niedziela, 28 lutego 2010

"Tradycje" fotograficznego dokumentu


Fred Herzog  Granville Street from Granville Bridge, 1966

Fred Herzog fotografował Vancouver od połowy lat 50. zeszłego stulecia. Pracował niemal wyłącznie na Kodachromach, słynnych slajdach koncernu z Rochester, charakteryzujących się ciepłymi, nasyconymi kolorami, niewielkim ziarnem emulsji i ostrością brzegową. Przez pół wieku zarejestrował blisko 80.000 kadrów, jednak najlepsze jego zdjęcia pochodzą z trzech pierwszych dekad fotograficznej działalności. Kiedy oglądam fotografie Herzoga, w zupełnie naturalny sposób przychodzą mi do głowy nazwiska Stephena Shore’a, Williama Egglestona czy dalszej kolejności Joela Sternfelda, czyli autorów, dzięki którym na początku lat 70. artystyczna fotografia dokonała zwrotu w kierunku koloru. Jednak podobne w tematyce i w sposobie jej ujęcia, miejskie fotografie Freda Herzoga są wcześniejsze przynajmniej o dziesięciolecie.

Fred Herzog  Main Barber from Sidewalk, 1968

Ponieważ Herzog pracował wyłącznie na slajdach, a w latach 50. 60. czy 70. istniały dość mocno ograniczone sposoby sporządzania z nich powiększeń na papierze, jego prace nie były specjalnie znane lub dostępne. Oczywiście istniała technika Cibachromów, czy analogiczny wprostpozytywowy proces Kodaka, ale były one kosztowne i nie zapewniały wysokiej jakości odbitek z małoobrazkowego filmu przy dużych odbitkach – w każdym razie nie zadawalały one wymagań kanadyjskiego fotografa. Owszem, zdjęcia można było zobaczyć podczas organizowanych przez niego projekcji (sam autor podaje liczbę 80-100 slideshowów) znacznie rzadziej natomiast, czy też ująwszy to ściślej, niezwykle sporadycznie, pojawiały się w przestrzeni galeryjnej. Zresztą, te rzadkie prezentacje nie przyczyniły się jakoś specjalnie do popularyzacji tych prac (kiedy patrzymy na nie dzisiaj, aż trudno w to uwierzyć), chociaż sam autor był znany w lokalnym światku artystycznym. Właściwie dopiero obszerna wystawa na przełomie 2006/2007 roku w Vancouver Art Gallery, a także wydanie albumu pod prostym tytułem „Vancouver Photographs” (Vancouver Art Gallery & Douglas & McIntyre), przyniosły Herzogowi mocno spóźnioną popularność (w 2009 roku jego prace pojawiły się w znanej z handlu vintage printami nowojorskiej Laurence Miller Gallery).

Fred Ferzog  Blue Car, Strathcona, 1967

Dlaczego sława przyszła tak późno?
- Zdjęcia Freda Herzoga, prezentowane w Vancouver Art Galery, a później w tamtejszej Equinox Galery (która reprezentuje artystę) czy wreszcie w Nowym Jorku, to pigmentowe wydruki w rozmiarach 50x70cm sporządzone po zeskanowaniu slajdów. Dopiero mariaż trójwarstwowej emulsji Kodachromów z techniką cyfrową, umożliwił sporządzenie dużych powiększeń, oddających wiernie intencje autora,  jego wyczucie kompozycji i koloru (swoje archiwum artysta skanował przez 4 lata z rzędu).
- Ktoś w końcu się zreflektował, że vancouverskie suburbia, które Herzog tak chętnie fotografował, całkowicie zmieniły swój wygląd. A więc doceniony został „dokumentalny” charakter tych fotografii…
- Przymiotnik „artystyczny” długo nie był używany w Kanadzie w przypadku fotografii kolorowej. Na początku lat 80. Herzog zaproponował przekazanie swojego archiwum galerii miejskiej, ale spotkał się z odmową.

Fred Herzog  Lucy-Georgia, 1968

Na koniec anegdota z mojego własnego podwórka, mówiąca wiele o aspektach recepcji fotografii dokumentalnej (oraz jej obecności w muzeach sztuki i galeriach). Podczas niedawnego montażu wystawy w Chemnitz, Katharina Metz – kuratorka tej ekspozycji z ramienia Kunstsammlungen, podczas rozmowy dotyczącej właśnie tych problemów, powiedziała mi - „Wiesz, na przykład my tu w Niemczech mamy bardzo krótką tradycję fotograficznego dokumentu, właściwie dopiero od lat 80., od szkoły Becherów”.

Fred Herzog  CPR Track, 1971

5 komentarzy:

  1. Genialna sprawa! Pozdrawiam - GrzegorzW.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, a np. August Sander był nie dość dokumentalny, nie dość fotograficzny, czy nie dość w Niemczech? Co miała na myśli ta pani kurator?

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że nie chciała kwestionować Sandera, ani Renger-Patscha, ani Neue Sachlichkeit, tylko szło jej o ten niemalże tryumfalny pochód fotografii nieinscenizowanej przez galerie handlujące sztuką, tudzież muzea. A to stało się w Niemczech za sprawą małeżeństwa Becherów i ich "szkoły".

    OdpowiedzUsuń
  4. a jak by taką anegdote opowiedziała jakaś polska kuratorka? "Wiesz, na przykład my tu w Polsce mamy bardzo krótką tradycję fotograficznego dokumentu, właściwie dopiero od.....” No własnie, kogo, czego? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż, starsi wiekiem ode mnie kuratorzy (tak mniej więcej o dekadę) twierdzą zwykle, że szuflady naszych rodzimych dokumentalistów (tu mają na myśli fotoreporterów raczej) wręcz uginają się do zgromadzonego w nich materiału... Osobiście wątpię i w obfitość, i w jakość tych niedostepnych ciągle zasobów ;)

    OdpowiedzUsuń

Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.