Ktoś wystawił niedawno na Allegro takie cudo i nie sprzedał. Calumet 8x10”.
W zestawie obiektyw Schneider-Kreuznach Symmar 360/6,8, 3 podwójne kasety (jedna częściowo uszkodzona, więc jak gdyby dwie i pół) i jeszcze przeterminowane szitki (tu szczegółowe wymienianie proponowanego zestawu sobie daruję).
No cóż, szkoda. Odpuściłem sobie.
Szkoda, że tu-to Polska. Że i tak nikt by nie docenił faktu używania takiej maszyny. W tym kraju to rzucanie pereł przed wieprze (bez aluzji do pewnego prawicowego zespołu muzycznego, który udaje underground).
Oczywiście to żaden argument, bo trzeba robić swoje, co też w miarę konsekwentnie czynię i dlatego kupiłem rok temu Cambo Legend 4x5” :)
Szkoda, że cyfra nas dominuje, czy już zdominowała?
Polska, kiedyś fotograficzne królestwo małego obrazka, a obecnie kiepskiej cyfry i photoshopa (z HDRem na pierwszej linii frontu).
I jeszcze Kodak jest na skraju bankructwa, a tylko oni robią nadal pełny zestaw kolorowych negatywów w interesujących nas rozmiarach. Nawet nie miałbym jak wywołać takiej kliszy (trzeba by nabyć specjalny koreks, czy Jobo jeszcze je produkuje?). No i koszty. Jedna szitka to… Policzmy. W nowojorskim sklepie B&H pudełko 10 szt. błon Portra 160 NC kosztuje 79,95. Przy obecnym kursie USD, daje to 2,99 x 79,95 = 239,05 PLN. Czyli jedna shitka kosztuje 24 PLN (ale w B&H). W Europie trzeba doliczyć jakieś 30%, co daje 32 PLN. Do tego wołanie. Powiedzmy, że 5-6 PLN. Czyli mamy już 38 PLN za jeden strzał. Teraz postprocesing. Powiedzmy, że zeskanuję sam taką kliszę na Epsonie V700, ale muszę mieć tuż dobrze wypasiony komputer, żeby łyknął surowy plik do obróbki.
Zrobić kontynuację „Życia po życiu” taką maszyną…
Rok temu w Berlinie podczas wystawy Deutsche Börse Prize oglądałem zdjęcia Joela Sternfelda (z cyklu American Prospects), który pracuje w formacie 8x10 cala. Odbitki miały rozmiar 107x132 (czyli pi razy drzwi było to pięciokrotne powiększenie) i biły po oczach gęstością fotograficznego obrazu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńmój kolega sprzedaje klisze na allegro. głównie średni format, od czasu do czasu duży. sam od niego kupuję już od kilku lat. ostatnio pytałem "jak idzie?". powiedział że od ok. 2 lat trend sprzedaży, przynajmniej na 120-ki, nieustannie rośnie. procentowa ilość fotografii analogowej zdecydowanie spadła, ale to głównie ze względu na masowość cyfry, nieporównywalna z ilością aparatów analogowych "kiedyś". fotografia analogowa schodzi być może do "podziemia", ale to jeszcze nie lamus... :)
OdpowiedzUsuńInternetowa przedaż filmów 120 rośnie, bo albo nie można ich kupić w "analogowym" sklepie, albo są tam absurdalnie drogie. Sam kupuję tylko przez internet... Obserwując to, co się pokazuje u nas na wystawach, myślę że do renesansu analogowej techniki w Polsce jeszcze daleko. Ale bądźmy dobrej myśli ;)
OdpowiedzUsuńDo takiego sprzętu trzeba po prostu dojrzeć :) tak fotograficznie dojrzeć, by z jednej strony potrafić zaakceptować jego ograniczenia, a z drugiej, umieć w pełni wykorzystać to, co umożliwia. Uważam, że na pewnym poziomie koszta schodzą na dalszy plan, liczy się wtedy tylko wizja fotografa i to jak "przekuje" on ją na obraz, przy pomocy takiego sprzętu. Jak widać, u nas ciężko o takich ludzi ;)
OdpowiedzUsuńO ile dobrze pamiętam np Shore nigdy nie powiększał swoich prac powyżej wielkości negatywu - czyli 8x10", i potem miło się ogląda takie stykówki, nawet w albumie, gdzie z lupą w ręce, śmiało można się przyglądać detalom. Mniejsze formaty tego nie dają ;/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDo Patosa: Chodzi tu o jakość i charakterystykę obrazu. Interesuje mnie dokładność szczegółów, a więc zgodnie z nazwą tego bloga - hiperrealizm, a nie nadszczegółowość, czyli powiedzmy pewien rodzaj "nadrzeczywistości", by przytoczyć określenie Jeana Baudrillarda z "Ameryki". Być może w przypadku cyfry jest to choroba wieku dziecięcego (i przypadłość "młodych wilków"), jednakże wszystkie te wyostrzenia zadane w programie samego aparatu, te stopnie rozróżnialności szczegółów w cieniach (co jest efektem innego ustawienia przeliczeniowych algorytmów dla procesora kamery), do tego jeszcze programy udające "filtry" do fotografii czarno-białej,
OdpowiedzUsuńdają zdjęcia wyglądające FATALNIE...
W przypadku wielkiego formatu, czyli aparatów na klisze 4x5" lub 8x10", umożliwiają one uzyskanie plastycznych obrazów przy wielokrotnym powiększeniu materiału wyjściowego (np. 10 razy). Czyli mamy odbitkę/wydruk o rozmiarach 125x100cm, lub 200x250cm, bez interpolacji, masek wyostrzających, etc.
Fotografia zawsze była łatwą sztuką (dla polskiej inteligencji o kulturalnych inklinacjach - "podejrzanie łatwą"), bo zrobić poprawne zdjęcie, właściwie może każdy i jest to prawda. OK., tylko z tej łatwości/dostępności niekoniecznie coś więcej wynika, a sądzę, że powinno. Więc dopowiadając ten niedawny slogan reklamowy firmy Sony dla linii aparatów Cyber-Shot: "Nie przejmuj się, pstrykaj", myślę, że warto się najpierw kontrolnie pstryknąć w... głowę oczywiście.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDo Zbędnego: Jeśli idzie o Shore'a, to widziałem odbitki, też podczas tej wystawy Deutsche Börse Prize, które - sądząc po rozmiarach - były nieco więcej niż dwukrotnymi powiększeniami (tu np. zdjęcie tego zielonego samochodu, co się nazywa "Natural Bridge, New York, 1974" http://www.metmuseum.org/toah/hd/ndoc/ho_2003.452.htm - powalające).
OdpowiedzUsuńOdbitki Aleca Sotha z cyklu "Slipping by Missisipi" też miały podobne rozmiary.
W Kiken Gallery prezentowano kilka lat temu stykówki z "American surfaces", czyli kadry dość powszechnie znane, ale ponieważ były to contact printy, więc miały np. purpurową dominantę i w ogóle mało przypominały finalne ujęcia (tu się kłaniają "sekretne czary mary, odprawiane w ciemniach").
Pewnie, że trzeba w jakiś sposób dojrzeć do pracy kliszakiem... Natomiast, przyznam szczerze, że nie do końca jestem zwolennikiem teorii "pojedynczego strzału". Ciągle wolę robić duble i warianty, a to niestety pociąga za sobą koszty.
ha! czyli kolejny dowód na to, żeby nie do końca ufać informacjom znalezionym w necie - nie pamietam gdzie dokładnie znalazłem ten tekst, ze Shore nie robił wiekszych printów z 8x10, wydało mi się to zaskakujące.
OdpowiedzUsuńStykówki z American Surfaces? przecież one były robione w 35mm, to jak to wyglądało?
Tak btw, zazdroszczę Panu niesamowicie faktu oglądania wystawy Shora ;) ja jeszcze nie mialem okazji, czekam może ktoś go ściągnie do Polski. I Sotha też ;)
Też nie jestem wyznawcą "jednego strzału", tzn kiedyś byłem (i to o dziwo w czasie gdy używałem głownie cyfry), ale na szczęście mi przeszło. To pokutuje troche u ludzi przesiadających się z cyfry do analoga, że teraz oto będą robić lepsze zdjęcia, będzie ich mniej, ale za to będą bardziej myśleć przed wciśnięciem spustu - nic bardziej mylnego... Z drugiej strony na 4x5 czy wiekszym formacie łatwiej jest panować nad obrazem, kompozycją choćby z faktu o wiele wiekszej matówki.
@patos: nie do końca sie chyba zrozumieliśmy, a chodziło nam w gruncie o to samo :)
Oczywiście chodziło mi o "Uncommon places" Shore'a. Sorry za rozkojarzenie... :)
OdpowiedzUsuń"American surfaces" to jak najbardziej 35mm.
Co do wielkości powiększeń, mogły być rożne edycje tych zdjęć. W albumie/albumach natomiast są one reprodukowane w rozmiarach 1/1.
Mam propozycje, żebyśmy sobie nie "panowali" na tym blogu. POZDRAWIAM SERDECZNIE Z CHEMNITZ!
mam wrażenie, że trochę błędnie jest określana fotografia teraz. Chodzi mi o pytanie o dominację cyfry nad - jak zgaduje - duszą fotografii. Sami widzicie, że teraz o ile materiałem do "schwytania" obrazu jest negatyw, to dalej jest już skaner, program graficzny, program ripujący (lub nawet nie) - drukarka lub nawietlarka. Problem cyfry moim zdaniem jest taki, że pojmujemy ją w większości z prób robienia każdego tematu aparatami z małymi matrycami. Twórców najzwyczajniej na swiecie nie stać po prostu na prace autorskie wykonane na śrdernioformatowych cyfrakach. Inna rzecz to to, że z wyjątkiem kilku koszmarnie drogich systemów, matryce sa maleńkie, dla mnie średni format to 6x7cm, 6x6. teraz średni format to 45x30mm. Nie sposób osiągnąć porażającego "detalu" w obrazie na takim sprzęcie, choćby miał pikseli ile obywateli Państwa Środka.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jeszcze przyjdą czasy, gdy zamiast torby na kasety w plenerze trzeba będzie miec coś, co w dużym rozmiarze pozwoli nam na podgląd realizowanego obrazu i taka praca nie będzie wiele różnić się od tej, która była popularna lub jedyna jeszcze kilka lat temu.
Najgorsze jest to, że aktualna sytuacja bardzo pasuje "mainstream'owi" i wielu innym, i twórcom, i odbiorcom. Stąd problemy z materiałami, które tak naprawdę są niezastąpione, bo nikt nie wymyślił jeszcze nic lepszego lub choćby porównywalnego. Wyobrażacie sobie matrycę, dla której standardem był by obiektyw 360mm?? Kogo by teraz było na to stać, jeśli problemem jest kupno "nowoformatowego" średniaka za bagatela 25 tyś Eur?
Postęp technologiczny wiadomo. Matryce będą większe i tańsze.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze coś innego. Niedawno odświeżyłem sobie znajomość z książką "Kompleks Tołstoja", która zawiera wypowiedzi Andreja Tarkowskiego. I tam w części dotyczącej "Stalkera" wyczytałem, że po nagraniu połowy zaplanowanych scen, materiał wysłano do wołania, a laboratorium spieprzyło proces. Trzeba było kręcić wszystko od nowa i w ten nieco przypadkowy sposób powstało arcydzieło (reżyser postanowił nie wracać do odegranych już scen, tylko napisał scenariusz od nowa, który tym razem dość luźno nawiązywał do opowiadania Strugackich).
W tej historii zwróca uwagę metoda pracy, w której reżyser nie sprawdza na bieżaco nakręconych sekwencji. Być może wynikało to z systemu produkcji filmów w ZSRR, być może była to świadoma decyzja Tarkowskiego, w każdym razie w przypadku takiego sposobu działania, istotną rolę zaczyna odgrywać wyobraźnia autora - co jest niebagatelne. Więc, żadnych podglądów "na żywo" kręconych scen, żadnego sprawdzania zarejestrowanych kadrów zaraz po ich zarejestrowaniu, tylko wyobraźnia i koncentracja. W przypadku sztuki realistycznej, nie wymyślono na razie nic lepszego.
jakieś 10 czy 15 lat temu, gdy zapytałem jednego fotografa, czy używa - przed strzałem na slajdzie - Polaroida, to on rzekł do mnie z politowaniem, że on tak dobrze wie, co robi, że nie musi i że to zbyteczne. Ponieważ to bardzo dobry fotograf, więc tzw. środowisko - by się nie ośmieszyć - też na wszelki wypadek nie używało Polaroidów. Minęło nieco czasu i dzisiaj większość marzy o 55, a ceny na aukcjach sugerują, że nawet przeterminowany byłby złotą inwestycją. Morał z tego jest taki, że może lepiej cieszyc się ekranikami, bo za moment może być już tak źle, że będziemy za nimi tesknić.
OdpowiedzUsuńJak się domyślam, mówisz o fotografii reklamowej?
OdpowiedzUsuń