Na dzień dobry świetny tekst Mike'a Urbaniaka z jego bloga PAN OD KULTURY. A w tzw. międzyczasie wicedyrektorem TVP Kultura zastał... Piotr Zaremba. Jeżeli ktoś z zaglądających na hiperrealizm czytał Opowiadania o Leninie Michaiła Zoszczenki, to tutaj znajdzie próbkę napisaną pod ewidentnym wpływem radzieckiego satyryka.
Kiedy politycy PiS obejmowali
po wygranych wyborach kolejne resorty, nie miało to wiele wspólnego z dobrym
obyczajem. Zwykle nie witali ich ustępujący ministrowie. Z jednym bodaj
wyjątkiem – Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie na profesora
Piotra Glińskiego czekała profesor Małgorzata Omilanowska. Uśmiechnięty
Gliński, całował Omilanowską w rękę i wręczył jej bukiet kwiatów. „Można?
Można!” – zachwycały się internety, że z klasą i że z pełną kulturą.
Gliński, znany dotychczas
szerzej jako „premier w tableta”, był jedną wielką niewiadomą, bo PiS-owiec,
ale jednak szanowany profesor, w przeszłości przewodniczący Polskiego
Towarzystwa Socjologicznego. „Może nie będzie tak źle?” – powtarzali optymiści.
„Jeszcze zobaczycie dobrą zmianę!” – odpowiadali pesymiści. I, zdaje się, że to
ci drudzy mieli rację.
Pierwszy zimny prysznic
dostaliśmy wraz z nominacjami na sekretarzy i podsekretarzy stanu. Krzysztof
Czabański, Wanda Zwinogrodzka czy Jacek Kurski w Pałacu Potockich – to
zabrzmiało najpierw jak żart, ale szybko śmiech zamienił się w płacz, bo
wiadomo było, że żarty się skończyły. Komisarze ludowi ruszyli do roboty i jak
na bolszewików przystało, rozpoczęto planowanie wielkiej wymiany kadr i
wycinanie inaczej myślących (Homolobby już szykuje różowe onuce przy przetrwać
w gułagu). Czegoś podobnego nigdy wcześniej w kulturze III RP nie widziano.
Blady strach padł na wszystkich, bo „premier z tabletu” został ministrem w
realu i nie zawaha się użyć żadnych środków, by swoje cele osiągnąć.
Jeśli ktoś miał wątpliwości,
jak będzie wyglądała polityka kulturalna namaszczonego przez PiS Piotra
Glińskiego, to po dzisiejszej konferencji przedstawiającej założenia tejże nie
powinien mieć już złudzeń. „Dobra zmiana” zaczyna się właśnie w kulturze.
Priorytety ministra
Pierwszy priorytet polityki
Glińskiego to „stabilizacja finansowa i organizacyjna instytucji kultury”,
której oznaką jest zwiększenie w tym roku o 5% wynagrodzeń dla pracowników
kultury. Podwyżka jest zacna, choć śmieszna. Ludzie kultury to jedna z
najgorzej opłacanych grup zawodowych w Polsce i potrzebuje raczej
wieloprocentowej podwyżki, ale trzeba docenić, że w ogóle jest. W czasie
wieloletnich rządów Platformy Obywatelskiej pensje w kulturze były zamrożone, a
na prośbę by je odmrozić, PO pokazywała środowisku środkowy palec, bo kulturę
zawsze miała w gdzieś. Druga ważna zmiana to przywrócenie – zlikwidowanego
przez PO – 50% kosztu uzyskania przychodu. To tyle jeśli chodzi o dobre wieści.
Priorytetem numer dwa jest
„ubogacenie kultury masowej o wartości wyższego rzędu”. Nie wiadomo dokładnie,
co to oznacza, więc Bartek Chaciński, szef działu kulturalnego „Polityki”,
poprosił ministra, by podał jakieś przykłady. W odpowiedzi Chaciński najpierw
usłyszał, że jest nieobiektywnym dziennikarzem (Gliński krytycznych
dziennikarzy nazywa „funkcjonariuszami”), a następnie został zaatakowany za to,
że „Polityka” nie zaprosiła Glińskiego na galę Paszportów do Opery Narodowej.
Redaktor odpowiedział, że zaproszenie na pewno zostało wysłane, na co minister
zakrzykną: „Pan kłamie!”, by po paru minutach poinformować wszystkich, że
dostał informację, że zaproszenie rzeczywiście zostało wysłane do ministerstwa,
ale on go nie dostał i bardzo przeprasza Bartka Chacińskiego. Taka sytuacja.
W ramach „ubogacenia kultury
masowej o wartości wyższego rzędu” Gliński spotka się w tym tygodniu w szefami
przejętych niedawno przez PiS i Kukiz’15 mediów publicznych, by omówić
współpracę resortu i poszczególnych anten. W jej ramach być może wróci
regularnie nadawany Teatr Telewizji. „Nie bez powodu Wanda Zwinogrodzka
przyszła do Ministerstwa Kultury” – powiedział Gliński. Zwinogrodzka, jego
podsekretarz stanu, była kiedyś szefową Teatru Telewizji. Pytanie tylko, co
będziemy w nim oglądać?
Trzecim priorytetem Glińskiego
będzie drugi człon nazwy jego ministerstwa czyli dziedzictwo narodowe. Tu chyba
nikt nie jest zaskoczony, bo wiadomo, że jak PiS to wajcha się przechyla w
stronę patriotyczno-narodową. Już ogłoszono zwiększenie funduszy na program
operacyjny „Patriotyzm jutra”, a do tego dojdzie duża kasa na nowy program
„Niepodległa 2018”, związany oczywiście z przypadającą w 2018 roku 100.
rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Grupy rekonstrukcyjne,
narodowe i katolickie już planują złote żniwa.
Gwoździem programu obchodów
100-lecia będzie huczne otwarcie 11 listopada 2018 roku Muzeum Historii Polski
na warszawskiej Cytadeli. Gliński powiedział: „stworzymy tam kompleks muzeów”.
Chodzi o planowane Muzeum Historii Polski, Muzeum Wojska Polskiego, które
wyniesie się wreszcie ze wschodniego skrzydła Muzeum Narodowego, Muzeum X
Pawilonu, które jest oddziałem Muzeum Niepodległości i Muzeum Katyńskie, które
jest oddziałem Muzeum Wojska Polskiego. Zapomniał tylko dodać mówiąc
„stworzymy”, bo jak każdy polityk jest manipulatorem, że decyzję o tym, by na
Cytadeli powstał owy kompleks muzeów podjęła prof. Małgorzata Omilanowska,
która uratowała w ten sposób przed kompletną dewastacją zielony Jazdów, gdzie
potworne gmaszysko Muzeum Historii Polski chciała stawiać największa ciamajda polskiej
kultury Bogdan Zdrojewski. I jeszcze jedno, skoro już jesteśmy przy
poprzedniczce Glińskiego, mimo rekomendacji Rady Powierniczej Zamku
Królewskiego w Warszawie, prof. Małgorzata Omilanowska nie dostanie od ministra
nominacji na funkcję dyrektorki tej instytucji (choć zgodnie z ustawą to Rada
Powiernicza wybiera dyrektora, a nie szef resortu) co najlepiej świadczy o tym,
jakiego formatu i jakiej klasy człowiekiem jest obecny minister kultury.
Ważnym elementem promocji
polskiego dziedzictwa ma być także oczywiście sztandarowy pomysł PiS-u czyli
sławiące polską chwałę zagraniczne megaprodukcje. Trwają już we współpracy ze
Stowarzyszeniem Filmowców Polskich (nic bez Jacka Bromskiego dziać się w
polskim filmie przecież nie może) prace nad powołaniem komisji scenariuszowej,
która wybierze zwycięski projekt. Kolejnym etapem będzie wybranie reżysera,
który owo wiekopomne dzieło stworzy (na pytanie, czy zrobi to osobiście
minister, usłyszałem od niego, że komisja). Otwarta pozostaje kwestia
sfinansowania takiego filmu. Na pewno nie zajmie się tym PISF, który zresztą
zostanie zlikwidowany, o czym za chwilę. Pozostają więc specjalne środki z
trzeszczącego w szwach budżetu państwa lub ewentualnie nakazanie przez PiS
wybranym przez siebie prezesom wielkich i kontrolowanych przez skarb państwa
firm jak Orlen czy KGHM współfinansowania przyszłych zdobywców Oscarów i
Złotych Palm. Jestem przekonany, że zawojujemy filmowy świat, czego gwarantem
jest pełnomocnik ministra kultury ds. powstania genialnych dzieł polskiej kinematografii
sławiących naszą ojczyznę na całym świecie Maciej Świrski, założyciel Reduty
Dobrego Imienia – Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom (to nie żart, jest taka
organizacja). Liczę na to, że pan Świrski nie będzie się lenił i natychmiast
uda się za ocean na spotkania ze Stevenem Spielbergiem albo Harveyem
Weinsteinem. Tylko, jak on to wszystko biedny zniesie, te meetingi z Żydami
rządzącymi w Hollywood i szkalującymi Dobre Imię Polski? Aj waj!
Ostatnim filarem polityki
kulturalnej Glińskiego ma być wspieranie kultury obywatelskiej. Nie wiem, co to
oznacza w wydaniu tej ekipy politycznej, ale ma być w każdym razie realizowane
we współpracy z Wojciechem Kaczmarczykiem nowo powołanym pełnomocnikiem rządu
ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania. Biorąc pod
uwagę to, jak PiS ceni sobie społeczeństwo obywatelskie, ostatni filar programu
pana ministra będzie być może kabaretowy.
Dyrektorzy do odstrzału
Gliński na konferencji
prasowej, ale także parokrotnie wcześniej wygłaszał złośliwości pod adresem
kilku narodowych instytucji kultury i jej szefów, co jest jasnym znakiem, że
niedługo owe instytucje czekają zmiany, także w postaci nowego kierownictwa. Z
pewnością wylecą niebawem Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki w
Krakowie i Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza w Warszawie.
Gliński powiedział, że w Instytucie Książki pieniądze idą nie wiadomo na co i
panuje bałagan w dokumentacji. IAM natomiast przygotowuje materiały, których on
– Gliński nie rozumie, a kierownictwo instytutu fundowało sobie długie
wycieczki za granicę za publiczne pieniądze, na przykład trzy tygodnie w
Australii, gdzie Potoroczyn – w domyśle – zamiast pracować, leżał na plaży i
pił drinki, a być może nawet głaskał kangury.
Magdaleny Sroki, dyrektorki
Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Michała Merczyńskiego, dyrektora
Narodowego Instytutu Audiowizualnego Gliński także się pozbędzie jednym
sprytnym ruchem. Planuje bowiem połączenie obu instytucji, co spowoduje
automatycznie pozbycie się nieakceptowanych szefów i PiS-owską nominację na
szefa nowej, dysponującej ogromnymi środkami finansowymi instytucji. Na moje
pytanie, czy taka fuzja jest planowana, Gliński odpowiedział, że jest
rozważana, czyli wiadomo, że klamka zapadła.
Z szefów narodowych instytucji
kultury ocaleje być może tylko dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota
Buchwald, bo po pierwsze ma dobre notowania u „facetów w szarych marynarkach”,
to znaczy teatralna konserwa ją bardzo szanuje, tak samo zresztą jak druga storna
barykady, a po drugie instytut nie dysponuje żadnymi znaczącymi funduszami do
rozdania, jak IAM czy NInA, więc może ministerstwo zostawi tą dobrze działającą
i mającą pluralistyczny program instytucję w spokoju. Chyba że Wanda
Zwinogordzka ma już kogoś, kogo by chciała w instytucie zainstalować. Niebawem
się przekonamy.
Skoro jesteśmy przy
personaliach i teatrze, zapytałem Glińskiego, czy Jan Klata będzie mógł
kierować spokojnie Starym Teatrem w Krakowie do końca swojego kontraktu.
Usłyszałem kilka złośliwości pod adresem Klaty i zapowiedź, że decyzja zostanie
podjęta po zakończeniu kontroli w teatrze (Konrad Szczebiot widocznie nadal
ogląda płyty z nagraniami spektakli), a podejmie ją Zwinogrodzka, więc nie
liczyłbym na pozostanie Klaty z Starym. Czy zastąpi go Faraon, specjalista od
połamanych dzieci z in vitro? O tym dowiemy się w następnym odcinku.
Coraz ciaśniej pod kołderką
Zapytałem też Glińskiego, czy
zmieni się lista instytucji współprowadzonych przez resort, co parokrotnie
zapowiadano. Kto zostanie z niej usunięty, a kto przygarnięty? Odpowiedział, że
nie planuje skreśleń, ale wydłużenie listy. Niebawem ministerstwo ogłosi, które
instytucje będą dodatkowo współprowadzone. Na pewno, to już wiemy, do listy
dołączą dwa zespoły pieśni i tańca – Mazowsze i Śląsk.
À propos instytucji
współprowadzonych przez ministerstwo kultury, Gliński zatrzymał się znów na
Teatrze Polskim we Wrocławiu i spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w reżyserii
Eweliny Marciniak, by zapewnić po raz kolejny, że nie jest cenzorem. Nie zgadza
się tylko na finansowanie twardej pornografii z publicznych pieniędzy. Poruszył
także sprawę powołanego niedawno do życia Narodowego Centrum Kultury Filmowej w
Łodzi jako przykład patologii w kwestii podpisywania przez ministerstwo umów z
instytucjami, na które potem nie ma żadnego wpływu. Resort miał zagwarantować
NCKF dofinansowanie na najbliższe 50 lat. Poza sprawą kasy (to w sumie
niewielka kwota 2 mln zł rocznie), ministrowi nie podoba się, że powołano
kolejną instytucję, która ma zajmować się filmem. I tu akurat ma rację.
Ratuj się kto może
Po konferencji Piotra
Glińskiego mam dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy jest taki, że nie można odmówić
PiS-owi zainteresowania kulturą. Wiem, że to brzmi strasznie, ale tak jest.
Przez osiem lat rządów Platforma Obywatelska pokazywała nieustannie, że kultury
nie poważa, że kultura jej nie interesuje, że kultura finansowana z publicznych
pieniędzy to marnotrawstwo, a artyści są darmozjadami. Ludzi kultury PO używała
tylko wtedy, kiedy potrzebowała fotek do kampanii wyborczych. Chlubnym
wyjątkiem na finiszu platformianych rządów była tylko bezpartyjna prof.
Małgorzata Omilanowska, która zapisze się obok Waldemara Dąbrowskiego, jako
najlepsza ministra kultury III RP.
PiS natomiast, podobnie jak
narodowi socjaliści kiedyś, doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia kultury.
Wie, że jest ona znakomitym narzędziem do wpływania na ludzi i kształtowania
nowych pokoleń. I zamierza to robić. Zamierza mieć wpływ na Polaków poprzez
odpowiednie nominacje personalne w instytucjach kultury, a co za tym idzie – na
ich programy oraz odpowiednie kierowanie funduszy w sferze kultury.
Drugi wniosek jest taki, że
nie będzie zmiłuj. Gliński i jego zastępcy mają plany, które bezwzględnie
zostaną wprowadzone w życie. Nie będzie żadnego patyczkowania się,
negocjowania, układania się i ustępowania. Wrogowie ludu zostaną usunięci, a
wrogie ideologie wypalone gorącym żelazem. Wszystkie stanowiska, na jakie wpływ
ma Gliński zostaną obsadzone ideologicznymi akolitami. Nie ocaleje nawet
kierowniczka muzeum w przysłowiowym Pcimiu Dolnym, jeśli tylko ministerstwo
będzie miało wpływ na jej fotel. Od teraz każda złotówka z Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego może być wydawana tylko na projekty zgodne z
kulturalnym programem PiS i nauką społeczną Kościoła katolickiego. Żaden
farbowany lis się nie prześlizgnie. Pozostaje się tylko pocieszać tym, że
zdecydowana większość instytucji kultury podlega samorządom i Gliński ma na nie
znikomy wpływ. Na razie.
Mike Urbaniak