środa, 29 lutego 2012

Nie ma tu żadnych „artystów fotografików”


czyli rozmowa Jakuba Majmurka z Adamem Mazurem, kuratorem wystawy Świat nieprzedstawiony. Dokumenty polskiej transformacji w CSW Zamek Ujazdowski, którą można przeczytać na portalu Krytyki Politycznej. Polecam tę telekturę, bo rozmowa jest niezwykle gęsta, ale zdarzają się też w niej zabawne momenty, takie jak np. poniżej cytowany. 

Jakub Majmurek: Kluczowe pojęcie na tej wystawie to „dokument”. Jak go właściwie rozumiesz? Przedstawiasz zdjęcia artystów fotografików i fotografów prasowych, towarzyszy temu program filmowy, który otworzył pokaz kinowej wersji Naszej ulicy Marcina Latałło. Czy nie kusiło cię, żeby włączyć do wystawy także fotografie amatorów? Czy też np. plakaty reklamowe, ulotki, wszystko to, co zaczęło zaśmiecać nasze miasta po ‘89 roku?

Adam Mazur: Nie ma tu żadnych „artystów fotografików”. Są za to dokumentaliści i fotoreporterzy. Są także amatorzy, konkretnie dzieci fotografujące w ramach warsztatów zorganizowanych przez Piotra Janowskiego swoje życie w popegeerowskiej wsi. Zdecydowałem się włączyć ten materiał do wystawy, gdyż jest to w sumie jeden z nielicznych istotnych historycznie materiałów wizualnych zrealizowanych w ostatnim dwudziestoleciu pokazujący, jak widzą świat ludzie spoza klasy średniej. Efekt tych działań jest niezwykły. Zwłaszcza jeśli porówna się to z perspektywą przyjętą przez twórców Arizony, czy prezentowanego również na wystawie Tomasza Tomaszewskiego. Gdzieś na granicy subiektywnego dokumentu i fotografii amatorskiej – w najlepszym tego słowa znaczeniu – sytuuje się także Fotodziennik Bohdziewicz, bardzo intymny, autentyczny, świetnie komunikujący się z odbiorcą.


I jeszcze fragment na temat mojego setu zatytułowanego... „Kapitał” ze zdjęciami z Górnego Śląska, wykonanymi latem 2001 roku w Bytomiu, Starym Chorzowie i Zabrzu-Biskupicach.

Adam Mazur: (..) Miraż obfitości nie przysłania realnej biedy, tylko ją jeszcze lepiej wydobywa. Powracamy do tematu dziwacznej ciągłości, jakiejś cinkciarsko-mafijnej historii rozgrywającej się między schyłkowym socjalizmem, a schyłkowym kapitalizmem. Niby-cynamonowe sklepiki fotografowane na Śląsku przez Wilczyka też mówią o tych mirażach. Salon masażu „Emmanuele”, drink bar, xerocentrum, czy sklep z modną, tanią, elegancką odzieżą używaną importowaną to opowieść jednocześnie o uwiedzeniu i o biedzie. Przy czym to dotyczy nie tylko Polski.

wtorek, 28 lutego 2012

...tu bowiem mieszkali krakowscy Żydzi


Przy okazji wymiany komentarzy pod poprzednim postem, wspomniałem fotograficzny album Henryka Hermanowicza „Kraków. Cztery pory roku”. Książka nie miała chyba jednak 600.000 nakładu (tak jak napisałem), natomiast na pewno Wydawnictwo Literackie wypuściło sześć jej edycji. Kompletna nieobecność krakowskich judaików w takiej publikacji, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1958 roku, czyli w czasach poluzowanej cenzury (np. w stosunku do tego co się działo do października 1956), jest co najmniej dziwna i należy chyba słusznie przypuszczać, że raczej nie wynika z... „przeżywania traumy po Zagładzie”. Owszem, w albumie Hermanowicza znajduje się zdjęcie bramy prowadzącej na podwórko przed Synagogą Wolfa Popera, ale podpisane jest ono w sposób następujący: DOMY ULICY SZEROKIEJ. I tyle na ten temat.

Ciekawy jest również wstęp do tego albumu, pióra Jerzego Banacha (także redaktora tej publikacji), historyka sztuki z wykształcenia, profesora PAN, kustosza  Działu Ikonografii Wawelu i późniejszego wieloletniego dyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie. Otóż w tekście tym znajduje się taki oto fragment na temat Kazimierza (myślę, że przeczytać go koniecznie należy, artykułując à la Czesław Wołłejko przedniozębowe ł):

Na południe od Wawelu, w pobliżu starego kościoła Na Skałce, powstał za Kazimierza Wielkiego gród, od imienia władcy nazwany Kazimierzem. Miał być on konkurencją dla Krakowa, nie cieszącego się łaską w pierwszych latach panowania monarchy. Król wyposażył fundowane przez siebie miasto w wspaniałe bazyliki: św. Katarzyny, wzniesioną dla przybyłych z Czech augustianów, i Bożego Ciała, pierwotnie kościół parafialny, przekazany kilkadziesiąt klat później kanonikom laterańskim sprowadzonym z Kłodzka. Architektura monumentalnych brył tych świątyń współzawodniczy godnie z kościołami krakowskimi. Mimo dobrych początków Kazimierz wiódł później skromny żywot w cieniu Krakowa, do którego został na koniec włączony w pierwszych latach ubiegłego wieku (tzn. XX w.). Jako pamiątkę świetniejszych czasów zachowało miasto prostokątny rynek z renesansowym ratuszem, kilka pięknych kościołów, parę bóżnic (tu bowiem mieszkali krakowscy Żydzi), wiele starych kamienic, wreszcie nazwę głównej ulicy Krakowskiej, bo do Krakowa niegdyś prowadzącej. W malowniczych, ale bardzo dzisiaj zaniedbanych zaułkach kazimierskich toczy się życie spokojniej, niby na prowincji.

Krakowscy Żydzi, którzy przez kilkaset lat współtworzyli to miasto, zostali przez Szanownego profesora Jerzego Banacha umieszczeni w nawiasie. Bardzo symbolicznie i znacząco zarazem. RĘCE OPADAJĄ...

poniedziałek, 27 lutego 2012

Mykwa Wielka od ulicy Dajwór


Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, Mykwa Wielka [1962]

Widoczny na zdjęciu budynek Mykwy Wielkiej został zburzony do fundamentów jakoś na przełomie lat 60/70 XX w. Co dobrze jeszcze pamiętam (tzn. puste miejsce ogrodzone płotem) i co było swego rodzaju skandalem, biorąc pod uwagę jego szesnastowieczny rodowód. Ale był to skandal drugi w kolejności, jeśli weźmiemy pod uwagę remont i przebudowę na początku poprzedniego stulecia, w ramach którego usunięto podobno historyczne elementy wnętrza. Ciekawe jak tamta renowacja wpłynęła na wygląd zewnętrzny mykwy, który - gdy spojrzeć na zdjęcie ojca - kojarzyć się może raczej z przeciętną architekturą przełomu XIX i XX w, a nie budynkiem postawionym w roku 1567...
Przygotowując tego posta szukałem jakichś informacji w sieci, ale i Wikipedia i Wirtualny Sztetl, powtarzają informacje o jego „modernizacji w latach 1974-1976, podczas gdy tak naprawdę, budynek Mykwy Wielkiej w obecnym kształcie wzniesiono od podstaw i przy zastosowaniu betonowych elementów konstrukcyjnych...
Opracowując negatywy ojca, cały czas zastanawiam się nad ramami czasowymi tego projektu. W przypadku rzeczonego zdjęcia, datowanie jest o tyle proste, że na płocie ogradzającym mykwę przylepiono sporą liczbę plakatów (które w takiej wersji ciągle w Krakowie nazywa się sztrajfami”). No więc wybrałem w pierwszej kolejności sztrajfę ze słowami „WIEC” i powiększyłem ją do takich rozmiarów, żeby móc odczytać ewentualną datę anonsowanego wydarzenia.


No i wszystko się tutaj wyjaśnia, ponieważ plakat informuje o „wiecu w przededniu 23 rocznicy napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę”, czyli dodając liczbę 23 do daty 1939, otrzymujemy rok 1962. No więc, zdjęcie wykonane zostało latem 1962, kiedy już byłem na świecie i miałem półtora roku...

sobota, 25 lutego 2012

Ulica Szeroka z plamami



Negatyw jest chyba źle utrwalony? I w partii nieba widać wyraźne przebarwienia (a także zaświetlenia). Wydaje mi się, że jest to bardzo wczesne zdjęcie, biorąc pod uwagę ogrodzony płotem fragment Szerokiej vis a vis bramy do synagogi Remuh. Chyba tylko na małoobrazkowych negatywach ojca, czyli tych najwcześniejszych, widać to miejsce w takim kształcie. Czy obecność ogrodzenia jest związana z porządkowaniem starego cmentarza? A jeżeli tak, to zdjęcie może pochodzić z 1959 roku, kiedy trwały prace archeologiczne na terenie nekropolii.

piątek, 24 lutego 2012

Wola Duchacka, Kraków, 23.02.2012


 09:39 (Nokia 2700)

 10:13 (Nokia 2700)

10:16 (2700)

Per analogiam do zdjęć matówki wielkoformatowej kamery Wojtka Sienkiewicza, pomyślałem sobie, czy by nie zrobić foty przez wizjer Noblexa... No i zrobiłem. Jeszcze kilka lat temu, takie zdjęcie wymagałoby bardzo specjalistycznego obiektywu makro. A teraz wystarczy niskobudżetowa Nokia 2700... Chwilę później zaczęło lać.
Wola Duchacka wydawała mi się być miejscem mniej hardcorowym, niż owiany złą sławą Qrd2nów, a tymczasem przy ulicy Gromady Grudziąż (druga i trzecia fotografia) znalazłem skupisko ostyropianionych wieżowców z takimi właśnie malowidłami... Na zdjęciu drugim w kolejności mamy do czynienia z tzw. palimpsestem. To po pierwsze. Po drugie jest to na pewno murowany faworyt do otrzymania doktoratu honoris causa na jakimkolwiek wydziale skurwysynistyki stosowanej.

czwartek, 23 lutego 2012

Ulica Macedońska, ulica Serbska (Piaski Wielkie, Kraków)


 2012-02-22  09:31

 2012-02-22  09:35

2012-02-22  10:16

***

Austriacki fotograf Klaus Fritsch w swoim świetnym cyklu zdjęć pt. Oświęcim, w odautorskim komentarzu określał ten teren przy pomocy pożyczonego od Marca Augé terminu, jako nie-miejsce. Zdjęcia Fritscha przedstawiają obszary bez właściwości, położone w bliskim sąsiedztwie  wybudowanej przez Niemców fabryki śmierci. Banalne i nudne, małomiasteczkowe czy też prowincjonalnie krajobrazy. Nie dajmy się zwieść tandetnemu wyrazowi tej scenografii... dopóki nie zaludnią jej aktorzy i statyści. Tą zmianę bardzo dobrze widać np. na filmiku z niedawnego meczu I Ligi hokeja, rozegranego w Oświęcimiu pomiędzy tamtejszą Unią a Cracovią. Tę zmianę słychać przede wszystkim w okrzykach widowni. 

środa, 22 lutego 2012

Popołudniowa Szeroka


Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, ul. Szeroka [1959-1964]

Kadr z Praktisixa, do którego podpięte został jakieś krótkie tele (jakie? oto jest pytanie, na które postaramy się znaleźć odpowiedź). Ilość anten telewizyjnych na dachach oraz ich wygląd, wskazuje na wczesne lata 60. Pora chyba letnia, późne popołudnie.

wtorek, 21 lutego 2012

HISTORIA ZNIKANIA



Domel, który najprawdopodobniej nie wyrobił się na ostrym zakręcie DK 5 w okolicach Radomierza. Ten na pierwszy rzut oka, mało atrakcyjnie prezentujący się motyw, zobaczyłem podczas wyprawy do Miedzianki. Wybraliśmy się tam z moją żoną podczas grudniowego pobytu w Bagieńcu pod Świdnicą, żeby zobaczyć miasteczko (tzn. to co z niego pozostało) opisane w reportażu Filipa Springera Miedzianka. Historia znikania, na temat którego zresztą popełniłem recenzję dla A&B (można ją przeczytać w lutowej edycji miesięcznika). Książka świetna, celnie dotykająca tematyki ziem zachodnich (celowo nie chcę używać terminu „ziemie odzyskane”, bo wymyślono go przy okazji aneksji Zaolzia w 1938), których dzieje obok relacji polsko-żydowskich, są kolejnym „trupem w szafie” w naszej (w tym konkretnym przypadku powojennej) historii. Wracając do reklamy umieszczonej na zakręcie DK 5, wróciłem tam następnego dnia o wcześniejszej porze, kiedy słońce miałem idealnie za plecami i wykonałem całą serię ujęć, nie bardzo wierząc w powodzenie całego przedsięwzięcia. Tymczasem... po wywołaniu filmów i ich zeskanowaniu, okazało się, że jest co najmniej dobrze. 

poniedziałek, 20 lutego 2012

Synagoga Izaaka (powtórnie)


Eugeniusz Wilczyk [1959-1964]

Napis kredą Cracovia Dziady jest ciągle widoczny na murku otaczającym synagogę, ale poza tym całkiem sporo się zmieniło. Po pierwsze nie ma już ulicznej pompy vis a vis wejścia, na obramowaniu której - jak to widać na wcześniejszym zdjęciu ojca - siedzi kilku młodzieńców. Po drugie nawierzchnia ulicy Kupa jest już asfaltowa. Po trzecie zniknęły drewniane słupki, które widoczne są też na przedwojennej pocztówce zreprodukowanej w albumie Likhodedova. Kadr pochodzi z aparatu Praktisix, więc są to wczesne lata 60 (ten wcześniejszy, widoczny poniżej był z Flexareta). 

Eugeniusz Wilczyk [1959-1964]

sobota, 18 lutego 2012

Boniol i Piosek (Mysłowice)


 07:41 (Nokia 2700)

 07:53 (Nokia 2700)

08:48 (Nokia 2700)

09:00 (Nokia 2700)

 11:02 (Nokia 2700)

11:35 (Nokia 2700

Między Boniolem a Pioskiem, zaliczyłem jeszcze Wielką Skotnicę wraz z przyległościami.  

piątek, 17 lutego 2012

Dwie krakowskie synagogi z albumu Vladimira Likhodedova


z dedykacją dla bloga Bobe Majse :)
 


Pocztówki datowane są na lata 30. XX w. Co ciekawe, Synagoga Kupa (obrazek dolny) występuje  tam jako Гοспитальная Синагога - czyli jako Synagoga Szpitalna (?). W przypadku Synagogi Izaaka (zdjęcie górne) widać zewnętrzne schody prowadzące na emporę dla kobiet, zniszczone przez Niemców w czasie okupacji, których nie ma na fotografii ojca z końcówki lat 50.  (odbudowano je pod koniec lat 90.) Widać także napis na elewacji, który nie został zrekonstruowany.
Oglądam książkę Likhodedova i nie mogę wyjść z podziwu. I zastanawiam się też, jak taka publikacja mogła przejść w Polsce kompletnie bez echa... Swietłana Poleszczuk relacjonując w 2009 roku na łamach photoscope.by dyskusję o stylu w fotografii, oczywiście wspomina o tym wydawnictwie. 

czwartek, 16 lutego 2012

TAXI BAR (Wrocław, ul. Robotnicza)



08:29. Pada śnieg. Mam w bliskim sąsiedztwie (przy ulicy Juliusza Lea) kapitalny mural do sfotografowania, ale nie chce mi się ruszyć czterech liter. Jeszcze piętnaście minut i będzie za późno, ponieważ malowidło jest niezbyt (dla mnie) fortunnie umieszczone na północnej ścianie. Na razie piję świeżo zaparzoną herbatę (Yunnan) i słucham „Muzyki na wodzie Haendla w najlepszym (chyba) wykonaniu Collegium Aureum. Kiedy kupiłem tego analoga na floumarkcie w Berlinie dość mocno trzeszczał i w jednym miejscu przeskakiwał. Po kilkudziesięciu odsłuchach, igła mojego gramofonu przeorała się przez te wszystkie zabrudzenia i teraz płyta brzmi zupełnie przyzwoicie...
Wychodzić czy nie wychodzić? Pada coraz bardziej intensywnie. Więc może po południu się tam wybiorę (chyba nawet popołudniowe światło będzie bardziej korzystne?). A tymczasem dla własnej i czytelników (I hope so) przyjemności, wklejam zdjęcie Opla Rekorda, a właściwie jego lewego boku, który robi obecnie za reklamę baru dla taryfiarzy vis a vis śp. Dworca Świebodzkiego we Wrocławiu (jak się domyślam, ma udawać nowojorską taksówkę). Płyta właśnie się skończyła, nastawię teraz Concerto Grosso nr 10 z op. 6 także Haendla, moje ulubione.

***

11:15. Jednak się przemogłem. I dobrze.

10:00  (Nokia 2700)

Przy okazji zdałem sobie też sprawę, że mojemu statywowi Manfrotto 055B, stuknęło właśnie 20 lat. I właściwie oprócz Nowego Miasta” (tu stosujemy 161MK2B, bo samo Cambo Legend waży prawie 9 kg), wszystkie projekty zrobiłem przy jego pomocy...

środa, 15 lutego 2012

Есть ли стиль в фотографии?


Aleksiej Matiuszonok z Instytutu Polskiego w Mińsku podesłał mi linki z reakcjami prasowymi po wystawie w Witebsku (raz, dwa, trzy), a wśród nich także ссылку, by użyć rosyjskiego terminu, do pisma/portalu photoscope.by, gdzie znalazłem białoruskie echo głośnej trzy lata temu dyskusji o stylu w fotografii, jaka odbyła się na łamach internetowego Obiegu, a potem drukowanej Fotografii. Artykuł pt. Есть ли стиль в фотографии? został napisany przez Swietłanę Poleszczuk i jest streszczeniem polemiki, jaka odbyła się między Krzysztofem Jureckim a Adamem Mazurem, po wystawie Niewinne oko nie istnieje w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi. Biorąc pod uwagę, że w języku rosyjskim ciągle funkcjonuje termin фотохудожник, który jest odpowiednikiem naszego nieśmiertelnego fafika-fotografika, więc tekst jak najbardziej na miejscu. Swietłana od jakiegoś czasu jest moją znajomą na Facebooku, więc mam nadzieję, że przy okazji zbliżającej się prezentacji Niewinnego oka w Mińsku, poznamy się w realu.

poniedziałek, 13 lutego 2012

TRZYNASTY...


2012-02-13  14:44 (Nokia 2700)

to trzynasty (trzeba uszanować „tradycję...).
Wyciągając dzisiaj z torby Noblexa wyzerowałem sobie licznik naświetlonych klatek (przycisk jest niezbyt fortunnie umieszczony na górze korpusu), a ponieważ coś za lekko przewijał mi się film, więc pomyślałem, że aparat jest pusty i go otwarłem... 
Nie był pusty. Fuck!
Ciekawe co utraciłem i ile to było klatek? Z notatek wychodzi mi, że mogły to być kadry naświetlone ostatnio na ulicy Lisa w Katowicach-Załężu.

niedziela, 12 lutego 2012

„Zapomniane ofiary Holokaustu”


Przypomniane w swoistym stylu w artykule Piotra Zychowicza w Rzeczpospolitej (wyd. sobota-niedziela, 4-5 lutego 2012) pod takim właśnie tytułem. Sprawa dotyczy niemieckich Żydów deportowanych z III Rzeszy do gett na terenie Lubelszczyzny. Pisze Zychowicz:
Starosta powiatu Krasnystaw oraz wójtowie z trzech tamtejszych miejscowości – Izbicy, Gorzkowa i Kraśniczyna – wysłali list do ambasadora RFN w Polsce. Powołują się w nim na umowę zawartą między Warszawą a Berlinem w 2003 roku. W jej ramach rząd niemiecki zobowiązał się do upamiętnienia i utrzymania miejsc spoczynku obywateli Niemiec zabitych na terytorium Polski podczas II wojny światowej.
W ramach układu Berlin sfinansował w Polsce 13 pięknych parków-cmentarzy wojennych, na których spoczywa 165 tys. żołnierzy Wehrmachtu. Tymczasem na żydowskich cmentarzach w Izbicy, Gorzkowie i Kraśniczynie do dziś w zbiorowych mogiłach leżą zakopani tam niemieccy Żydzi. Deportowani do tamtejszych gett z Trzeciej Rzeszy i tam zabici przez niemieckich oprawców.
„Zwracamy się do społeczeństwa i władz niemieckich z roszczeniem o przyznanie odpowiedniego budżetu w celu uporządkowania i utrzymania cmentarzy, na których oni spoczywają. Standard tych cmentarzy powinien być analogiczny do wysokiego standardu cmentarzy wojennych. Jest to obowiązek władz i społeczeństwa niemieckiego wobec swoich obywateli, niewinnie zamęczonych i pomordowanych" – napisano w liście.
No i pięknie, słusznie i naukowo. A z tonu cytowanego listu oraz artykułu Piotra Zychowicza należy się chyba domyślać, że „standard cmentarzy” na których leżą wyłącznie Żydzi-obywatele II RP „jest analogiczny do wysokiego standardu” tamtejszych cmentarzy katolickich. Jak to wygląda w realu, wie każdy kto odwiedza opuszczone kirkuty… I to nasze „upamiętnienie” dawnych żydowskich sąsiadów, którzy zginęli w czasie Holokaustu woła o pomstę do nieba. Właściwie nie powinien się dziwić tym artykułem, ponieważ czytuje teksty Zychowicza, a także organ prasowy w którym pracuje.


Moją uwagę zwróciło natomiast ilustrujące rzeczony artykuł zdjęcie. Kolorowa fotografia, zatytułowana Żydzi w Izbicy. Ocenia się, że przez tamtejsze getto przeszło kilka tysięcy niemieckich Żydów, została wykonana w 1941 roku przez Maxa Kirnbergera i można ją zobaczyć na internetowej stronie Ośrodka Brama Grodzka w Lublinie. Kirnberger, oficer oddziału łącznościowego Wermachtu, w 1940 i 1941 roku właśnie wykonał na terenie okupowanej Polski kilkaset fotografii, które przechowywane są obecnie w Deutsches Historisches Museum w Berlinie. 77 z nich pokazujących Lublin, teren późniejszego getta oraz jego mieszkańców, przekazanych zostało Bramie Grodzkiej, która w 2007 roku opublikowała je w albumie „Max Kirnberger. Fotografie getta”. Wracając do interesującego nas zdjęcia, to pozostaje ono nadal w zbiorach Deutsches Historisches Museum i można je tam znaleźć pod sygnaturą DHM_6131. Opis na stronie Bramy Grodzkiej zawiera dwie dodatkowe informacje. Po pierwsze tytuł tej fotografii ma następujące brzmienie: Członkowie Judenratu w Izbicy. Po drugie jest tam też dodatkowa notatka o treści: W tle zdjęcia widoczny budynek synagogi w Izbicy. Tymczasem w papierowym wydaniu Rzeczpospolitej oprócz cytowanego już wcześniej tytułu, pojawia się też podpis zdjęcia REPR: RAFAŁ GUZ, który w internetowej edycji dziennika ma treść… autor: Rafał Guz, źródło: Fotorzepa (sic!).

Pomińmy to redakcyjne niedbalstwo i wróćmy do samej fotografii i jej autora. Informacje na temat Maxa Kirnbergera są nad wyraz skąpe. Wiadomo, że był żołnierzem Wermachtu, fotografem amatorem, nauczycielem w ośrodkach dla niesłyszących w  Straubing, w 1942 wrócił z frontu do domu z powodów zdrowotnych (choroba wrzodowa dwunastnicy), po wojnie znowu pracował w zakładzie w Straubing, pisał artykuły z zakresu historii sztuki i fotografii, zmarł w 1983. Kolekcja slajdów Kirnbergera zgromadzona w Deutsches Historisches Museum w Berlinie (na stronie Ośrodka Brama Grodzka uparcie nazywane są one kolorowymi negatywami…) liczy 480 kadrów, naświetlonych w latach 1937-1942. No więc np. na wykonanym w 1939 roku zdjęciu widać paradę Wermachtu w Regensburgu. Na fotografii o dwa lata wcześniejszej Reichsparteitag w Norymberdze i udekorowaną flagami ze swastyką budowlę Alberta Speraa (?).

Czy więc Kirnberger był nazistą, czy należał do NSDAP? Jakimi intencjami kierował się wykonując zdjęcia polskim Żydom w 1941 roku, kiedy wraz z agresją na ZSRR 21 czerwca, oddziały Einsatzgruppen  rozpoczęły praktyczną realizację Endlosung der Juden Frage (bo przecież nie po konferencji w Wannsee w styczniu 1942). To pytanie wydaje mi się być niezwykle istotne, ponieważ nawet po oglądnięciu wszystkich zdjęć zamieszczonych w albumie, wydanym przez Ośrodek Brama Grodzka, motywacje Kirnbergera nie są do końca jasne. A to że na jego kadrach nie zobaczymy aktów przemocy, tak jak np. na wykonywanych powszechnie przez żołnierzy Wermachtu zdjęciach, przedstawiających proceder golenia bród ortodoksyjnych Żydów, nie oznacza wcale, że mamy tu do czynienia z obserwacją pełną empatii. Na fotografiach z getta w Kutnie, zarejestrowanych przez nazistowskiego korespondenta wojennego Hugo Jaegera w październiku 1939, na pierwszy rzut także oka nie widać dyskryminacji, choć oglądnięcie całości materiału z tego miejsca przekonać może, że ofiarom fotoreportera kazano uśmiechać się do obiektywu (popatrzymy na pierwsze i ostatnie zdjęcie z sekwencji dostępnej pod tym adresem).

Wykonane w 1941 roku zdjęcie autorstwa Maxa Kirnbergera, oficera oddziału łącznościowego Wermachtu, które przedstawia trzech ortodoksyjnych Żydów, członków narzuconego przez niemieckich okupantów Judenratu w Izbicy, użyte jako ilustracja tekstu do Piotra Zychowicza, gdzie eksponuje się także konflikt między osadzonymi w gettach Żydami z terenów II RP i tymi deportowanymi z III Rzeszy (autor artykułu z Rzeczypospolitej używa tu terminów: Westjuden i Ostjuden), powinno być szczegółowo opisane i podpisane. W przeciwieństwie do Claudea Lanzmanna (autora filmu „Shoah”), który kwestionował czerpanie z dokumentalnych zapisów niemieckiego autorstwa, mam przekonanie, że takie obrazy lub filmowe sekwencje mogą być wykorzystywane, ale we właściwym kontekście i zawsze z komentarzem.

sobota, 11 lutego 2012

Витебск, болшая синагога на Суворовской улице


Widok z początku XX wieku.

Widok z roku 1932, po przemianowaniu na Kinoteatr Armii Czerwonej.

Oba zdjęcia pochodzą z wydanej w 2007 roku na Białorusi książki Vladimira Likhodedova СИНАГОГИ. Еврейская жизнь, którą za radą Aleksieja Matiuszonka, naszego białoruskiego opiekuna, przewodnika i koordynatora witebskiej wystawy (jeszcze raz DZIĘKI Aleksiej za wszystko!), kupiłem wczoraj w Mińsku. Świetna rzecz, gdzie można znaleźć reprodukcje kilkuset pocztówek przedstawiających budynki synagog, stojące kiedyś na terenie (w takiej właśnie kolejności): Białorusi, Rosji, Ukrainy, Polski, Łotwy, Litwy, Estonii, Azerbejdżanu, Kazachstanu oraz Chin. Starannie opracowana i wydana książka, której pojawienie się jakoś w naszym kraju przemilczano...

Podczas piątkowego wernisażu wystawy „Niewinne oko nie istnieje” w Centrum Sztuki Marca Chagalla w Witebsku (powitalne przemówienie udalo mi się wygłosić po rosyjsku),  wśród przemawiających osób, obok dyrektorki tej placówki Pani Ludmiły Chmielnickiej, kuratora projektu Adama Mazura, pojawił się też Pan David Simanowicz, założyciel tamtejszego Komitetu Chagallowskiego, który mówił m.in. o istnieniu około 70 synagog i domów modlitwy w tym mieście w czasach przedrewolucyjnych. 

Przed wyjazdem na Białoruś zastanawiałem się, jaki będzie reakcja widzów na Niewinne oko w tym kraju? Pytania zadawane podczas konferencji prasowej, która odbyła się godzinę przed otwarciem wystawy, a potem przebieg samego wernisażu, przekonały mnie i Adama Mazura, że mamy do czynienia z wyjątkowy odbiorem i zrozumieniem intencji tego przedsięwzięcia... Niesamowita i bardzo miła sytuacja.

Ale biorąc pod uwagę dzieje Białorusi, a wcześniej Białoruskiej Republiki Rad  i wcześniej jeszcze mińskiej oraz (częściowo) witebskiej guberni (w okresie istnienia carskiego imperium), by zakończyć tę wyliczankę na czasach Wielkiego Księstwa Litewskiego, wszelkie kwestie dotyczące historycznej pamięci oraz manipulacji na niej dokonywanych, są przez mieszkańców tych terenów na pewno uważnie obserwowane. Oczywiście ważny jest też fakt, że Żydzi w przed i porewolucyjnym Witebsku stanowili do momentu niemieckiej agresji na ZSRR spory procent populacji miasta (w 1897 - 52,4%, w 1923 - 47,3%, w 1926 - 37,5%).

***
Witebska prezentacja projektu Niewinne oko nie istnieje doszła do skutku dzięki współpracy: Centrum Sztuki Marka Chagalla w Witebsku, Instytutu Polskiego w Mińsku oraz Galerii Atlas Sztuki w Łodzi.

czwartek, 9 lutego 2012

ОТЕЛЬ «ЗРИДАН»


w Witebsku i elementy aranżacji korytarza, który prowadzi do mojego pokoju (wernisaż dziś o 16:00):




(Nokia 2700)

wtorek, 7 lutego 2012

Cheder przy ulicy Szerokiej


Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, ul. Szeroka [przed 1962]

Uwielbiam to zdjęcie. I wreszcie porządnie je wyczyściłem. 
Widoczny tutaj budynek chederu  przy ulicy Szerokiej, który stał obok wejścia na podwórko przed Synagogą Remuh (oraz na sąsiadujący z nią cmentarz),  przetrwał wojnę i okupację, a na początku lat 60. ubiegłego stulecia po prostu go rozebrano... Pozostała po nim widoczna do tej pory wnęka w cmentarnym murze. 
Kwadratowy kadr z czeskiej dwuobiektywowej lustrzanki o nazwie Flexaret
Co do rozbiórki, to o ile pamiętam, ojciec mówił o roku 1962 (próbowałem zweryfikować tę datę w sieci, ale nie znalazłem żadnych informacji). Sądząc po układzie i rozmiarach cienia rzucanego przez kamienice po przeciwległej stronie ulicy (całkiem dosłownie) Szerokiej, zdjęcie zostało wykonane wcześnie rano.

poniedziałek, 6 lutego 2012

НЯВIННЫХ ВАЧЭЙ НЯМА (katalog do wystawy w Witebsku)


Wernisaż w czwartek 9 lutego o 16:00 w Centrum Sztuki Marca Chagalla w Witebsku. 
W najbliższy wtorek wyruszamy razem z Adamem Mazurem wieczornym pociągiem z Warszawy do Mińska, a w środę rano już samochodem jedziemy do Witebska montować ekspozycję.




-----
STATYSTYKA: 60000 o 22:40:20, gość z IP z Wrocławia.

sobota, 4 lutego 2012

„POSTDOKUMENTY”


2012-02-03  17:52-17:53

(to chyba adekwatne określenie...) z gabloty w przejściu podziemnym przy Placu na Rozdrożu, czyli rzut beretem od CSW Zamek Ujazdowski albo jakby ktoś chciał inaczej - od budynku Sejmu RP. 
Po co są te obrazy przedstawiające ortodoksyjnego Żyda, który na najpopularniejszym wizerunku, trzyma zwykle w palcach złoty pieniążek, jak katolicki ksiądz hostię? Jakiemu zapotrzebowaniu służy to figuratywne malarstwo utrzymane w stylistyce Stürmera? Otóż w kraju, gdzie miała miejsce zagłada Żydów, nabywa się taki obrazek i wiesza w chrześcijańskim zazwyczaj domu, aby zapewnić sobie powodzenie finansowe. Ale to nie wszystko. Żeby talizman działał skutecznie, przez część roku obrazek musi wisieć do góry nogami, aby oddawał zakumulowane bogactwo... Jak pierwszy raz o tym usłyszałem, to nie mogłem w to uwierzyć, dopóki nie zobaczyłem na własne oczy takiej sytuacji...

czwartek, 2 lutego 2012

Trójka z ulicy Kupa


Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, ul. Kupa [1959-1964]

Ten negatyw też był dość mocno zniszczony...

***

Jutro w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (Warszawa, ul. Jazdów 2) o 18:00 otwarcie wystawy POSTDOKUMENT. Świat nieprzedstawiony. Dokumenty polskiej transformacji po 1989 roku, w której biorę udział, więc niniejszym GORĄCO ZAPRASZAM!
Zestaw mojego autorstwa pokazywany na tej ekspozycji, to 10 kolorowych fotografii wykonanych na Górnym Śląsku (Bytom, Chorzów, Zabrze) latem 2001 roku.

środa, 1 lutego 2012

Ulica Szeroka, BLOW-UP


Eugeniusz Wilczyk, Kazimierz, ul. Szeroka [1959-1964]

Czyszcząc w photoshopie skan tego negatywu (z mechanicznych uszkodzeń emulsji i przyklejonych do niej paprochów, rozmaitych plam, etc.), powiększyłem fragment zdjęcia z chłopczykiem po prawej stronie.


I wtedy zobaczyłem, że się bawi samochodem-dźwigiem. Powiększyłem więc jeszcze raz tę część kadru, gdzie znajduje się zabawka.


Widoczne tu autko, a przede wszystkim jego szoferka, przypomina swym wyglądem Stara 21. Samochód ten produkowany był w latach 1957-60. Czyli ramy czasowe, jakie ustaliłem dla kazimierskiej serii ojca się zgadzają, być może tylko należałoby je rozszerzyć o rok 1958? Kwestia, kiedy firma zabawkarska produkowała  ten samochodowy dźwig? Czego pewnie nie da się ustalić. Inną wskazówką może być data remontu nawierzchni ulicy Szerokiej, co zapewne da się jakoś określić, choć ciekawe, na ile precyzyjnie...

Niesamowite jest dla mnie to, ile informacji zawiera ten negatyw. Prawdopodobnie polskiej produkcji (na brzegu filmu nie ma, ani nazwy producenta, ani cyferek oznaczających kolejność klatek), gęsto porysowany, z zaświetleniami i trochę byle jak wywołany...

-----
STATYSTYKA. W styczniu licznik STAT4u odnotował 4758 wejść na stronę (przeładowania wykluczane), natomiast wg. BLOGGERA liczba odwiedzin w ostatnim miesiącu wyniosła 7637. I komu tu wierzyć? ;)