Ponieważ rozłożyła mnie infekcja (jakaś trudna do zwalczenia franca, jakkolwiek trochę jej pomogłem w zadomowieniu się), leżę opatulony w wyrze i oglądam różne strony internetowe, także te poświęcone fotografii. No i tutaj nic specjalnego się nie dzieje, owszem wyraźna jest tendencja do przechodzenia mejdżersów na system bezlusterkowy, ale w kwestii specjalistycznej optyki jest słabo. Śmiesznie zresztą wyglądają te wszystkie superjasne szkła Canona i Nikona, podpięte do maleńkich korpusów... Na pewno świetnie będzie się taki zestaw trzymać w ręku i pracować nim. Oglądam testy optyki przeznaczonej do bezluster i jakoś nie podzielam zachwytów testerów, że szkła te osiągają swe maksima przy przysłonach 2,8 czy 4, bo przecież z wyjątkiem reportażu pracuje się jednak zazwyczaj na wartościach 8 lub 11 (dlatego też nie kupiłem Sigmy Art czy nowego Tamrona, lecz starego Zeissa o jasności 1.4). Na moim ulubionym plotkarskim portalu Nikon Rumors pojawiła się jakiś temu informacja o mającym wejść do produkcji obiektywie firmy chińskiej Venus Optics o nazwie Laowa 15mm f/4.5 W-Dreamer shift lens. No i fajnie, to ogniskowa jakiej często ostatnimi czasy używam (wymiana Irixa 15mm na Sigmę 14mm była jak najbardziej słusznym krokiem), a do tego jeszcze możliwość przesunięcia osi optycznej. No dobrze, ale... jaka będzie jakość tego szkła? Przymierzałem się kiedyś do zakupu 12mm f/2.0 Zero-D, jednak wyniki testów skutecznie powstrzymały mnie od tej inwestycji. W-Dreamer shift lens swym wyglądem przypomina trochę szkła Canona (17mm) i Nikona (19mm), jednak jak widać na filmie zamieszczonym przy okazji prezentacji na Nikon Rumors, nie ma tam precyzyjnego mechanizmu przesuwania przedniej części obiektywu... Czy to kwestia prezentacji egzemplarza przedprodukcyjnego, czy też tak ma to ostatecznie wyglądać? No i najważniejsza sprawa: rozdzielczość (dystorsja na pewno nie będzie tutaj mała), jeżeli będzie gorsza od canonowskiej siedemnastki (a ten obiektyw nie jest tytanem ostrości), kupno Laowy mijać się będzie z celem. Nie wspominam tutaj o posiadanej dziewiętnastce Nikona, bo to zupełnie inna liga.
Przemówienie Mariana Turskiego, byłego więźnia Auschwitz, wygłoszone podczas uroczystości z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau.
Szanowni zgromadzeni, przyjaciele, jestem jednym z tych jeszcze żyjących i nielicznych, którzy byli w tym miejscu niemal do ostatniej chwili przed wyzwoleniem. 18 stycznia zaczęła się moja tzw. ewakuacja z obozu Auschwitz, która po sześciu i pół dniach okazała się Marszem Śmierci dla więcej niż połowy moich współwięźniów. Byliśmy razem w kolumnie 600-osobowej. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie doczekam już następnego jubileuszu. Takie są ludzkie prawa.
Dlatego wybaczcie mi, że w tym, co będę mówił, będzie trochę wzruszenia. Oto co chciałbym powiedzieć przede wszystkim mojej córce, mojej wnuczce, której dziękuję, że jest tu na sali, mojemu wnukowi: chodzi mi o tych, którzy są rówieśnikami mojej córki, moich wnuków, a więc o nowe pokolenie, zwłaszcza najmłodsze, zupełnie najmłodsze, młodsze nawet od nich.
Kiedy wybuchła wojna światowa, byłem nastolatkiem. Mój ojciec był żołnierzem i został ciężko postrzelony w płuca. To był dramat dla naszej rodziny. Moja matka pochodziła z pogranicza polsko-litewsko-białoruskiego, tam armie się przewalały, tam i nazad łupiły, grabiły, gwałciły, paliły wioski, żeby nie zostawić nic tym, którzy przyjdą po nich. A więc można powiedzieć, że wiedziałem z pierwszej ręki, od ojca i od matki, co to jest wojna. Ale mimo wszystko, chociaż to było tylko 20, 25 lat, wydawało się to tak odległe jak polskie powstania XIX w., jak rewolucja francuska.
Kiedy dzisiaj spotykam się z młodymi, zdaję sobie sprawę, że po 75 latach wydają się troszkę znużeni tym tematem: i wojna, i Holokaust, i Shoah, i ludobójstwo. Rozumiem ich. Dlatego obiecuję wam, młodzi, że nie będę opowiadał wam o moich cierpieniach. Nie będę wam opowiadał o moich przeżyciach, moich dwóch Marszach Śmierci, o tym, jak kończyłem wojnę, ważąc 32 kilogramy, na skraju wyczerpania i życia. Nie będę opowiadał o czymś, co było najgorsze, czyli o tragedii rozstania z najbliższymi, kiedy po selekcji przeczuwasz, co ich czeka. Nie, nie będę o tym mówił. Chciałbym z pokoleniem mojej córki i pokoleniem moich wnuków porozmawiać o was samych.
Widzę, że jest między nami pan prezydent Austrii Alexander Van der Bellen. Pamięta pan, panie prezydencie, kiedy gościł pan mnie i kierownictwo Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, kiedy mówiliśmy o tamtych czasach. W pewnym momencie użył pan takiego sformułowania: „Auschwitz ist nicht vom Himmel gefallen”. Auschwitz nie spadło z nieba. Można powiedzieć, jak to się u nas mówi: oczywista oczywistość.
No jasne, że nie spadło z nieba. Może się to wydawać banalnym stwierdzeniem, ale jest w tym głęboki i bardzo ważny do zrozumienia skrót myślowy. Przenieśmy się na chwilę myślami, wyobraźnią we wczesne lata 30. do Berlina. Znajdujemy się prawie w centrum miasta. Dzielnica nazywa się Bayerisches Viertel, Bawarska Dzielnica. Trzy przystanki od Kudammu, ogrodu zoologicznego. Tam, gdzie dziś jest stacja metra, jest Bayerischer Park – Park Bawarski. I oto jednego dnia w tych wczesnych latach 30. na ławkach pojawia się napis: „Żydom nie wolno siadać na tych ławkach”. Można powiedzieć: nieprzyjemne, nie fair, to nie jest OK, ale w końcu jest tyle ławek dookoła, można usiąść gdzieś indziej, nie ma nieszczęścia.
Była to dzielnica zamieszkała przez inteligencję niemiecką pochodzenia żydowskiego, mieszkali tam Albert Einstein, noblistka Nelly Sachs, przemysłowiec, polityk, minister spraw zagranicznych Walter Altenau. Potem w pływalni pojawił się napis: „Żydom zabroniony wstęp do tej pływalni”. Można znów powiedzieć: nie jest to przyjemne, ale Berlin ma tyle miejsc, gdzie można się kąpać, tyle jezior, kanałów, prawie Wenecja, więc można gdzieś indziej.
Jednocześnie gdzieś pojawia się napis: „Żydom nie wolno należeć do niemieckich związków śpiewaczych”. No to co? Chcą śpiewać, muzykować, niech zbiorą się oddzielnie, będą śpiewali. Potem pojawia się napis i rozkaz: „Dzieciom żydowskim, niearyjskim nie wolno bawić się z dziećmi niemieckimi, aryjskimi”. Będą się bawiły same. A potem pojawia się napis: „Żydom sprzedajemy chleb i produkty żywnościowe tylko po godzinie 17”. To już jest utrudnienie, bo jest mniejszy wybór, ale w końcu po godzinie 17 też można robić zakupy.
Uwaga, uwaga, zaczynamy się oswajać z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. I tak powolutku, stopniowo, dzień za dniem ludzie zaczynają się z tym oswajać – i ofiary, i oprawcy, i świadkowie, ci, których nazywamy bystanders, zaczynają przywykać do myśli i do idei, że ta mniejszość, która wydała Einsteina, Nelly Sachs, Heinricha Heinego, Mandelsonów, jest inna, że może być wypchnięta ze społeczeństwa, że to są ludzie obcy, że to są ludzie, którzy roznoszą zarazki, epidemie. To już jest straszne, niebezpieczne. To jest początek tego, co za chwilę może nastąpić.
Władza ówczesna z jednej strony prowadzi sprytną politykę, bo np. spełnia żądania robotnicze. 1 maja w Niemczech nigdy nie był świętowany – oni, proszę bardzo. W dzień wolny od pracy wprowadzają Kraft durch Freude [„siła przez radość”]. A więc element wczasów robotniczych. Potrafią przezwyciężyć bezrobocie, potrafią zagrać na godności narodowej: „Niemcy, podnieście się ze wstydu wersalskiego. Przywróćcie swoją dumę”. A jednocześnie ta władza widzi, że ludzi tak powoli ogarnia znieczulica, obojętność. Przestają reagować na zło. I wtedy ta władza może sobie pozwolić na dalsze przyspieszenie procesu zła.
I potem następuje już gwałtownie, a więc: zakaz przyjmowania Żydów do pracy, zakaz emigracji. A potem nastąpi szybko wysyłanie do gett: do Rygi, do Kowna, do mojego getta, łódzkiego getta – Litzmannstadt. Skąd większość zostanie potem wysłana do Kulmhofu, Chełmna nad Nerem, gdzie zostanie zamordowana gazami spalinowymi w ciężarówkach, a reszta trafi do Auschwitzu, gdzie zostanie wymordowana cyklonem B w nowoczesnych komorach gazowych. I tutaj sprawdza się to, co powiedział pan prezydent: „Auschwitz nie spadł nagle z nieba”. Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się, aż stało się to, co stało się tutaj.
Moja córko, moja wnuczko, rówieśnicy mojej córki, rówieśnicy mojej wnuczki – możecie nie znać nazwiska Primo Levi. Primo Levi był jednym z najsłynniejszych więźniów tego obozu. Primo Levi użył kiedyś takiego sformułowania: „To się wydarzyło, to znaczy, że się może wydarzyć. To znaczy, że się może wydarzyć wszędzie, na całej ziemi”.
Podzielę się z wami jednym osobistym wspomnieniem: w roku ’65 byłem na stypendium w Stanach Zjednoczonych w Ameryce i wtedy był szczyt batalii o prawa ludzkie, o prawa obywatelskie, o prawa dla ludności afroamerykańskiej. Miałem zaszczyt brać udział w marszu z Martinem Lutherem Kingiem z Selmy do Montgomery. I wtedy ludzie, którzy dowiadywali się, że byłem w Auschwitz, pytali mnie: „Jak myślisz, to chyba tylko w Niemczech coś takiego mogło być? Czy mogłoby być gdzie indziej?”. I ja im mówiłem: „To może być u was. Jeżeli się łamie prawa obywatelskie, jeżeli się nie docenia praw mniejszości, jeżeli się je likwiduje. Jeżeli nagina się prawo, tak jak to czyniono w Selmie, wtedy to się może zdarzyć”. Co zrobić? Wy sami, mówiłem im. Jeśli potraficie obronić konstytucję, wasze prawa, wasz porządek demokratyczny, broniąc praw mniejszości – wtedy potraficie to pokonać.
My w Europie w większości wywodzimy się z tradycji judeochrześcijańskiej. Zarówno ludzie wierzący, jak i niewierzący przyjmują jako swój kanon cywilizacyjny dziesięcioro przykazań. Mój przyjaciel, prezydent Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Roman Kent, który przemawiał w tym miejscu pięć lat temu w czasie poprzedniego jubileuszu, nie mógł tu dziś przylecieć. Wymyślił 11. przykazanie, które jest doświadczeniem Shoah, Holokaustu, strasznej epoki pogardy. Brzmi tak: nie bądź obojętny.
I to chciałbym powiedzieć mojej córce, to chciałbym powiedzieć moim wnukom. Rówieśnikom mojej córki, moich wnuków, gdziekolwiek mieszkają: w Polsce, w Izraelu, w Ameryce, w Europie Zachodniej, w Europie Wschodniej. To bardzo ważne. Nie bądźcie obojętni, jeżeli widzicie kłamstwa historyczne. Nie bądźcie obojętni, kiedy widzicie, że przeszłość jest naciągana do aktualnych potrzeb polityki. Nie bądźcie obojętni, kiedy jakakolwiek mniejszość jest dyskryminowana. Istotą demokracji jest to, że większość rządzi, ale demokracja na tym polega, że prawa mniejszości muszą być chronione. Nie bądźcie obojętni, kiedy jakakolwiek władza narusza przyjęte umowy społeczne, już istniejące. Bądźcie wierni przykazaniu. Jedenaste przekazanie: nie bądź obojętny.
Bo jeżeli będziesz, to nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków jakiś Auschwitz nagle spadnie z nieba.
ma ciężki reumatyzm i bolą ją oczy. A tak naprawdę
to nie wiadomo, dlaczego jeszcze nie wyskoczyła
przez okno! I nadal przeżuwa swoje ulubione,
skamieniałe pestki, które od dawna już
kolekcjonuje pod prześcieradłami...
[Wiersze z książki: Grzegorz Wróblewski, Prawo serii, Instytut Wydawniczy „Świadectwo‟, Bydgoszcz 2000, s. 13,14,15, 26. Mandarynki wprawdzie pojawiły się już tutaj kiedyś, ale w postaci skanu.]
Która ukaże się niebawem w wydawnictwie Convivo. Medytacje powstały w zeszłym roku podczas lipcowego pobytu w Szwecji w gościnie u Joanny Helander i Bo Perssona, którym ten cykl jest dedykowany (jeżeli chcielibyście Państwo zapytać, jak widoczna poniżej grafika ma się do tekstów, to... lepiej nie zadawajcie tego pytania).
To teraz może medytacja druga:
Druga
obserwując rano z tarasu
pasące się sarny na polu sąsiada
(pod wzgórzem gdzie na szczycie
odkryto grobowce z megalitów)
wyświetlił mi się w głowie tytuł
socrealistycznego obrazu:
marszałek Kliment
Woroszyłow
i minister
Wiaczesław Mołotow
patrzą na
krążownik Woroszyłow
z pokładu
krążownika Mołotow
nawet w tych
szczególnych
chwilach
zachwycenia
umysł pracuje
nieprzerwanie
umysł się
aktualizuje
i drukuje
rozwiązania:
minister
Wiaczesław Mołotow
i marszałek
Kliment Woroszyłow
patrzą na
krążownik Mołotow
z pokładu
krążownika Woroszyłow
Na okładce Minimalizmu oraz wewnątrz składu znajdzie się zdjęcie Andrzeja Tobisa z jego cyklu AZ zatytułowane das schutznetz | siatka ochronna.
A ja zapraszam na anonsowane już tutaj spotkanie, które odbędzie się jutro w Księgarni Karakter. Kraków, ul. Tarłowska 12, start o 18:30, prowadzenie: Paulina Małochleb.
[Z książki Co robisz na naszej ulicy, czyli Reznikoff w tłumaczeniach Piotra Sommera. Bardzo podoba mi się ten minimalistyczny wiersz. Po dwutygodniowym pobycie na Dolnym Śląsku mam 31 folderów, zawierających 767 plików o ciężarze 49,1 GB. Właśnie siedzę nad tym i "wywołuję" RAW-y. Jest nieźle, ale... nie wiem, czy chcę to tutaj pokazywać? Na pewno nie wszystko, jeżeli już, to małą część (jeżeli w ogóle).]
Spokój w trakcie ucieczki. Szkoła flamandzka, 1521
Widzę dziecko bawiące się w zbożu,
które nie widzi niedźwiedzia.
Niedźwiedź obejmuje albo bije chłopa.
On widzi chłopa,
ale nie widzi noża,
tkwiącego w jego plecach;
to znaczy w plecach niedźwiedzia.
Na wzgórzu z drugiej strony leżą szczątki
człowieka połamanego kołem; lecz rybałt,
który przechodzi obok, nic o tym nie wie.
Także obie armie, które
suną ku sobie
po jasno rozświetlonej równinie -
ich lance skrzą się, oślepiają mnie -
nie widzą krążącego krogulca,
który ogarnia je chłodnym wzrokiem.
Widzę wyraźnie pasma pleśni
ciągnące się przez więźbę dachu,
na pierwszym planie, a nieco dalej
pędzącego kuriera.
Wynurzył się pewnie z jakiegoś parowu.
Nigdy się nie dowiem,
jak jest w tym parowie;
lecz wyobrażam sobie,
że jest wilgotny, cienisty i wilgotny.
Łabędzie na stawie w centrum obrazu
nie zwracają na mnie uwagi.
Patrzę na świątynię nad przepaścią,
na czarnego słonia - to dziwne,
czarny słoń w szczerym polu! -
i na posągi, których białe oczy
kierują się ku ptasznikowi w lesie,
ku przewoźnikowi na promie, ku pożodze.
Jakie to wszystko nieme!
Na bardzo dalekich, na bardzo wysokich wieżach
z otworami strzelniczymi dziwnego kształtu
widzę, jak sowy mrużą oczy w słońcu. Tak,
zapewne to wszystko widzę,
lecz nie wiem o co chodzi.
Jak miałbym to odgadnąć,
skoro wszystko co widzę,
jest tak wyraźne, tak konieczne
i tak nieprzejrzyste?
Nic nie przeczuwający, zajęty swoimi sprawami
jak to miasto swoimi,
albo jak tamte miasta w oddali,
o wiele błękitniejsze,
rozpływające się w innych zjawiskach,
innych chmurach armiach i potworach,
żyję dalej. Idę sobie.
Widziałem to wszystko, nie widziałem tylko
noża, tkwiącego w moich plecach.
[Wiersz w przekładzie Grzegorza Prokopa z poematu Zagłada Titanica, niejednokrotnie tu przywoływanego, i na pewno nie po raz ostatni, bo to genialna książka Hansa Magnusa Enzensbergera, poety jakby niespecjalnie u nas cenionego, a szkoda!]
Kościół ewangelicki w Pasieczniku „Dom modlitwy‟ („Das Bethaus in Spiller‟) wybudowano w 1747 roku. Wieża jest znacznie późniejsza i pochodzi z roku 1923. Budynek kościoła rozebrano 22 kwietnia 1970. Wszystkie auta błyszczą lakierem, bo są na sprzedaż...
[W końcu dorobiłem się własnego Zeissa 25mm, jakkolwiek to, co kupiłem na Allegro, nadawało się tylko do serwisu. Krótki, acz intensywny pobyt w Oberkochen sprawił, że rejestrowane przy pomocy tego szkła obrazy są rewelacyjnie plastyczne i ostre.]
Karol Rudolf von Lestwitz (+1803) zapisał pałac w Czerninie Górnej (Tschirnau) Stowarzyszeniu Dziewic Ewangelickich, które administrowało budynkiem do wojny. Po 1945 roku mieszali w nim pracownicy lokalnego PGR-u. Od lat pięćdziesiątych obiekt stał opuszczony i był systematycznie rozkradany...
kiedy nad każdym domem unosi się zapach jedzenia i modlitwy,
a w powietrzu głos skrzydeł aniołów soboty,
zaczynałem, w dzieciństwie okłamywać ojca:
„Poszedłem do inne bożnicy‟.
Nie wiem, czy wierzył mi, czy nie,
ale smak kłamstwa z moich ust był dobry i słodki.
I we wszystkich domach nocą
wraz ze śpiewem sobotnim, wznosiły się kłamstwa
i radość i przyjemność
i we wszystkich domach nocą
ginęły jak muchy w lampie anioły soboty,
a zakochani przykładali usta do ust
i nadymali się, unosili do góry,
albo wybuchali.
Odtąd kłamstwo w moich ustach jest dobre i słodkie,
odtąd chodzę zawsze do innej bożnicy.
A ojciec odpłacił mi kłamstwem, kiedy umierał:
„Poszedłem do innego życia‟.
[Wiersze w tłumaczeniu Tomasza Korzeniowskiego pochodzą z książki: Jehuda Amichaj, Koniec sezonu pomarańczy, Świat Literacki, Izabelin 2000, s. 85, 89.]
- Nie wiedziałam, że ty też tam byłaś - powiedziałam
- Tak - odpowiedziała - ale ja miałam szczęście,
bardzo lekko to przeżyłam, nigdy nie głodowałam.
Tylko leżałam trzy lata po ciemku
pod łóżkiem
ze zgiętymi kolanami jak noworodek
I tam wsuwano mi kartofle i wodę.
Dlatego teraz mam trudności z chodzeniem.
I jeszcze raz powtórzyła - ja miałam szczęście.
Bardzo lekko to przeżyłam.
GABRIEL
Wczoraj na Dizengoff Center spotkałam
ostatniego żyjącego na świecie człowieka,
który uszedł cało z Sonderkommando
z Treblinki na czas.
Szedł z wózkiem opromienionym
uśmiechem swego pierwszego prawnuka.
a ja myślałam o tych wózkach co
kiedyś dawno ciągnął tam.
Nadal przystojny silny i opalony
uśmiechał się do mnie radośnie,
jak wtedy gdy wrócił i mówił:
mogłem ci przynieść garść brylantów
ale wolałem przyjść do ciebie
goły i czysty jak łza.
JONA
Gdy zmarł w Tel Awiwie na AIDS
sześćdziesięcioletni emeryt Jona
nikt nie podejrzewał że kiedyś
u schyłku sześcioletniej wojny
Jona wyszedł z szafy w sukience
z dwoma warkoczykami blond
i sam już nie wiedział czy
jest chłopcem czy dziewczynką
Jona ostrzygł się na jeża
nauczył się sikać na stojąco
poszedł na dziwki i wrócił
zrozpaczony
Potem ze zduszonym gardłem
zszedł z okrętu w Ziemi Obiecanej
i wszedł do szafy gdzie pozostał
do końca nie widząc już nigdy
promyka słońca
[Wiersze Irit Amiel (urodzonej w 1931 roku w Częstochowie jako Irena Librowicz) w przekładzie Marka Kazmierskiego przepisałem z książki: Irit Amiel, Spóźniona | Delayed, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt 2016, s. 46, 72, 78, 86.]
nadrabiam zaległości i oglądam ShtetlMariana Marzyńskiego (rewelacyjnie napisane Płuczki powinny być lekturą obowiązkową w Polsce, podobnie jak Przez ruiny i zgliszcza Mordechaja Canina). Oglądnijcie Państwo ten dokument filmowy i odkryjcie ludzi, sytuacje oraz krajobrazy, jakie można też zobaczyć w Pokłosiu Władysława Pasikowskiego.
Różneźródłapodająinformacje, że była to synagoga czy też do modlitwy, jakkolwiek budynek nie jest orientowany... Nie udało mi się też znaleźć żadnych zdjęć obiektu sprzed wojny. Ciągle więc żywię wątpliwości, że pełnił on funkcję sakralną przed Kristallnacht. Czytałem dzisiaj rano tom siedem+siedem+siedem Dariusza Pado i na s. 63 znalazłem taki wiersz: Dariusz Pado Feldpost dom boży i rzeźnię można zrównać z ziemią w jedno, kiedy spędzasz do ich wnętrza bydło i podkładasz ogień. on trawi wszelką różnicę. inność zamkniętą w gatunku mięsa. uciekające musiano wrzucać do środka oknami. wkrótce sprawdzisz sam jak to działa w praktyce.