czwartek, 3 lutego 2011

Paris Paris…


I feel love, Paris Paris
Love to love, Paris Paris
Feelings so close to my heart

Itd., itd., piejący koguta za kogutem „ojciec punk rocka” i dystyngowana Catherine Deneuve w kiczowatej piosence na kiczowaty temat z kiczowatym teledyskiem. I właśnie refren tego utworu towarzyszył mi w myślach podczas wernisażu mojej wystawy w L’Espace Pierre Premier, wczoraj w środę, z tym, że close konsekwentnie zamieniałem na distant

Ludzi przyszło całkiem sporo, książki sprzedawały się nieźle, wiele osób gratulowało mi projektu, ale z oficjalną inauguracją wernisażu czekaliśmy na Corrine Evens z Evens Foundation, współorganizatora przedsięwzięcia. Mniej więcej ok. godziny 19:30 rozpoczęło się uroczyste otwarcie, które trwało długo, bardzo długo, stanowczo zbyt długo.

Najpierw długo po francusku przemawiała pani Corrine, potem mikrofon przejął mężczyzna w mundurze lotnika armii izraelskiej (mogę się w tym względzie mylić, być może był pilotem cywilnym?), który też sobie pofolgował, jeśli idzie o czas wypowiedzi, potem wystąpił ambasador Izraela we Francji (co mnie szczególnie ucieszyło, mówił po angielsku z mocnym amerykańskim akcentem…), następnie dyrektorka Instytutu Polskiego Klaudia Podsiadło (po francusku), po niej mówiła Eleonora Bergman (w języku angielskim), dyrektorka Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, a ja oraz Jacek Michalak, wywołani na środek podczas pierwszego w kolejności przemówienia Corinne Evens, staliśmy i słuchaliśmy przedmówców, z tym, że ja w tym momencie głęboko zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście jestem na wernisażu swojej własnej wystawy?

Z tym użyciem i przekazywaniem mikrofonu od razu pojawiły się problemy, bezprzewodowy od razu odmówił posłuszeństwa, wydając przy tym kilka sprzężeń, przypominających beknięcie dinozaura. Chwilę potem pojawił się mikrofon podpięty do kabla, ale ilekroć Corrine Evens próbowała się zbliżyć do publiczności lub też wykonać jakiś gwałtowniejsze gesty, kabel wysuwał się z gniazdka i nic nie było słychać. Cała ta scena z mikrofonem przywołała mi na myśl pewną sekwencję z filmu „Zwariowany weekend” z Louisem de Funes, a mianowicie scenę kazania w kościele, gdzie urządzenie nagłaśniające sprawiało wygłaszającemu je księdzu dość podobne problemy. Jak ktoś nie zna, polecam.

W końcu mogłem przemówić. Zrobiłem to w miarę szybko, bez mikrofonu i po angielsku. Przedstawiłem istotę projektu i jego części składowe (wystawa 20 wielkoformatowych wydruków, projekcja 403 fotografii i album ze zdjęciami 306 obiektów, wraz z opisami i tekstami komentującymi), a następnie podziękowałem organizatorom pokazu: Corrine Evens i fundacji  Evensa, Liliane Zafrani (prawdziwej spiritus movens paryskiej prezentacji) oraz Jackowi Michalakowi, prezesowi Atlasa Sztuki, który wystawę wyprodukował i jest współwydawcą pierwszej i drugiej edycji albumu. No i zostałem nagrodzony бурными аплодисментами. Potem głos zabrał uczestniczący w wystawie Jérémie Dres (mówił też bez mikrofonu, dłużej i po francusku). Następnie przejąłem inicjatywę i zaprezentowałem stojącego obok mnie Jacka Michalaka, prezesa Atlasa Sztuki, oddając mu głos.

Pan Jacek przemawiał po angielsku i opowiadał, o historii projektu „Niewinne oko nie istnieje”, o jego poziomach znaczeniowych oraz o miejscach, gdzie dotąd był i gdzie jeszcze będzie prezentowany.
Potem przez mikrofon (z kablem) zaczęła mówić Corrine Evens, a właściwie weszła w rodzaj polemiki z przedmówcą (wypowiadała się po angielsku), miejscami o dość niestety agresywnym charakterze, zadając mu np. pytanie, „co czuje przeciętny mieszkaniec Polski, patrząc na zdewastowany budynek synagogi w swoim sąsiedztwie”.
Prezes Atlasa Sztuki starał się jej wytłumaczyć istotę projektu oraz zaangażowanie instytucji, którą kieruje, w produkcję wystawy i publikację książki oraz o odbiorze „Niewinnego oka” w Polsce, ale odpowiedzi te wywoływały jeszcze większą irytację szefowej Evens Foundation, a sytuacja z wyrywaniem kabla od mikrofonu z gniazdka wzmacniacza powtórzyła się kilkakrotnie.

Dostrzegłem na twarzach osób słuchających jej wypowiedzi rodzaj zdziwienia czy może nawet zniesmaczenia? Uśmiechający się pojednawczo w moim kierunku ambasador Izraela, podczas kolejnej z tyrad, podszedł do mnie i ostentacyjnie uścisnął mi dłoń oraz pogratulował projektu.
Korzystając z okazji podszedłem do mikrofonu (z kablem) i powiedziałem, że pytanie postawione przez Corrine Evens, skierowane zostało ewidentnie pod niewłaściwym adresem, lecz dalszego ciągu tej dyskusji już nie było, ponieważ pani Corrine wyszła z sali.

Być może jej zdenerwowanie związane było z miejscem ekspozycji komiksu Jérémiego Dres (który pojawił się na mojej wystawie, jako support narzucony przez współorganizatora) i którego bazgroły (sorry Winnetou) umieściliśmy w dolnej kondygnacji galerii?
Drugim supportem ekspozycji w L’Espace Pierre Premier była rzeźba autorstwa Nicolasa Schöffera, skądinąd bardzo ciekawa, ale nie wiem w jaki sposób mająca pasować do zdjęć dawnych synagog? No więc, zaproszona na wernisaż wdowa po panu Schöfferze, czekała podczas tego otwarcia na swoją kolej w prezentacji, ale się nie doczekała, ponieważ zdenerwowana Corinne Evens najwyraźniej o jej istnieniu zapomniała…

7 komentarzy:

  1. Corinne Evens to interesująca osoba, ciekawi mnie czy odnosiła się w ogóle w jakiś sposób do metody jaką przyjąłeś w realizacji "Niewinnego...", do estetyki samego obrazu? Zawsze uważałem tą kwestię za kluczową. Czy tylko omawiała szerszy kontekst i problematykę społeczno-kulturową z jaką wiąże się - nie tyle może nawet cytowana przez Ciebie "dewastacja" - ile desakralizacja przedwojennych synagog?

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tego co do mnie dotarło, to do "metody" raczej nie było odniesień...

    OdpowiedzUsuń
  3. Scena kazania ze "Zwariowanego weekendu", którą przywołałeś, oscyluje w okolicy namber łan na mojej prywatnej hitliście komediowych sekwencji wszechczasów... ;-)
    /ST

    OdpowiedzUsuń
  4. Francuzi rzeczywiście mają tendencje do rozwlekłych przemów na wernisażach, na których po kolei wg rangi każdy gada oficjały, banały i konwencjonały od najwyższych rangą do najniższych. Na końcu artysta :)
    pozdr.
    witek k.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, ja rozmawiałem z kilkoma osobami o "Niewinnym oku..." że tak skrócę. Jedni z tzw "obszarów sztuki", inni "normalni", fotografowie i inni. Niezależenie od punktu widzenia podjąłeś się pracy, która drażni. To widać po przytoczonych rozmowach na końcu książki. Jedni będą Cię (i Twoją pracę) odbierać jako osobisty głos w sprawie, a może nawet dojdą do wniosku, że ot Twoja osobista krucjata. Są tacy, którzy na tym zbudują swoje uzasadnienie i podeprą się tą pracą stawiając tezy, których nie miałeś w głowie. Wsadziłeś kij w mrowisko - takie mam wrażenie. Nie wiem, czy ludzi są na to gotowi, ale bez tego, bez tej pracy - nie przekonamy się o tym. Oczywiście, jeśli komuś ten cykl stanowi dobre tło do ideologii - ostentacyjnym gestom końca nie będzie. Ale jak - zwykle - druga strona też czeka też beknie. Ja oglądając ten album - zresztą strasznie się cieszę, że znalazł się u mnie na półce - nie widzę synagog, tylko obraz powojennej społeczności, jej kompleksów, zaniedbań, żali i cholera wie co jeszcze. I nie ma dla mnie znaczenia, czy to pozostałość po Żydach, Muzułmanach czy innym dowodzie wiary, bytu etc. Nie wiem czy dobrze posklejałem myśli, ale dwa dni robiłem zjdęcia katalogowe i już mi mózg nie działa.

    OdpowiedzUsuń
  6. >>> Lokalny Artysta JR. "Kij w mrowisko" jak najbardziej. Przy okazji tej paryskiej prezentacji, okazało się, że mrowisko jest międzynarodowe ;)
    Kwestia dawnej funkcji tych budynków jest tu niezwykle istotna, bo to ona niestety stymulowała sposób ich traktowania po 1945. Więc dawne synagogi, a nie meczety np.
    >>> ST. Też mój number one. :)
    >>> Witek K. Może we Francji tak jest/bywa, jak mówisz. Ale na wernisażu w L'Espace Pierre Premier, było też coś "więcej". POZDRO

    OdpowiedzUsuń

Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.