Wioletta Grzegorzewska
Karmicielka szczurów na farmie w Wootton Bridge
Wyłaziły z nor, gdy stukała drewniakami
po betonowej wylewce. Niosła kosz
z odpadkami chleba, kaszy i buraków.
Za nią na podwórko wylewała się
ciemna masa, piszcząc przeraźliwie,
jakby nożem ktoś jeździł po niewidzialnej tafli.
Wciąż śni i mi się ten wypełzający za szczelin
demon głodu - samice z poszarzałymi dziąsłami,
które zagryzały się za ochłap marnego żarcia.
Gdy farmerka wracała do przybudówki,
przewodnik stada obserował ją bacznie
oczkami okrągłymi jak ziarna soczewicy.
[wiersz z tomu: Wioletta Grzegorzewska Czasy zespolone, Wydawnictwo Eperons-Ostrogi, Kraków 2017, str. 59]
Myślę, że tekst w sam raz na ten dzień... Ewidentnie wieje halny w Tatrach, które zapewne (jak zawsze w takich okolicznościach) doskonale widać dziś z Wawelu czy jakiegoś wyższego budynku. Więc na Podhalu i nie tylko tam, fruwają ciupagi, ludzie kopią pod sobą stołki lub próbują dewastacji układu krwionośnego na rękach. Wiatr typu fenowego skutkuje myślami samobójczymi lub co najmniej depresją. Zdaje się, że właśnie podczas wiania mistrala Vincent van Gogh postanowił podarować swoje ucho Racheli...
Czytam sobie ostatnio Grzegorzewską na przemian z poetkami angielskimi i widzę, że on też je czytała. I fajnie. Taki rodzaj dykcji, który w Polandzie nie jest specjalnie popularny w poezji, bardzo mi odpowiada.
Myślę, że tekst w sam raz na ten dzień... Ewidentnie wieje halny w Tatrach, które zapewne (jak zawsze w takich okolicznościach) doskonale widać dziś z Wawelu czy jakiegoś wyższego budynku. Więc na Podhalu i nie tylko tam, fruwają ciupagi, ludzie kopią pod sobą stołki lub próbują dewastacji układu krwionośnego na rękach. Wiatr typu fenowego skutkuje myślami samobójczymi lub co najmniej depresją. Zdaje się, że właśnie podczas wiania mistrala Vincent van Gogh postanowił podarować swoje ucho Racheli...
Czytam sobie ostatnio Grzegorzewską na przemian z poetkami angielskimi i widzę, że on też je czytała. I fajnie. Taki rodzaj dykcji, który w Polandzie nie jest specjalnie popularny w poezji, bardzo mi odpowiada.
Na pewnie, pisząc dyplomatycznie, czytala. I wypracowania Tobie na ten temat nie zrobie... Ostatecznie wole to czytac od naszego polandowego shitu (zaangażowanego czy pseudometafizycznego). Ponadto Wiola to figures w sensie jakiejś tam literackiej normy-formy, sprawnosci i chyba należy to popierać... A liliputy i tak nagrodzą w Świdnikach-Pierdolnikach swoich ludzi. Wiec OK. Podesle Tobie kiedyś "Play Yr Kardz Right" Marcusa Sleasa, to zobaczysz jak można obecnie pisać, zamiast tych substytotow... :)
OdpowiedzUsuńsubstytutow, żeby mnie nie napadly liliputy :) ostatnio lili zablokowala mnie na FB, bo napisałem uczuciowo, chyba musze znaleźć swatke :)
OdpowiedzUsuńHalny, co?
OdpowiedzUsuńZadziwia mnie, ze akurat i Ty kontynent & Halny (sytuacja dla mnie konceptualna), bo ja mam neurozę morskich sztormow, caly czas... Ludzie w Polsce nie mogą zalapac, dlaczego dziwnie się zachowuje... Jestem przegranym wyspiarzem, nigdy nie byłem w Sikkimie...
OdpowiedzUsuńMyślałem właściwie o orkanie ;)
OdpowiedzUsuńNapady agresji na przemian z dogłębnym przygnębieniem. Najgorszy jest moment gdy wietrzysko zaczyna się dopiero rozkręcać... Nagłe spadki ciśnienja i sercowcy kaputt. W dawnych, bardziej analogowych czasach, po halnym mieliśmy 3 strony nekrologów w lokalnym Dzienniku Polskim.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń