Douglas Dunn
TEN ROK I NASTĘPNY
Trzydziesty pierwszy grudnia dowleka nowy rok
Jak traktor ciągnący cekaem.
U płotów wciąż się pasą
Stada dywizji pancernych;
Buciory na europejskich przebiśniegach,
Zdziry wszelkiego sortu podrygujące w sklepach.
NAJWYŻSZA ŚMIERĆ
Łowiąc z łodzi na ogromnej rzece
Ktoś wydobył zwłoki, z czarnymi włosami jak ogromny chwast,
Hak utkwił w czarnym kirze o niezwykłych wzorach.
Znaleźli się inni. Ludzie setkami otoczyli łódź,
Niektórzy odwracali się, mieli twarze białe jak poduszki.
Zgubiłem wiosła i rzeka przyspieszyła.
Na flisackiej ścieżce setki mężczyzn
Pędziły razem z nurtem, śpiewając i, od niechcenia
Wpychając jakiegoś nieszczęsnego głupka do rzeki.
Śmierć, najlepsze ze wszystkich misteriów,
Warstwa po warstwie złuszcza swoją tajemnicę,
Aż wszystko co zostaje, to niewyjaśniony muł.
Za późno, to ja sam.
Za późno, moje serce to wspaniały szczyt.
Za późno, wszyscy martwi w rzece to moi przyjaciele.
ZGARBIENI
Nie odejdą ode mnie życia innych ludzi.
Noszę je nad oczami jak okulary.
Zasępieni bogacze ukryci w paltach i podbródkach
Na tylnych siedzeniach swoich wielkich aut;
Uczeni tak drobiazgowi, jakby chcieli uciec
Rzeczom zbyt oczywistym, zbyt czytelnym słowom,
Którzy wolą język pełen zawiłości;
I dzieci, nieświadome własnego ciała;
Samotny obżartuch w nasłonecznionym kącie
Opustoszałej chińskiej restauracji;
Kaszląca kobieta oparta o mur, której
Serdeczny palec tkwi w zimnej ręce syna,
W jej plecach - niewidoczny łuk śmierci.
Co ich śmieszy, kto żyje obok nich?
Schylam się, żeby zawiązać but i wszyscy wracają,
Zagadkowi ludzie bez nazwisk i twarzy,
Ich życia mogę się domyślać, z ich strachu kpić.
I żaden z nich naprawdę nie ma ze mną nic wspólnego.
KOSZULA
Jest coś obcego w tej koszuli,
Jak gdyby należała do zmarłego przyjaciela
Którego brak dopiero teraz się odczuwa i rozumie,
A on zostawił ją, prawie nie używaną, komuś
Do noszenia. Śmierć jest wszędzie wokół mnie, zuchwała i czysta,
Tak biała, prawomyślna i nie do przyjęcia.
To moja stara koszula. Jest jak wosk,
I nosząc ją nie jestem w stanie na siebie patrzeć.
Powinienem w niej uciec, tam gdzie ją
Noszono, do białych cieni tych
Co żyli kiedyś, najdziwniejszej kompani.
Jest tam ktoś, tak jak ja kiedyś byłem.
Szukałem go nawiedzając dawne drogi.
Zawsze wie, kiedy nadchodzę i unika mnie,
Biegnąc z chyżymi cieniami po jasnych stokach.
Nosze jego koszulę, koszulę śmierci, spadek
O którym nie wiedziałem. Jego matka włożyła ją
Czystą i kruchą do pachnącej szuflady.
EMBLEMATY
Noce obfitości w innym klimacie -
Białe stoły i najlepsze mozelskie,
Ogród, który opada ku przejrzystej rzece;
Styl, którego nie podrobię i nie był mi pisany.
I fabryka szumi na pełnych obrotach
Tuż za wzgórzem, tłukąc forsę,
I szepcze jak wielka ryba bez oczu,
Najgłębsze nieszczęście.
[Wiersze w przekładzie Piotra Sommera, kolejno ze stron 47-51, z książki Wyprowadzka z Terry Street i inne wiersze, opublikowanej dwadzieścia lat temu. Douglas Dunn powinien mieć wydaną w Polsce grubą książkę, jednak nic nie wskazuje na to, że tak się stanie.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.