poniedziałek, 22 sierpnia 2011

ul Twarda/Emilii Plater, 08.04.2011


Elżbieta Janicka/ Wojciech Wilczyk, Nowe Miasto

Siedzę właśnie nad zdjęciami z Nowego Miasta i bardzo mi podeszło to ujęcie. Obecnie budynek, który wsadzono w widoczną na fotografii dziurę, ma już 2 kondygnacje (Ela mówiła mi o tym w niedzielę przez telefon), a będzie  ich miał jeszcze, ho ho i trochę... Słowem, całkowicie zasłoni jednostkę mieszkalną (typ "Za Żelazną Bramą - Warszawa") przy Grzybowskiej 5, z której okna na 15 piętrze, zarejestrowaliśmy ten kadr. Budowany apartamentowiec na pewno będzie PIĘKNY aż do bólu, więc tym bardziej szkoda.

piątek, 19 sierpnia 2011

MILIONY BEZROBOTNYCH, MILITARYZM, ANTYKOMUNIZM, W KAPITALIŹMIE, RASIZM I NIETOLERANCJA, NIEPEWNOŚĆ JUTRA


Joanna Helander, Śląsk w okresie PRL-u (ze strony http://www.karta.org/)

Hm… brzmi to nad wyraz aktualnie.

Joanna Helander, Śląsk w okresie PRL-u (ze strony http://www.karta.org/)

Takie propagandowe durnostojki były w czasach PRL-u zjawiskiem powszechnym w miejskim krajobrazie, szczególnie na terenach przemysłowych. Co pamiętam dość dobrze, tak zresztą jak przemówienia tow. Władysława Gomułki, które lubiłem oglądać z wyłączona fonią i podobno zarykiwałem się wtedy ze śmiechu (tego szczegółu akurat nie pamiętam). W przypadku wizualnej propagandy peerelowskiej, obecnej w postaci plakatów, banerów, murali, ciekawe jest dla mnie to, w jaki sposób pojawia się ona na wykonywanych wówczas zdjęciach. I jeżeli przegląda się archiwa fotografów działających w tamtych czasach, okazuje się, że bardzo niewielu z nich traktowało te elementy miejskiego krajobrazu, jako osobny temat. W zdjęciach robionych przez Joannę Helander na Górnym Śląsku w późnych latach 70., wizualna propaganda peerelowska pojawia się dość często (powiedziałbym „tautologicznie”, że tak często, jak można się na nią natknąć w ówczesnej Rudzie, Bytomiu, Chorzowie czy Katowicach), ale bez tego nachalnego mrugania okiem do widza, jak ma to zwykle miejsce u fotografów zaliczanych do nurtu tzw. „czarnego reportażu” lub „fotoreportażu narzekającego” (a może w ogóle jest to cecha rodzimej fotografii prasowej?).

Jerzy Lewczyński, Archeologia Fotografii (ze strony http://www.artbazaar.blogspot.com/)

Na kolorowe zdjęcia Jerze Lewczyńskiego, na których można zobaczyć interesujące nas tutaj obiekty, po raz pierwszy natknąłem się chyba w jakimś numerze pisma Format (?). I kiedy miałem okazję spotkać autora osobiście (było to akurat przy okazji wernisażu wystawy Jana Bułhaka pt. Ziemia Śląska” w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu w 2007), spytałem go jak wiele takich fotografii zrobił, a on odpowiedział, że „dużo”. I tyle, minęły cztery lata i na stronie Artbazaar trafiłem na informację o publikacji Jerzy Lewczyński „Archeologia fotografii”, gdzie wspomniane zdjęcia są reprodukowane. Nie wiem ile i jakie, ponieważ rzeczonego wydawnictwa jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, niemniej jednak sprawa zapowiada się interesująco. Tak sobie myślę, że w przypadku tamtych peerelowskich obiektów propagandowych, najlepiej byłoby mieć chyba stosunek taki, jaki twórcy popartowi przejawiali do ówczesnej komercyjnej reklamy (i jak ją w swoich pracach wykorzystywali). Przychodzi mi w tym momencie też do głowy Ed Ruscha i jego 26 stacji benzynowych. Czytając krótki wywiad z autorem zamieszczony na blogu Artbazaaru, mam jednak pewne wątpliwości, czy Pan Jerzy miał takie właśnie podejście.

Jerzy Lewczyński, Archeologia Fotografii (ze strony http://www.artbazaar.blogspot.com/)

środa, 17 sierpnia 2011

PODWÓRKO W RUDZIE ŚLĄSKIEJ


Joanna Helander, Podwórko w Rudzie Śląskiej

Zdjęcie Joanny Helander. Wykonane prawdopodobnie w drugiej połowie lat 70. XX w. Trafiłem na nie zupełnie przypadkowo, szukając fotografii przedstawiających banery propagandowe z czasów realsocjalizmu, na stronie Ośrodka Karta. Tzn. najpierw znalazłem folder ze śląskimi zdjęciami Joanny (przy okazji, znajdują się w nim też kadry zarejestrowane w Skawinie i w halach działającej wówczas jeszcze huty aluminium), a dopiero w trakcie jego przeglądania rzeczoną fotografię. Jak myślę, rewelacyjną!
Wykonane na Śląsku zdjęcia Joanny Helander, po raz pierwszy zobaczyłem w nieistniejącym już piśmie „Nagłos”, w numerze z 1994 roku, który w całości poświęcony był Górnemu Śląskowi (w środku wydrukowano też obszerny fragment powieści Janoscha „Jakie to szczęście znać Hrdlaka” – i to był też mój pierwszy kontakt z prozą pisarza urodzonego w familoku na ulicy Piekarskiej w Zabrzu Porembie). Zdjęcia Joanny od razu wpadły mi w oko, a lepiej powiedziawszy – z miejsca mnie zafascynowały. Była tam cała sekwencja kadrów z Rudy Śląskiej, akurat z miejsc, które wtedy co dopiero poznałem, więc mogłem dokonywać konfrontacji między realem, a „fotograficznym widzeniem”. Muszę się tutaj przyznać, że kiedy kilka lat później rozpocząłem realizację „Czarno-Białego Śląska”, to zacząłem właśnie od Rudy, po której chodziłem na początku śladami zdjęć Joanny Hellander. Studiując wcześniej wspomniany numer „Nagłosu” oraz opublikowane w nim fotografię, zrozumiałem nagle, że optymalna aurą do fotografowania śląskich miejskich motywów, w których dominują budynki z nieotynkowanej cegły, jest pochmurna pogoda, późnej jesieni, zimy oraz wczesnej wiosny i tego się trzymałem podczas kilkuletniej pracy.

niedziela, 14 sierpnia 2011

WRÓG NADCHODZI – PATRZ CO NIESIE!


Kilka lat temu w okolicach rocznicy „cudu nad Wisłą”, przypadkowo trafiłem w sieci na witrynę, prezentującą propagandowe plakaty z czasów wojny polsko-bolszewickiej. Zaskoczyło mnie tam wtedy szczególnie kilka rodzimych produkcji, w których postaci rosyjskich czerwonoarmistów mają… karykaturalne semickie rysy. Poetyka tych plakatów przypomina nieco graficzne produkcje, związanego z NSDAP tygodnika Der Stürmer, z tym że pismo Juliusa Streichera powstało jakieś 3 lata po pokonaniu formacji Frontu Zachodniego, którymi dowodził Michaił Tuchaczewski. Jak widać z tych plakatów, wróg został bardzo wyraźnie określony, ba zdemaskowany i w sumie przestaje dziwić fala pogromów, jaka przetoczyła się przez Polskę w latach 1918-1920 oraz fakt, że podczas wojny polsko-bolszewickiej 17.000 żołnierzy i oficerów pochodzenia żydowskiego (nie tylko z poboru, ale też ochotników, a nawet byłych legionistów) „zapobiegawczo” internowano w obozie w Jabłonnej…


[Ten akurat plakat wykorzystano na portalu fronda.pl w winiecie reklamującej artykuł pt. „Czerwona Targowica”]


 

czwartek, 11 sierpnia 2011

„Every Building on the Sunset Strip”


Eda Ruschy, to jego fotograficzny projekt z 1966 roku.


Podczas niedawnego pobytu w Kopenhadze, wybraliśmy się do Muzeum Sztuki Współczesnej Louisiana, położonego w odległym o ok. 40 kilometrów Humlebæk. Ponieważ trwała tam (trwa zresztą nadal) wystawa poświęcona współczesnej architekturze pt. „LIVING: FRONTIERS OF ARCHITECTURE III-IV”, niejako na rozgrzewkę i zupełnie logicznie, zaprezentowano pracę amerykańskiego artysty, która za swój temat wzięła 2.4 kilometrowy odcinek Bulwaru Zachodzącego Słońca w Hollywood. Konkretnie odcinek od Harper Avenue aż do Sierra Drive. Dom po domu, przecznica po przecznicy, zaułek po zaułku, a wszystko to na składanym w harmonijkę pasie papieru o rozmiarach 17,8 x 760,7 cm (!!!). Lewa strona ulicy u góry, prawa na dole do góry nogami.


Dla mnie prawdziwa rewelacja!!! Szczególnie, że wszystko się tutaj doskonale sprawdza w naocznym kontakcie. Książka, a właściwie raczej artbook, wydana jest dość siermiężnie, co jednak w ogóle nie przeszkadza w jej oglądaniu. Pierwsze wydanie miało nakład 1000 egzemplarzy i dobrze zachowany egzemplarz z tej edycji kosztuje obecnie 7500$. Drugie wydanie ukazało się w 1971 roku i edycja ta liczyła 5000 sztuk.



wtorek, 9 sierpnia 2011

Richard L. Aylward COAL and COKE,


http://www.shorpy.com/node/10963

ROYAL SALAD DRESSING i INTERNATIONAL HARVESTER CO of AMERICA (to napisy jakie odczytałem po powiększeniu fotografii).

Jak to mam w zwyczaju, wszedłem wieczorem na strone Shorpy'ego i znalazłem powższe zdjęcie. Fascynujące.
Fascynujący jest tutaj (a także na innych fotografiach pojawiających się w tym serwisie) stopień dewastacji krajobrazu. Przemysłowa rewolucja, jak miała miejsce 100 i więcej lat temu w USA dokonała w tym zakresie niezłego spustoszenia. Mimo, że wszystko sprawia wrażenie tymczasowości, jest wykonane szybko i raczej mało starannie, mocno dobijający jest tutaj (i na innych fotografiach z archiwum Detroit Publishing Company) brak alternatywy dla prezentowanego modelu cywilizacji. 

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

To My Naród Śląski


Ruda Śląska-Nowy Wirek, ul. Gwarecka, 10.06.2011

Tu muszę przyznać, że doznałem tzw. lekkiego opadu szczeny i bynajmniej nie z powodu treści widocznego napisu.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)


Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

 Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

Jeszcze w Kopenhadze, popijając wieczorami Tuborga Calassic lub Newcastle Brown Ale, surfowałem trochę po sieci i podczas tych wirtualnych eskapad, natknąłem się na autorską stronę Georga Aerni. Jego zdjęcia są co najmniej interesujące, a wśród zamieszczonych tam fotograficznych projektów, moją uwagę zwróciła obszerna seria poświęcona dzielnicy Eixample w Barcelonie. Regularny kształt  tej części miasta, gdzie ulice o równej szerokości przecinają się pod katem prostym, a wszystkie skrzyżowania mają kształt ośmiobocznych placów, jest dziełem hiszpańskiego urbanisty Ildefonso Cerdá Suñer i pochodzi z roku… 1859. Zdjęcia Georga Aerni, przedstawiające fasady domów stojące przy wspomnianych skrzyżowaniach, tworzą rodzaj typologii takich budynków, noszących nazwę xamfrà właśnie. Regularność i powtarzalność tego rodzaju zabudowy, predestynuje niejako takie miejsca do typologicznego ujęcia. Seria zrealizowana przez szwajcarskiego fotografa jest wizualnie spójna i posiada oczywiście spory walor poznawczy. W zbiorze tym, liczącym 124 fotografie, najbardziej zainteresowały mnie jednak miejsca, które odstają wyraźnie od miejskiego wzorca i takie właśnie zdjęcia wybrałem w roli ilustracji.

 Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

Georg Aerni, Xamfrans, Barcelona (1996-98)

wtorek, 2 sierpnia 2011

Dolny Mokotów (2)

Grzegorz Wróblewski

DOLNY MOKOTÓW

Po 7 latach wszystko
bez zmian. Czy pani
mnie jeszcze pamięta?
- pytam starą barmankę
ze złotymi zębami.
Trochę przytył, ale
pewnie nie zmądrzał
- śmieje się i podaje
mi szklankę. Jestem
znowu u siebie.

-----
Wiersz pochodzi z tomu "Planety", wyd. Biblioteka bruLionu, Warszawa 1994.
Chciałem go wkleić do poprzedniego postu, ale niestety nie miałem przy sobie tej książki.

piątek, 29 lipca 2011

Zabrze-Biskupice, nad Bytomką


21.07.2001 (Hasselblad 500C/M + 80mm)

Pamiętam, że na początku pracy nad Czarno-Białym Śląskiem, kiedy w lutym 2000 kręciłem się po pobliskiej Rudzie Śląskiej, moją uwagę zwróciły nagle wiejskie zabudowania, na jakie napotkałem idąc ulicą nomen omen Starowiejską. A potem sytuacja powtórzyła się w Biskupicach, gdzie wystarczyło udać się za pierwszy szereg kamienic, stojących przy ulicy Bytomskiej, żeby napotkać stodoły, obory oraz pasący się inwentarz (jak na powyższym zdjęciu).
Musiało to nieźle wyglądać w czasach, gdy zawzięcie dymiło na tym terenie kilkadziesiąt koksowni, a fotografowie ojczyści z kręgu Jana Bułhaka, lubowali się w ujęciach bujnych łanów zbóż (plan pierwszy) na tle dymiących kominów lub słupów trakcji wysokiego napięcia (plan drugi). Podobne motywy wykorzystywano zresztą nagminnie w malarstwie socrealistycznym.
Wracając do tych napotykanych wtedy przez mnie wiejskich zabudowań, zdałem sobie wtedy sprawę z pierwotnego - rolniczego charakteru Górnego Śląska, o czym oczywiście można przeczytać w naukowych opracowaniach, ale zawsze lepiej zobaczyć to na własne oczy. Tak sobie myślę, że po likwidacji  przemysłu hutniczego, po zamknięciu kopalń i tych kilku działających jeszcze koksowni, tereny te z powodzeniem mogłyby znów stać się bardziej wiejskie i zielone. Wydaje mi się, że Ruda Śląska (Ruda) i pobliskie Biskupice, biorąc pod uwagę charakter tutejszej zabudowy, doskonale się do tego nadają, ale czy ktoś ma w ogóle taki pomysł?

czwartek, 28 lipca 2011

Zabrze-Biskupice, ulica Feliksa Goły, 21.07.2001



I dziesięć lat minęło (+ jeden tydzień)… Mam spory sentyment dla tych trzech budynków o zbliżonej architekturze, które stoją przy ulicy Feliksa Goły. Wielokrotnie zresztą je fotografowałem. Ale czy jeszcze stoją i w jakim są stanie?

wtorek, 26 lipca 2011

TWARDE LĄDOWANIE


Jeżdżenie na rowerze po Krakowie może być wk... . Szczególnie, jak się jedzie z dzieckiem w foteliku. Totalny chaos, jeśli idzie o system ścieżek rowerowych. Jeżeli są, to ewidentnie ktoś je wymyślił od d... strony. Bo nagle np. się urywają. Ludzie po nich zresztą nagminnie łażą, bo czemu by nie mieli łazić? Można jechać też po chodniku (co wożąc dziecko, często praktykuję), ale tu wszędzie niemal można napotkać zaparkowane „samochody sportowo-użytkowe” o wadze prawie dwóch ton. Zniszczone nawierzchnię dróg, rozpieprzone chodniki (też przez parkujące na nich auta). Po niedawnym pobycie w Kopenhadze jest to szczególnie boleśnie widoczne… A przecież wszystko zależy od nas samych (wyborców), czyż nie? Dlaczego zatem po raz kolejny na prezydenta miasta wybraliśmy (nie głosowałem na niego) profesora Jacka Majchrowskiego, światowego specjalistę od indolencji, którego roczne uposażenie przewyższa znacznie dochody głowy państwa polskiego?

Wracając z Kopenhagi via Ystad, Świnoujście, Gorzów Wielkopolski, Lubin, zatrzymaliśmy się pod Świdnicą, a ja tradycyjnie wybrałem się na rowerową przejażdżkę. Tym razem trafiłem m.in. do niezbyt odległej miejscowości o nazwie Pastuchów. Jadę sobie na rowerze od strony Piotrowic Świdnickich i widzę murowany kościół po prawej stronie drogi. Myślę – wygląda na romański, więc podjechałem bliżej i faktycznie w fasadzie zachodniej znajduję uskokowy portal typowy dla XIII wieku. Wokół kościoła cmentarz, a na nim wyłącznie polskie lastrykowce. Tylko w murze otaczającym tę mini nekropolię zachowało się kilka tablic nagrobnych z niewyraźnymi napisami sprzed 1945, kiedy miasteczko nazywało się Puschkau. Obchodzę świątynię dookoła i po prawej stronie od wejścia (stojąc do niego plecami) znajduję ewidentnie pocmentarny teren z resztkami kamiennego ogrodzenia, na którym rośnie bujne zboże. Jestem w Polsce.

 Pastuchów, 23.07.2001 (Nokia  2700)

 Pastuchów, 23.07.2001 (Nokia 2700)

 Pastuchów, 23.07.2001 (Nokia 2700)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Norwegia, Andøya, lipiec 2006


(Hasselblad X-Pan, 45mm)

Najdalej na północ dojechaliśmy wtedy do Andenes. Czyli znacznie poniżej Trømso, nie mówiąc już o Nordkapp. Zaczęło robić się cholernie zimno i na domiar złego przez najbliższy tydzień miał lać ostry deszcz. Więc odpuściliśmy wtedy.
A teraz wracając z Kopenhagi na pokładzie Wawelu, którym też w 2006 pokonywaliśmy trasę Świnoujście-Ystad w drodze do i z Norwegii, pomyślałem o konieczności powrotu do tego kraju i zrobieniu trasy głównie po po jego ekstremalnie północnych rejonach. Oczywiście, nie tak jak 5 lat temu z namiotem, tylko camperem...
I z tych rozmyślań wyrwała mnie Marta, ponieważ z zainstalowanego na pokładzie telewizora, dowiedziała się właśnie o wybuchu bomby w centrum Oslo.
A potem już w Polsce, jadąc w nocnej ulewie trasą S3, dostałem od Eli Janickiej smsa z informacją o ofiarach zastrzelonych na wyspie Utøya.
Pomyślałem wtedy, że sprawcą są, albo islamscy ekstremiści, albo jakaś faszyzująca organizacja prawicowa (bardziej obstawiając jednak tę pierwszą ewentualność). Tymczasem zamachu dokonał i na razie wszystko wskazuje, że w pojedynkę, norweski patriotabroniąc kraju przed marksizmem kulturowym...

środa, 20 lipca 2011

Grundtvigs Kirke, Ordrupgaard, DAC, etc.


Grundtvigs Kirke, 20.07.2011 (Nokia 2700)

Kościół w peryferyjnej kopenhaskiej dzielnicy Bispebjerg, zaprojektowany przez Pedera Jensen-Klinta (wraz z całym kompleksem otaczających go budynków), a wybudowany w latach 1921-1940. Widoczna na zdjęciu fasada oraz wnętrze (też konsekwentnie wykonane z kremowej klinkierowej cegły) robią spore wrażenie. To pierwszy punkt naszej dzisiejszej rowerowej trasy.
Potem pojechaliśmy jeszcze dalej od centrum (punkt drugi), do muzeum  Ordrupgaard, którego nową część stanowi "dekonstruktywistyczny" budynek, zaprojektowany przez Zahę Hadid. Betonowy obiekt dobudowany do willi z początku XX wieku, nie jest specjalnie duży, ale świetnie się starzeje i komponuje z przylegającym parkiem. A w środku oprócz francuskiego badziewia z czasów impresjonizmu i równolegle powstających prac skandynawiskich autorów (w podobnej manierze i o zbliżonej jakości), miałem wreszcie okazję zobaczyć tutejszą kolekcję prac Vilhelma Hammershøia. Obrazy, które znałem do tej pory z reprodukcji lub rzeczy wcześniej przez mnie nigdy nie oglądane. Do pomieszczenia gdzie je powieszono (w starej części muzeum), wracałem kilka razy. Hammershøi, który po światowym tourne w latach 90. XX wieku, stał się bardziej znany, chyba ciągle nie jest jednak traktowany z należną mu uwagą. Eksponowanie olejnych prac lub chronionych szybą vis a vis okna, nie jest szczególnie dobrym rozwiązanie - by tak to eufemistycznie określić. Może zresztą przesadzam trochę z tym brakiem uwagi, bo w muzelanej księgarni kupiłem pierwszorzędnie wydany i świetnie opracowany, katalog tutejszej wystawy Hammershøia sprzed kilku lat, gdzie starano się pokazać, w jaki sposób jego obrazy były inspiracją dla kadrów w filmach Carla Theodora Dreyera (reżysera niekoniecznie w Polsce znanego).

Korytarz w Odrupgaard, 20.07.2011 (Nokia 2700)

Do punktu trzeciego, czyli Dansk Architektur Center na Christianshavn, jechaliśmy przez jakiś czas biegnącą nad morzem Kystvejen, która w okolicach Charlottenlund Fort, zmieniła nazwę na Strandvejen, a potem Østerbrogade i dalej przez całe miasto. Zanim jednak odwiedziliśmy wystawę w DAC-u pt. "What makes a livable city_" , pojechaliśmy na obiad do włoskiej restauracji Rimini przy Amagerbrogade, gdzie w toalecie, natrafiłem na dobrze odżywionego przedstawiciela gatunku Blatta orientalis, którego niestety - nie wiedzieć czemu - nie sfotografowałem (!!!).
Ekspozycja w Dansk Architektur Center pokazuje nie tylko kapitalne projekty (w pewnej części już zrealizowane) nowych budynków w Kopenhadze, ale także całą strategię oraz - nie bójmy się użyć tego słowa - filozofię rozwoju tego miasta. Co w konfrontacji z rodzimymi aglomeracjami, które od czasu unijnej akcesji  notorycznie nie uchwalają planów zagospodarowania i rozwijają się - by tak powiedzieć - "żywiołowo" (olewając przy tym nagminnie rolę komunikacji zbiorowej oraz przestrzeni publicznej),  spowodować może u osoby znającej wspomniane realia... wyraźny spadek nastroju. Czego doświadczyłem.
Po powrocie do domu zgooglowałem naszą trasę i wyszło mi, że przejechaliśmy ponad 35 kilometrów, a biorąc pod uwagę, że trochę błądziliśmy, będzie jakieś 40... I wszystko to po świetnych ścieżkach rowerowych, które są szerokie, równe, wyższe od jezdni o krawężnik, do tego bezpiecznie prowadzone przez skrzyżowania (i żadnemu tutejszemu palantowi nie przychodzi do głowy, żeby zaparkować na nich swojego SUV-a).