Julian Kornhauser
Bra micwa
Monotonnie, bezgłośnie, raz na zawsze,
od stuleci, przez ojca i dokładnie
darowujesz swe ciało jeszcze nie całkiem przydatne
pyłom, domowi, może wiórom obłoków,
a potem niepostrzeżenie, dla wielu umyślnie,
z dnia na dzień rozstajesz się z burzą rozpaczy,
zamkniętymi oczami i plotkami ognia,
aby już czysty, pozbawiony pamięci, niegodny
czcić braci, wrócić do nadnaturalnej zieleni lip,
śliskich kocich łbów, dzikich różna cmentarzu,
z wiarą w ostatni nów księżyca, ostatni,
lecz nie pośledni poczęstunek nadziei,
na skinienie czegoś dalekiego, ale zarazem
nasyconego chłodem rodzinnej piwnicy
i z niepohamowaną zawiścią, że to inni
dumnie wyprostowani śledzą lot śmiertelnych strzał,
a nie ty, zapatrzony w schludny ryneczek
pierwszej miłości, wzniosłej ofiary i marzenia,
które nigdy nie przyoblekło się w kształty
oczywiste i konieczne, jedyne i bezwzględne.
[z tomu: Julian Kornhauser Wiersze z lat osiemdziesiątych, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, str. 144]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.