Kościół w peryferyjnej kopenhaskiej dzielnicy Bispebjerg, zaprojektowany przez Pedera Jensen-Klinta (wraz z całym kompleksem otaczających go budynków), a wybudowany w latach 1921-1940. Widoczna na zdjęciu fasada oraz wnętrze (też konsekwentnie wykonane z kremowej klinkierowej cegły) robią spore wrażenie. To pierwszy punkt naszej dzisiejszej rowerowej trasy.
Potem pojechaliśmy jeszcze dalej od centrum (punkt drugi), do muzeum Ordrupgaard, którego nową część stanowi "dekonstruktywistyczny" budynek, zaprojektowany przez Zahę Hadid. Betonowy obiekt dobudowany do willi z początku XX wieku, nie jest specjalnie duży, ale świetnie się starzeje i komponuje z przylegającym parkiem. A w środku oprócz francuskiego badziewia z czasów impresjonizmu i równolegle powstających prac skandynawiskich autorów (w podobnej manierze i o zbliżonej jakości), miałem wreszcie okazję zobaczyć tutejszą kolekcję prac Vilhelma Hammershøia. Obrazy, które znałem do tej pory z reprodukcji lub rzeczy wcześniej przez mnie nigdy nie oglądane. Do pomieszczenia gdzie je powieszono (w starej części muzeum), wracałem kilka razy. Hammershøi, który po światowym tourne w latach 90. XX wieku, stał się bardziej znany, chyba ciągle nie jest jednak traktowany z należną mu uwagą. Eksponowanie olejnych prac lub chronionych szybą vis a vis okna, nie jest szczególnie dobrym rozwiązanie - by tak to eufemistycznie określić. Może zresztą przesadzam trochę z tym brakiem uwagi, bo w muzelanej księgarni kupiłem pierwszorzędnie wydany i świetnie opracowany, katalog tutejszej wystawy Hammershøia sprzed kilku lat, gdzie starano się pokazać, w jaki sposób jego obrazy były inspiracją dla kadrów w filmach Carla Theodora Dreyera (reżysera niekoniecznie w Polsce znanego).
Korytarz w Odrupgaard, 20.07.2011 (Nokia 2700)
Do punktu trzeciego, czyli Dansk Architektur Center na Christianshavn, jechaliśmy przez jakiś czas biegnącą nad morzem Kystvejen, która w okolicach Charlottenlund Fort, zmieniła nazwę na Strandvejen, a potem Østerbrogade i dalej przez całe miasto. Zanim jednak odwiedziliśmy wystawę w DAC-u pt. "What makes a livable city_" , pojechaliśmy na obiad do włoskiej restauracji Rimini przy Amagerbrogade, gdzie w toalecie, natrafiłem na dobrze odżywionego przedstawiciela gatunku Blatta orientalis, którego niestety - nie wiedzieć czemu - nie sfotografowałem (!!!).
Ekspozycja w Dansk Architektur Center pokazuje nie tylko kapitalne projekty (w pewnej części już zrealizowane) nowych budynków w Kopenhadze, ale także całą strategię oraz - nie bójmy się użyć tego słowa - filozofię rozwoju tego miasta. Co w konfrontacji z rodzimymi aglomeracjami, które od czasu unijnej akcesji notorycznie nie uchwalają planów zagospodarowania i rozwijają się - by tak powiedzieć - "żywiołowo" (olewając przy tym nagminnie rolę komunikacji zbiorowej oraz przestrzeni publicznej), spowodować może u osoby znającej wspomniane realia... wyraźny spadek nastroju. Czego doświadczyłem.
Po powrocie do domu zgooglowałem naszą trasę i wyszło mi, że przejechaliśmy ponad 35 kilometrów, a biorąc pod uwagę, że trochę błądziliśmy, będzie jakieś 40... I wszystko to po świetnych ścieżkach rowerowych, które są szerokie, równe, wyższe od jezdni o krawężnik, do tego bezpiecznie prowadzone przez skrzyżowania (i żadnemu tutejszemu palantowi nie przychodzi do głowy, żeby zaparkować na nich swojego SUV-a).
Korytarz w Odrupgaard, 20.07.2011 (Nokia 2700)
Do punktu trzeciego, czyli Dansk Architektur Center na Christianshavn, jechaliśmy przez jakiś czas biegnącą nad morzem Kystvejen, która w okolicach Charlottenlund Fort, zmieniła nazwę na Strandvejen, a potem Østerbrogade i dalej przez całe miasto. Zanim jednak odwiedziliśmy wystawę w DAC-u pt. "What makes a livable city_" , pojechaliśmy na obiad do włoskiej restauracji Rimini przy Amagerbrogade, gdzie w toalecie, natrafiłem na dobrze odżywionego przedstawiciela gatunku Blatta orientalis, którego niestety - nie wiedzieć czemu - nie sfotografowałem (!!!).
Ekspozycja w Dansk Architektur Center pokazuje nie tylko kapitalne projekty (w pewnej części już zrealizowane) nowych budynków w Kopenhadze, ale także całą strategię oraz - nie bójmy się użyć tego słowa - filozofię rozwoju tego miasta. Co w konfrontacji z rodzimymi aglomeracjami, które od czasu unijnej akcesji notorycznie nie uchwalają planów zagospodarowania i rozwijają się - by tak powiedzieć - "żywiołowo" (olewając przy tym nagminnie rolę komunikacji zbiorowej oraz przestrzeni publicznej), spowodować może u osoby znającej wspomniane realia... wyraźny spadek nastroju. Czego doświadczyłem.
Po powrocie do domu zgooglowałem naszą trasę i wyszło mi, że przejechaliśmy ponad 35 kilometrów, a biorąc pod uwagę, że trochę błądziliśmy, będzie jakieś 40... I wszystko to po świetnych ścieżkach rowerowych, które są szerokie, równe, wyższe od jezdni o krawężnik, do tego bezpiecznie prowadzone przez skrzyżowania (i żadnemu tutejszemu palantowi nie przychodzi do głowy, żeby zaparkować na nich swojego SUV-a).
U nas na kamienicy z restauracją wisiałby piękny kaseton podświetlany i migoczący, oczywiście wielki i kolorowy, bo "przecież można i stać mnie". Do tego przed wyjściem gipsowy kucharz o rysach twarzy z grymasem niczym ofiara wypadku kolejowego. Kur..., jak źle...
OdpowiedzUsuńNo tak...
OdpowiedzUsuńTam zresztą jest taki rodzaj wielopaku, jeśli idzie o usługi (posługi). Kościół, restauracja, adwokat, a po przeciwnej stronie cmentarz i krematorium. Czyli, nabożeństwo żałobne, kremacja i pochówek, stypa, wreszcie sprawy spadkowe - wszystko w zasięgu ręki.
Podobno duńskie przysłowie mówi, że przeciętny obywatel Królestwa w kościele bywa cztery razy. Podczas chrztu, konfirmacji, ślubu i pogrzebu. ;)