A w środku mój tekst „Wschodnie pogranicze w sepii lub bez” o albumach Henryka Poddębskiego i Zofii Chomętowskiej. Numer ukazał się jakoś pod koniec kwietnia, ale redakcja nieco zwlekała z aktualizacją swojej strony internetowej, więc stąd też moja mała zwłoka.
Lada chwila światło dzienne ujrzy kolejny numer krakowskiego kwartalnika, gdzie w tekście „Dokumentaliści mimo woli” piszę o zdjęciach (i albumach, świetnych!) Stefana Kiełszni oraz Maxa Kirnbergera.
(…)
Już sam układ albumu, którego części odpowiadają podziałowi przedwojennych wschodnich województw, już sam tytuł wysuwający na plan pierwszy sfotografowane terytorium, a nie autora zdjęć, sprawiają, że szansa zaprezentowania Henryka Poddębskiego, jako wybitnego fotografa została niniejszym częściowo pogrzebana. Poddębski nie czuł się za dobrze w gęstej zabudowie miejskiej, więc jego zdjęcia z Wilna lub Lwowa niczym specjalnym nie zachwycają, ale w książce ułożonej „dzielnicowo” musiały się znaleźć… Wszystkie fotografie reprodukowane w albumie pojawiają się w różnych odcieniach sepii, co zapewne w intencji redaktorów ma im przydać „archiwalnego” charakteru, gdy tymczasem autentyczne przedwojenne odbitki nie starzeją się w aż tak drastyczny sposób, a gdy weźmiemy pod uwagę, że część zdjęć prawdopodobnie zeskanowano z negatywów i poddano zabiegowi wyostrzenia w programie graficznym, ich sepiowa lub czasem zielonkawa tonacja jest przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. Henryk Poddębski zasługuje na książkę stricte fotograficzną, wydrukowaną w regularnym duotonie np. z pantonem warm gray, jak albumy wspomnianego wcześniej Augusta Sandera lub (dlaczego nie?) Walkera Evansa, z którymi śmiało można go porównywać w dziedzinie fotografii krajobrazowej (mam na myśli zdjęcia Evansa z Pensylwanii, Zachodniej Virginii, Georgii i Alabamy z lat 30.) czy używając bardziej współczesnej terminologii – „topograficznej”.
Sięgając po wydany w 2011 roku przez Fundację Archeologia Fotografii album Zofii Chomętowskiej pt. „Polesie” i mając w pamięci opisany powyżej katalog błędów, jakie popełnione zostały podczas składania publikacji Henryka Poddębskiego, pełen byłem niepokoju. Znając dotychczasowe publikacje „Archeologii”, właściwie mogłem sobie darować te obawy, jednakże czytając wydawnicze zapowiedzi dotyczące książki Chomętowskiej oraz recenzje wystawy, która poprzedziła jej publikacje, dręczyło mnie pytanie, jak redaktorzy albumu, zawierającego przecież fotografie ze wschodniego pogranicza II RP, unikną syndromu tak dobrze rozwijającej się w ostatnich latach w naszym kraju „nostalgii kresowej”. W uniknięciu wspomnianej przypadłości pomógł na pewno sposób podejścia do archiwalnego materiału, nie opracowanego zresztą wcześniej i tylko w niewielkich porcjach publikowanego w przedwojennych czasopismach. To właśnie „archeologiczna” metoda pracy, by nawiązać do nazwy Fundacji, mająca na celu systematyzację poleskiego archiwum Chomętowskiej oraz ułożenie go w wizualną narrację, pozbawioną przekłamań i atrakcyjną dla osób niekoniecznie zainteresowanych fotografią, sprawiły, że wspomniana książka może być uznawana za wzór tego rodzaju edytorskich działań.
(…)