Blubo to akronim od Blutt und Boden, czyli używanego przez
nazistów pojęcia „krwi i ziemi”, wymyślonego w 1901 roku przez niemieckiego pisarza
Georga Michalela Conrada. O czym przypomniałem sobie dzisiaj w pociągu relacji
Warszawa Wschodnia - Kraków Główny, ponieważ Tomek Żukowski, którego odwiedziłem
dał mi na drogę do lektury kserokopie „Wędrówek fotografa w słowie i obrazie”
Jana Bułhaka (ja pożyczyłem mu album VorOrt).
Na początek może jednak trochę o samym BLUBO. Rosa Sala Rose w swoim „Krytycznym
słowniku mitów i symboli nazizmu” pisze o tym pojęciu m.in. tak:
Chociaż wyrażenie „krew
i ziemia” krążyło już wcześniej w dyskursie pewnych prądów nacjonalistycznych
ery willhelmińskiej, to jego największym obrońcą i propagatorem w obrębie
nazizmu był Richard Walther Darré. W jawnej opozycji do innych historyków z
epoki, jak Fritz Kern, który trwał przy Tacytowej wizji Germanów jako plemion
prowadzących koczowniczy tryb życia, Darré łączył koczownictwo z pasożytnictwem
kupców, niegodnym prawdziwej rasy nordyckiej. Opierając się bardziej na
teoriach rasowych niż na faktach historycznych, postawił tezę, że ludy
germańskie od zawsze traktowały rolnictwo jako podstawę utrzymania, w
przeciwieństwie do Celtów i Słowian. Według romantycznej wizji prehistorii Darrégo
mistyczna jedność krwi i ziemi była od dawien dawna podstawową, pierwotną cechą
Germanów, jak również przyczyną ich przetrwania jako rasy, przynajmniej do
czasu, gdy życie w mieście, zanieczyszczające – w dosłownym sensie – rasy, nie
zaczęło im zagrżać. (…) Według Darrégo germańscy chłopi prowadzili własną
politykę czystości rasowej dzięki właściwej polityce rolnej, której sam był
orędownikiem. Przeciwny wszelkim rodzajom kolektywizacji, Darré uważał za
konieczne, by każda chłopska rodzina posiadała własną ziemię, co sprzyjałoby
przywiązaniu rodzin do konkretnego miejsca przez całe generacje, a co za tym
ograniczyło do minimum migracje i zacieśniło łączność między rasą-krwią, a
terytorium-ziemią; z tego niepodzielnego dwumianu powstałby filar, na którym
wesprze się państwo nordycko-germańskie, jako że „krew ludu zapuszcza głęboko
korzenie za pośrednictwem gospodarstw chłopskich, z których stale otrzymuje ową
siłę, która daje życie i stanowi o jej specjalnym charakterze”.
A teraz kolej na autora „Wędrówek fotografa w słowie i obrazie”, którego
wywody czytane w akompaniamencie stukających miarowo kół wagonu, wywarły na
mnie iście piorunujące wrażenie…
Nie
było w tem „państwie” szlachcica przewagi uczuć niskich i gminnych, nie było
bezserdecznego hołdowania korzyściom materjalnym. Nie jak pasorzytny przybłęda,
wybierający źródło największego zarobku, osiadł on na ziemi i rządził jej
dostatkami. Chlebnem ziarnem posiały go na niej dzieje przedwieczne, Leśnem
nasieniem wraziły go w glebę wichry historji.
A on rósł setkami pokoleń wzwyż iw głąb – zakorzenił się w ziemi, którą
swoją uczynił, krwią obrony i potem pracy. Stał się panem w najlepszem
znaczeniu tego pojęcia, panem ziemi rodzącej, obfitej i pięknej. A takie
państwo obudza uczucia prawe i dobre, od dumnej, ale szlachetnej niezależności
do ludzkiej, serdecznej prostoty, do poczciwości, otwartej i gościnnej. Są to
uczucia, które dać może jedynie tradycja i rasa, to wielkie słowo, zbyt często
obecnie lekceważone w stosunku do ludzi, aczkolwiek bardzo poważnie traktowane
w odniesieniu do zwierząt.
Uczucia te nie zdołały wyrosnąć w duszy kupca, handlarza, fachowego
producenta rolnego, wymagały bowiem ścisłego związania z ziemią, życia po
prostu jej sokami, miłowania ziemi nie dla jej płodów i korzyści, ale dla niej
samej. Warunki bytu rozwinęły w szlachcicu, obok męskich cnót rycerskich, hojną
i bezinteresowną gościnność, ponieważ dziedzicznie nie miał sposobności do
nabycia uczuć przeciwnych, stanowiących istotę kupieckiego mieszczaństwa, a
zaprzeczenie rycerskości. Rycerskość idzie w parze z podniosłością uczuć i
szczerością gestu. Przez kilkaset lat szlachcic sam jeden bronił ojczyzny i
odpierał jej wrogów. Nie brali w tem udziału ani chłop, ani mieszczanin, tem
mniej niemiecki rzemieślnik-kupiec lub żydowski handlarz-pośrednik. Piersi i
miecze szlacheckie były jedynym murem obronnym dawnej Polski przez całe
stulecia. A wojny były częste, długie i okrutne. Nie dziw, że w chwilach
błogosławionego pokoju wojownik i rycerz czuł się uprawnionym do przywileju
nieskrępowanej wolności i do beztroskiego wczasu na ziemi i domu, które
zasłonił własnym ciałem, które obronił własną krwią. Nie miał już wtedy głowy
na zapobiegliwe kupczenie mieszczańskie. Żył bujnie, szeroko, chociaż
niewątpliwie jednostronnie. Mówi się zbyt pochopnie, że szlachta w VIII w.
zgubiła Polskę. Ale czemuż przemilcza się, że ta sama szlachta stwarzała Polskę
w wiekach poprzednich, byłą jej głową, sercem, ręką i tarczą obronną, że przez
stulecia była całą Polską, jej treści, bytem i rozkwitaniem, że bez szlachty
nie byłoby wcale Polski, tylko bezbronne, plemienne stado, skazane na
wytępienie lub niewolę przez pierwszego z brzegu zaborcę.
[Rosa Sala Rose Krytyczny słownik mitów i symboli nazizmu, Wydawnictwo Sic! s.c.
Warszawa 2006, str.130-131;
Jan Bułhak WĘDRÓWKI FOTOGRAFA W SŁOWIE I OBRAZIE, ZESZYT VI, CZŁOWIEK TWÓRCĄ KRAJOBRAZU, z 16 ilustracjami autora, nakładem Przeglądu Fotograficznego,
Wilno 1936, str.12-13]
OMFG i ja mam promować ten kicz Krasnali...
OdpowiedzUsuńWTF?
Trudno odmówić racji słowom Bułhaka. Najlepiej uwidoczniły to powstania w XIX w. Polscy, niemieccy czy żydowscy mieszczanie byli protoplastami ponadnarodowych kosmopolitów, a niepiśmiennym chłopom było wszystko jedno dla jakiego Pana służą, byle miska była pełna. Jakbyśmy tego nie oceniali, to jednak szlachta stworzyła zręby polskości.
OdpowiedzUsuńTak, tworzyli te "zręby polskości" szczególnie na terenach, gdzie "niepiśmienni chłopi" mówili po litewsku, białorusku, ukraińsku etc. ;)))
OdpowiedzUsuńŚwiat wtedy inaczej wyglądał. 10 lat później ci chłopi mówili już po rosyjsku.
OdpowiedzUsuńE tam...
OdpowiedzUsuńDoskonałe. "Czuł się uprawnionym [...] do beztroskiego wczasu" i do gonienia do roboty niewolników, zwanych popularnie chłopami.
OdpowiedzUsuń"Ale czemuż przemilcza się, że ta sama szlachta stwarzała Polskę w wiekach poprzednich" - ależ nikt nie przemilcza. Ciężko pracowali przez kilkaset lat na rozpierdolenie największego terytorialnie państwa Europy i przekształcenie go w terytorium postkolonialne, być może już na trwale (tzn. do upadku obecnego ustroju światowego). Dziękujemy wam, szlacheccy przodkowie.
Ale dzięki szlachcicowi chłopi mówili po polsku, a nie po rusku... ;))
UsuńJak cholera mówili. Radczyni Domańska (pierwowzór postaci z "Wesela") pytała swojego siostrzeńca Lucjana Rydla przed ślubem podobno nie tyle "o czym wy będziecie mówili", jak stoi w dramacie, co "a czy ty Lucek coś rozumiesz po rusku?", bo miała majątki na wschodzie i w głowie jej się nie mieściło, że jacyś chłopi w ogóle są w stanie mówić w języku cywilizowanych ludzi - łącznie z tymi z Bronowic. Rok 1900 to był.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń(Sprostowanie Radia Erewań: nie radczyni Domańska, ale księżniczka Czetwertyńska, i nie Lucjana Rydla, ale matkę Włodzimierza Tetmajera; wg Boya).
OdpowiedzUsuńTo chyba faktycznie u Boya raczej jest... ;))
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej fascynuje i śmieszy zarazem to wielkie zdziwko, jakie nastąpiło w przypadku Poleszuków, uznawanych za idealny materiał do polonizacji (w spisach ludności określali się jako "tutejsi"), gdy ci po 17 września witali entuzjastycznie Armię Czerwoną...