Fred Herzog fotografował Vancouver od połowy lat 50. zeszłego stulecia. Pracował niemal wyłącznie na Kodachromach, słynnych slajdach koncernu z Rochester, charakteryzujących się ciepłymi, nasyconymi kolorami, niewielkim ziarnem emulsji i ostrością brzegową. Przez pół wieku zarejestrował blisko 80.000 kadrów, jednak najlepsze jego zdjęcia pochodzą z trzech pierwszych dekad fotograficznej działalności. Kiedy oglądam fotografie Herzoga, w zupełnie naturalny sposób przychodzą mi do głowy nazwiska Stephena Shore’a, Williama Egglestona czy dalszej kolejności Joela Sternfelda, czyli autorów, dzięki którym na początku lat 70. artystyczna fotografia dokonała zwrotu w kierunku koloru. Jednak podobne w tematyce i w sposobie jej ujęcia, miejskie fotografie Freda Herzoga są wcześniejsze przynajmniej o dziesięciolecie.
Fred Herzog Main Barber from Sidewalk, 1968
Ponieważ Herzog pracował wyłącznie na slajdach, a w latach 50. 60. czy 70. istniały dość mocno ograniczone sposoby sporządzania z nich powiększeń na papierze, jego prace nie były specjalnie znane lub dostępne. Oczywiście istniała technika Cibachromów, czy analogiczny wprostpozytywowy proces Kodaka, ale były one kosztowne i nie zapewniały wysokiej jakości odbitek z małoobrazkowego filmu przy dużych odbitkach – w każdym razie nie zadawalały one wymagań kanadyjskiego fotografa. Owszem, zdjęcia można było zobaczyć podczas organizowanych przez niego projekcji (sam autor podaje liczbę 80-100 slideshowów) znacznie rzadziej natomiast, czy też ująwszy to ściślej, niezwykle sporadycznie, pojawiały się w przestrzeni galeryjnej. Zresztą, te rzadkie prezentacje nie przyczyniły się jakoś specjalnie do popularyzacji tych prac (kiedy patrzymy na nie dzisiaj, aż trudno w to uwierzyć), chociaż sam autor był znany w lokalnym światku artystycznym. Właściwie dopiero obszerna wystawa na przełomie 2006/2007 roku w Vancouver Art Gallery, a także wydanie albumu pod prostym tytułem „Vancouver Photographs” (Vancouver Art Gallery & Douglas & McIntyre), przyniosły Herzogowi mocno spóźnioną popularność (w 2009 roku jego prace pojawiły się w znanej z handlu vintage printami nowojorskiej Laurence Miller Gallery).
Fred Ferzog Blue Car, Strathcona, 1967
Dlaczego sława przyszła tak późno?
- Zdjęcia Freda Herzoga, prezentowane w Vancouver Art Galery, a później w tamtejszej Equinox Galery (która reprezentuje artystę) czy wreszcie w Nowym Jorku, to pigmentowe wydruki w rozmiarach 50x70cm sporządzone po zeskanowaniu slajdów. Dopiero mariaż trójwarstwowej emulsji Kodachromów z techniką cyfrową, umożliwił sporządzenie dużych powiększeń, oddających wiernie intencje autora, jego wyczucie kompozycji i koloru (swoje archiwum artysta skanował przez 4 lata z rzędu).
- Ktoś w końcu się zreflektował, że vancouverskie suburbia, które Herzog tak chętnie fotografował, całkowicie zmieniły swój wygląd. A więc doceniony został „dokumentalny” charakter tych fotografii…
- Przymiotnik „artystyczny” długo nie był używany w Kanadzie w przypadku fotografii kolorowej. Na początku lat 80. Herzog zaproponował przekazanie swojego archiwum galerii miejskiej, ale spotkał się z odmową.
Fred Herzog Lucy-Georgia, 1968
Na koniec anegdota z mojego własnego podwórka, mówiąca wiele o aspektach recepcji fotografii dokumentalnej (oraz jej obecności w muzeach sztuki i galeriach). Podczas niedawnego montażu wystawy w Chemnitz, Katharina Metz – kuratorka tej ekspozycji z ramienia Kunstsammlungen, podczas rozmowy dotyczącej właśnie tych problemów, powiedziała mi - „Wiesz, na przykład my tu w Niemczech mamy bardzo krótką tradycję fotograficznego dokumentu, właściwie dopiero od lat 80., od szkoły Becherów”.
Fred Herzog CPR Track, 1971
Genialna sprawa! Pozdrawiam - GrzegorzW.
OdpowiedzUsuńHm, a np. August Sander był nie dość dokumentalny, nie dość fotograficzny, czy nie dość w Niemczech? Co miała na myśli ta pani kurator?
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie chciała kwestionować Sandera, ani Renger-Patscha, ani Neue Sachlichkeit, tylko szło jej o ten niemalże tryumfalny pochód fotografii nieinscenizowanej przez galerie handlujące sztuką, tudzież muzea. A to stało się w Niemczech za sprawą małeżeństwa Becherów i ich "szkoły".
OdpowiedzUsuńa jak by taką anegdote opowiedziała jakaś polska kuratorka? "Wiesz, na przykład my tu w Polsce mamy bardzo krótką tradycję fotograficznego dokumentu, właściwie dopiero od.....” No własnie, kogo, czego? :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, starsi wiekiem ode mnie kuratorzy (tak mniej więcej o dekadę) twierdzą zwykle, że szuflady naszych rodzimych dokumentalistów (tu mają na myśli fotoreporterów raczej) wręcz uginają się do zgromadzonego w nich materiału... Osobiście wątpię i w obfitość, i w jakość tych niedostepnych ciągle zasobów ;)
OdpowiedzUsuń