascynowało to ludzi i do dziś fascynuje. Zresztą Avedon też korygował w ciemni swoje portrety, aby nadać im bardziej dramatyczny efekt.

      Przecież tak prosty zabieg, jak czarnobiała fotografia, zamiast pokazywać świat taki, jakim jest, czyli w kolorze, jest pewnym zabiegiem samym w sobie wzmacniającym przekaz.

      Pomijam w tym wszystkim dobór tematu, kadru, przesłania, stworzenia narracji itp., bo to jest najważniejsze, ale Stawiarzowi nie można tego odmówić. Czy jego błędem zatem jest zabawa w fotoszopie? Zresztą z tego, co wiem, nie ma tam jakiejś drastycznej obróbki - on stosuje filtry szare połówkowe i całe oraz IR. To już wystarcza, żeby pewnych obróbek uniknąć. Zresztą w internecie te zdjęcia wyglądają na bardziej obrobione, niż na wydruku. Kto zatem siedzi w IPA, że mu dali te nagrody? Chyba, że to właśnie świadczy o IPA...

      Usuń
    6. OK, po pierwsze to jednak przydałoby Ci się nieco praktyki w ciemni analogowej i w ogóle praktyki w obróbce monochromatycznych filmów. Po takim "kursie" zobaczył byś, że wszystkie te zabiegi w ciemni, o których piszesz, przywołując Adamsa i Avedona, wynikały głównie z właściwości ówczesnych analogowych materiałów, nie mogących zarejestrować całej rozpiętości kontrastu danego motywu, tak żeby dało się skopiować kliszę "saute" (tzn. nie ingerując w proces naświetlania papieru). Więc, owszem czasem "dramatyzacja", ale częściej doprowadzanie do stanu "zobaczonego" w trakcie rejestracji. W czasach dominacji czarno-białej fotografii analogowej taka metoda rejestracji obrazu odbierana była jako w pełni "trnsparentna" i doskonalsza od tego, co oferowały materiały kolorowe. To się zmieniło oczywiście i teraz kolor jest transparentny, a monochrom traktuje się jest jako rodzaj "estetyzacji", "stylizacji" czy "archaizacji"...
      Po drugie kwestia kiczu, o której pisał Alek Wasilewski... Kiczowatości tych miejskich wedut Stawara. Granica jest tutaj cienka, ale np. w przypadku Johna Woolfa, który też (chyba już całkiem dygitalnie, choć zaczynał od 8x10") pracuje w monochromie i estetyzuje swoje motywy, kiczem jego pejzaży raczej się nie nazwie.
      Po trzecie, co do IPA to nie mam pojęcia, kto tam siedzi, ale znam specyfikę konkursów artystycznych, przeglądów portfolio (jako tzw. ekspert czy oceniający) i... zaskakujących mocno werdyktów jury. Generalnie rzecz biorąc ch... jest to warte. Ważne jest miejsce, gdzie pokazujesz swoje prace, wygląd publikacji i wydawnictwo, jakie za tym stoi, wreszcie krąg odbiorców, który nie powinien ograniczać się do samych fotografujących ;)

      Usuń
    7. Myślę, że mimo podobieństw to całkiem różna fotografia, stawiająca sobie inne cele. U Stavarsa celem nadrzędnym jest piękne zdjęcie, a rzeczywistość to tylko środek (no bo np. odbicia w wodzie w cyklu Megalopolis nie są istotne dla walorów dokumentalnych zdjęcia). To bardziej impresja na temat miejsca niż dokument. W przypadku Woolfa, celem jest jednak dokument. Paradoksalnie to drugie podejście jest znacznie trudniejsze do realizacji, bowiem autor musi się wystrzegać prostych chwytów estetycznych, a jednocześnie zadbać aby zdjęcie było atrakcyjne.
      A photoshop, cyfra, analog, filtry takie czy inne, dla widza nie mają moim zdaniem żadnego znaczenia.

      Usuń
    8. Jest różna, jasne, ale ciekawe jest też to, że Woolf wyraźnie idzie w kierunku "dekoracyjności", ale unikając przy tym kiczowatych efektów. Można podejrzewać, biorąc pod uwagę proporcje jego panoram, że są montowane z dwóch klatek naświetlonych jakimś aparatem typu "swing -lens camera". Tego oczywiście "nie widać" i nie widać też na pierwszy rzut oka, jak bardzo są te fotografie obrobione elektronicznie. A Woolf jest specjalistą od druku pigmentowego, czyli z plików cyfrowych. Oczywiście za wyborem takiego obrazowania (jak u Woolfa) stoi cała tradycja amerykańskiej fotografii, poczynając od II połowy XIX wieku i zdjęć robionych podczas ekspedycji kartograficznych czy geologicznych, zdjęć z wojny secesyjnej, przez fotografie wykorzystywane w Detroit Publishing Company, a potem Walkera Evansa i fotografów z FSA, Davida Plowdena, "nowych topografów" i tego co po nich nastąpiło -tak w skrócie i tylko jeśli idzie o zdjęcia miasta. Myślę, że to bardzo przyjemny rodzaj "oparcia w tradycji" i w połączeniu z hipotetyczną kumacją zaczynającego/zaczynającej robić zdjęcia, coś co może spowodować udany start.

      Usuń
    9. albo i trzech klatek: http://mooonriver.blogspot.com/2007/02/skyscraper.html

      Usuń
    10. FUCKT, zapomniałem już o tym, ale to było znacznie wcześniej... w czasach 8x10". Potem ewidentnie analogowy swing-lens, a "trochę potem" już panoramy montowane w kompie. Szczerze mówiąc, wolę te "trójki" z ramkami.
      Strona Johna Woolfa na przestrzeni kilku lat (kiedy na nią trafiłem? chyba jakoś w 2004? 2005?) mocno się zmieniała. A jak obecnie wygląda, nie wiem... zaraz na nią zaglądnę ;)

      Usuń
  8. estetyka kiczu kontra realizm
    duży format kontra photoshop
    krytyczne spojrzenie kontra estetyczne masowe gusta

    moim zdaniem

    Marcina znam z plfoto czy czegoś podobnego, wtedy (jakieś 6-7 lat temu) to nawet podobało mi się :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      Nigdy nie oglądałem strony plfoto, ale wiem, że jest coś takiego... Mówił mi o tym facet montujący w nas nowy licznik energii, sam fotograf-amator.

      Usuń
    2. nie doceniasz roli edukacyjnej plfoto ;-)

      Usuń
  9. alekw: dlaczego estetyka kiczu? Bo "robi w cyfrze? W fotoszopie bawi się krzywymi, to fakt, ale wygląda to naturalnie. Też się obawiałem tej obróbki, ale wziąłem rzeczone czasopismo do ręki i te prace wyglądają naprawdę dobrze na wydruku - są bardzo szczegółowe, nie widać żadnych świecących czy zamazanych brzegów, czy innych artefaktów intensywnej obróbki. Co do "estetycznych masowych gustów" - dostał 3 razy IPA na różnych poziomach, oraz inne nagrody, więc został doceniony przez pewne gremium fotograficzne. Czyli kiczem to być nie może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ok, może za mocne słowo
      pasuje to co napisał autor bloga o estetyce piktorialnej... po prostu cel zdjęć Marcina i np. Kandera jest zupełnie inny, te pierwsze to zawsze będzie estetyka, mająca "olśnić" większość widzów

      Usuń
    2. No tak, ale czy podobnego zarzutu nie można by użyć wobec wszystkich popularnych dzieł: twórczości Beatlesów, Floydów, Scorsese, Copolli, Scotta, Camerona itp., bo olśniewają słuchaczy i widzów? Niszowe dzieła może i poczatują rozwój jakiegoś trendu, ale znane stają się te, które go popularyzując zwracają uwagę mas. Mistrzami są nazywani ci, którzy zdobywają masową publikę, którzy stają się znani. Na cóż komu choćby nie wiem jak wybitny muzyk, filmowiec, fotograf, malarz, który znany jest tylko garstce?

      Usuń
  10. Fifek przedstawia pewną teorię kultury z którą się nie zgadzam i która bywała i wciąż jest bardzo niebezpieczna. Poza tym można polemizować z tak zarysowanym przez Ciebie dualizmem: niszowość vs. 3 x IPA. Nie podciągałbym tego pod jakąś regulującą wszelkie zjawiska artystyczne, a tym bardziej kulturowe, dialektykę.
    Pozdrawiam,
    M.

    OdpowiedzUsuń

Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.