To oko z grzbietu „Historii Fotografii w Polsce” Adama Mazura codziennie rano patrzy na mnie z regału, gdzie trzymam płyty i książki. Oko nieistniejącej w realu kobiety, z komputerowego kolażu-portretu Anety Grzeszykowskiej.
Pisze Adam Mazur (str. 139): „Konstruowalny charakter tożsamości tworzonej przez obraz ujawniają także Portrety (2005-2006) Anety Grzeszykowskiej, które stworzone zostały z przetworzonych cyfrowo fragmentów obrazów rzeczywistości. Artystka w ten sposób „powołała do życia” osoby bez materialnych właściwości, które nigdy nie istniały i nie będą istniały poza sferą jej obrazów. Stojąc z nimi twarzą w twarz doświadczamy szczególnego poczucia pustki. Projekt Grzeszykowskiej uświadamia widzowi, do jakiego stopnia fotografia przyzwyczaiła nas do odnajdywania określonej tożsamości w konwencjonalnym portrecie. Innymi słowy, trudno się oprzeć pragnieniu odgadywania, kim są przedstawione osoby, czym się zajmują, jaki mają charakter, upodobania i słabości”.
Patrzę codziennie rano na oko z okładki i wypełnia mnie uczucie pustki, ale nie na skutek nieobecności pierwowzoru, tylko czysto poranno egzystencjalne, czasami nawet nieco upiorne. Nastawiam więc płytę z „Muzyką na wodzie” Händla w wykonaniu Collegium aureum, którą znam prawie na pamięć. Ponieważ winyl był wytłoczony w 1971 roku, więc mocno trzeszczy w kilku miejscach, co bynajmniej nie przeszkadza, ponieważ ścieżka dźwiękowa jest dobrze słyszalna i w czasie tej długoletniej eksploatacji nie siadła specjalnie dynamika nagrania, a zespól gra wyśmienicie (szczególnie dęciaki).
Aneta Grzeszykowska
Myślę, iż projekt Anety Grzeszykowskiej Portrety, uświadamia widzowi przede wszystkim, że mając dzisiaj pod ręką średnio wypasionego peceta z dobrą kartą grafiki oraz zainstalowanym produktem firmy Adobe, taki cyfrowy kolaż można po prostu zrobić. Kiedyś zastanawiałem się nad genezą wielkoformatowych odbitek zdjęć Thomasa Strutha oraz Andreasa Gurskiego z lat 80. i nagle mnie „olśniło”, że po prostu zaistniały wówczas techniczne możliwości (tudzież ekonomiczne), żeby można je było wykonać.
Druga sprawa, to wizualny kontekst dla tych rzekomych wizerunków - przywołany zresztą przez Łukasza Gorczycę w tekście, który towarzyszył wystawie w galerii Raster - jakim jest portretowa seria Thomasa Ruffa także z lat 80. W przypadku zdjęć niemieckiego fotografa (również w wielkich rozmiarach), kwestia „odnajdywania określonej tożsamości w konwencjonalnym portrecie” jest równie dyskusyjna, jak w przypadku montaży Grzeszykowskiej.
Thomas Ruff
Sama artystka w rozmowie z Adamem Mazurem w Obiegu stwierdza, że „Ruff zajmował się poszukiwaniami pozbawionego tożsamości, bezosobowego portretu”. A ją z kolei „interesuje bardziej temat poczucia indywidualności, które jest względne”.
Prawykonanie „Muzyki na wodzie” odbyło się 17 lipca 1717 roku na Tamizie. Płynącej w górę rzeki barce z orkiestrą 50 muzyków, towarzyszył statek z królem Jerzym I oraz grupą bliskich znajomych w osobach księżnej Bolton, księżnej Newcastle, hrabiny Godolphin, pani Kilmarnock oraz księcia Orkney. Zachwycony monarcha kazał wykonać suitę Händla trzykrotnie.
piękna pointa.
OdpowiedzUsuń